EPILOG

543 57 11
                                    

— Kochanie. — usłyszałam głos mamy, który odbijał się echem w mojej głowie.

Przed oczami miałam jedynie ciemność. Nie mogłam się ruszyć, nie wiedziałam, co się stało. Czułam, że spałam, ale do końca nie miałam pojęcia, w jakim byłam stanie. Wiedziałam tylko, że bardzo mnie bolało. Rozdzierający ból, przechodzący przez całe ciało, przez cały czas. Jednak głos Angie był taki kojący, uspokajający, że chciałam go słuchać tak długo, jak to tylko możliwe. Dość często do mnie mówiła. Nie tylko ona, Stellę i Lucasa, czy innych także słyszałam, ale wszystkie ich głosy były jak przez mgłę. A tylko w myślach wyobrażałam sobie ich postacie. Czy ja śniłam?

— Serce mnie boli, że chcę to zrobić, ale walczysz tak długo. — kontynuowała, a jej głos łamał się ze smutku — Jesteś taka silna, Słoneczko. Ale wiem, jak bardzo cierpisz i jeśli nie dasz rady, kochanie, odpuść. Bardzo cię kochamy, Madison. Wszyscy chcemy, żebyś do nas wróciła, ale pytanie brzmi, czy ty chcesz. Świat jest niebezpieczny i nie ochronię cię przed nim tak, jak bym tego chciała. Córeczko...

Poczułam jej dotyk, ale nie wiem gdzie. Po prostu rozlało się po mnie ciepło, które pojawiało się tylko przy niej.

— Już tyle wytrzymałaś, Madison. Jeśli tam ci jest lepiej, gdziekolwiek jesteś, to... — westchnięcie — to po prostu zostań. Możesz odpuścić, Skarbie, nie musisz już cierpieć. Będzie dobrze. Chcemy dla ciebie jak najlepiej, ale to ty podejmiesz decyzję. Wszyscy bardzo cię kochamy i uszanujemy twój wybór. Kocham cię, Słonko. — po tych słowach, ostatni raz poczułam ciepło, a potem już tylko pustkę.

Byłam sama. Wciąż odczuwałam ból. To było wręcz nieznośne, ale mimo wszystko starałam się. Chciałam otworzyć oczy, ale nie mogłam. Coś mnie powstrzymywało. Byłam sparaliżowana. Tylko moje myśli były wolne. Pojawiały się nowe, stare znikały i tak w kółko. Toczyłam wielką wojnę z tymi, które kazały mi odpuścić i umrzeć. Wiedziałam, że to właśnie stałoby się, gdybym się poddała. Ale nie wiedziałam, dlaczego. Tkwiłam w nicości od dłuższego czasu, nie rozumiejąc co się stało i czemu się w niej znalazłam. Oprócz niezrozumienia, pojawił się także strach. Bałam się, że nigdy nie wygram, że to wszystko zamieni się zaraz w nieprzerwalną rutynę, której tak nienawidziłam, a nieznośny ból już pozostanie częścią mojego życia, lub stanu, w którym aktualnie przebywałam. Ale właśnie mimo tego, ja nadal walczyłam o siebie. Chciałam tylko, by ktoś dał mi pewność, że wszystko było tego warte.

Dużo myślałam. Wracałam się pamięcią do tego, co czyniło mnie szczęśliwą, ponieważ póki co, pozostały mi tylko wspomnienia. Pozostało tylko to, do czego już nie wrócę. I tak, jak powiedziała moja mama, decyzja należała do mnie. Tylko, czy byłam na to gotowa? Czy tego chciałam? Jak długo mnie było? Co zdążyło się zmienić?

A najważniejsze było: gdzie ten głos, którego potrzebowałam?

Nagle znalazłam się na plaży. Słońce już zachodziło, a niebo przyjmowało barwy granatu, pomarańczy i fioletu. Szum wody i odgłosy ptaków uspokajały, a letni wiatr rozwiewał moje rozpuszczone włosy. Patrzyłam przed siebie i widziałam tylko ogień. Płomienie ogniska unosiły się z nad drewna, a z nich ulatywały iskry. Zamazywał się obraz przede mną, lecz wkrótce, gdy się wpatrzyłam, dostrzegłam siedzącą postać naprzeciwko mnie. Czy to kolejne wspomnienie?

Wiesz, ja to bym chciał, żeby jutro nigdy nie nadeszło. — usłyszałam.

Ten głos. Właśnie jego mi brakowało. Ale dlaczego pojawiał się tylko w moich wspomnieniach? Dlaczego tylko Maxa nie słyszałam?

Ale pamiętałam doskonale, co wtedy odpowiedziałam.

Chciałabym wrócić do czasów, kiedy się nienawidziliśmy, bo wtedy wszystko było łatwiejsze. — głos przestrzeni zabrzmiał echem. Należał do mnie, ale ja tego nie powiedziałam.

MadnessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz