5. Nie ćpaj już, proszę cię...

1.1K 60 3
                                    

Obiad o trzynastej, psycholog o czternastej, obchód o piętnastej, kolacja o osiemnastej, ostatni obchód o dziewiętnastej i tak w kółko. Leżę już tutaj trzeci dzień, a każdego dnia przychodzi Krzysiek, twierdząc, że Kuba czeka przed salą "ale jest". Mogę go sobie powąchać przez ścianę, a w gruncie rzeczy mógłby w ogóle nie przychodzić. Ani on ani Krzysiek. Piesze wycieczki nie są tutaj nikomu potrzebne.

- Jesz wszystko co ci dają? - nad uchem usłyszałam niski głos. - Może ci coś innego przynieść?

- Krzysiek... Nie musisz tego robić. - odparłam, podnosząc się na łokciu. - Oboje wiemy, że to bez sensu. Jutro, a może jeszcze dzisiaj mnie wypuszczą i tyle mnie widzieliście. Wracam do Ciechanowa.

Westchnął opierając się dłońmi szeroko o parapet, tyłem do mojego łóżka. Jakby nie to, że to Krzysiu, pomyślałabym, że coś analizuje.

- I co? - zapytał. - Wrócisz do tej dziury, ale tylko po to, żeby znowu zacząć ćpać.

- Co ty możesz o mnie wiedzieć. - prychnęłam. - Zaszyłeś się na odwyku i tyle cię dilerzy widzieli. 

Wtedy odwrócił się od okna i zaśmiał gorzko, zakładając ramiona na klatce piersiowej.

- Myślisz, że to było takie proste? - wciągnął głośno powietrze do płuc. - Myślisz, że i ja i Kuba ot tak rzuciliśmy wszystko w cholerę? Że żaden z nas nie wracał do tego cholerstwa tysiące razy? Owszem, byliśmy na odwyku, ale przyszło co do czego, to Kuba za każdym razem ratował mi dupę od zaćpania się na amen. Nie umiałem z tym skończyć, każda impreza wiązała się z tym, że kończyłem nafukany po rzęsy.

W sumie nie wiedziałam, co mu mam odpowiedzieć, więc siedziałam cicho, licząc na to, że to nie koniec opowieści. Tak też było, zebrał się w sobie i kontynuował.

- Wszystko się sypało jak koka, kiedy tylko Dagmara mnie zostawiła. Miała już serdecznie dosyć takiego życia, a ja wcale się jej teraz nie dziwię... Nawet nie wiem co teraz się u niej dzieje... Dwa lata to trwało, zanim Kuba wbił mi do głowy, że trzeba zacząć żyć. Tyle, kurwa, czasu stracone na ćpanie. Serio chcesz takiego życia?

Pokręciłam przecząco głową, patrząc w jakiś nieokreślony punkt na ścianie.

- Ja... Ja nie wiedziałam... - szepnęłam. - Nie odzywaliście się... Żadnego znaku życia, Krzysiek, co ja miałam sobie pomyśleć?

- A uwierzysz mi, jak ci powiem, że te wszystkie lata przeleciały, a my nawet nie wiemy, kiedy? - tym razem sam pokręcił głową. - Kiedy Kuba wyciągnął mnie z tego gówna, sam w nie wpadł. Nawet nie wiem kiedy...

- Przecież też był na odwyku, nic nie zadziałało?

- Zadziałało. - odpowiedział, przysiadając na skraju mojego łóżka. - Ale... To myślę, że musi ci sam powiedzieć. Ja nie powinienem.

Spojrzał w stronę drzwi, gdzie o futrynę opierał się właśnie Kuba.

- To co? - zaczął zmęczonym głosem, patrząc na mnie. - Możemy w końcu porozmawiać?

Spięłam się cała, nie rejestrując nawet momentu, kiedy Krzysiek zniknął z sali. Kuba odkleił się w końcu od futryny i wolnym krokiem podszedł do łóżka i usiadł na krześle obok.

- Czemu nic mi nie powiedzieliście? - zapytałam cicho. - Sama siedzę w tym gównie, nawet do teraz. Od piaskownicy byliśmy nierozłączki, a wy w jednym momencie potrafiliście się odciąć bez słowa wyjaśnień... Zrozumiałabym, że chcecie lepszego życia... Ale trzeba było tylko powiedzieć...

Głos mi się łamał, a gardło ściskała gula. Jeszcze chwila, a z oczu pociekłyby łzy, ale jakoś to opanowałam.

- Wiem, jak to może wyglądać... - odezwał się w końcu, chowając twarz w dłoniach. - Problem w tym, że nie zniknęliśmy tylko ze względu na odwyk... Ja nie miałem wyjścia.

Podniosłam pytający wzrok na niego.

- Pamiętasz Anię Dębską? - pokiwałam głową twierdząco. - Miała siostrę, Marysię. Któregoś razu, przy okazji imprezy, wiesz... Lało się, sypało... Ciebie wtedy nie było. Dopiero co kupiłem auto... Chyba nawet to oblewaliśmy. W końcu ktoś wpadł na świetny pomysł, żeby zrobić kilka rundek po osiedlu. Zgodziłem się, bo jak by inaczej. Było ciemno, coś po dwudziestej drugiej. Ona wyszła na tą ulicę... Nawet nie miałem jak uciec... Kurwa.

- O boże... - jeknęłam, nie mogąc wymyślić nic inteligentniejszego. - Kuba... Czy ona?

Wziął głęboki oddech i oderwał dłonie od twarzy, w końcu na mnie podnosząc wzrok. W jego oczach szło znaleźć tyle bólu, smutku i poczucia winy, że aż mnie samej się udzielało. Jaka ja byłam głupia... Mogłam drążyć, dopytywać... Wiedziałam, że taki wypadek się wydarzył, ale w tamtym czasie byłam w takim ciągu, że dopiero po jakimś czasie się dowiedziałam. Matka niewiele chciała mi na ten temat powiedzieć, a gdzie zniknęli Kuba z Krzyśkiem oczywiście nie wiedziała.

- Żyje. - odpowiedział. - Dalej ma uszkodzoną nogę i nią powłuczy, ale żyje. Ja po tym wszystkim dostałem zawiasy, przymusowy odwyk, grzywnę i ultimatum od prokuratora. Miałem zniknąć z Ciechanowa, odciąć się od tego wszystkiego. Doszedłem do wniosku, że jak zniknę razem z Krzyśkiem to i ty pójdziesz po rozum do głowy i przestaniesz ćpać, jak nie będziesz miała z kim... Chryste, żebym wiedział, że to się tak skończy...

- Kuba, to nie jest twoja wina. - wyprostowałam się, łapiąc za jego nadgarstki, zmusiłam go, aby na mnie spojrzał. - Słyszysz? To nie twoja wina, ja miałam wybór.

Patrzył mi prosto w oczy, jakby chciał się doszukać sensu moich słów. Z ogromną chęcią cofnęłabym czas, żeby tylko ta kretynka, Dębska, została wtedy w domu. Nie, idiotka, musiała się włóczyć po nocach nie wiadomo gdzie. Tyle straconych lat... Gdybym tylko wiedziała...

- Gaja... Przepraszam cię. - w tym momencie i Kubie załamał się głos. - Przepraszam, że wszystko się tak skończyło. Nie chciałem, żeby tak było, ale mnie kontrolowali, sprawdzali czy mam kontakt z kimś z Ciechanowa...

- Jest okej, Kubuś. - zwlokłam się z łóżka i kucając przytuliłam się do niego. W końcu. Po tylu latach. Tak mi tego brakowało...

Rozkleiłam się na dobre, kiedy Kuba przyciągnął mnie do siebie mocniej, sadzając na swoich kolanach. Nie ważne, że jeden z kabelków przestał być do mnie podłączony, a maszyna zaczęła piszczeć, jak szalona. Ważne, że mogę tutaj być, rozmawiać z nim, dotykać...

- Nie ćpaj już, proszę cię... - wychrypiał w moje włosy. - Kiedy cię tam zobaczyłem, na ulicy... Poczułem się, jakbym dostał centralnie w pysk, nie możesz tak się wykańczać...

- Ja... Nie wiem czy jeszcze umiem...

Wtedy do sali wparowała pielęgniarka, zaalarmowana moim odpiętym kabelkiem. Biedna, pewnie myślała, że już kopnęłam w kalendarz. Nawrzeszczała na nas, że mam wracać do łóżka, tak też więc zrobiłam, odwracając wzrok od Kuby. On został na fotelu, przyglądając się całej tej sytuacji. Zaraz za pielęgniarką, która podpięła z powrotem kabel, wszedł do sali psycholog. No tak, to już ta godzina.

- O, cóż za gama emocji się tutaj wydziela. - uśmiechnął się już na wstępie.

- Jest pan bez serca, cieszy się pan z kobiecych łez. - mruknęłam, wycierając wierzchem dłoni policzki.

- Skąd, ja się po prostu cieszę, że jest ktoś, kto sprawił, że wreszcie coś czujesz. - tutaj spojrzał na Kubę, który był wyraźnie zmieszany tą sytuacją.

Wymruczał coś, że nas zostawi samych i wróci później, a ja odprowadziłam go wzrokiem aż do drzwi, gdzie jeszcze posłał mi jedno spojrzenie.

Andrzej Kamiński, "mój" psycholog, faktycznie może być w lekkim szoku, choćby dlatego, że przez ostatnie trzy dni nawet z nim nie rozmawiałam. Zdawkowo odpowiadałam na te ciągłe powtarzające się pytania i zostawiałam go z zawodem wypisanym na twarzy. Już pewnie zdąrzył mnie gdzieś zaszufladkować, a tu takie zaskoczenie. Jedna osoba, a Gaja Nowacka odzyskuje stracone przed laty uczucia. Pytanie tylko, czy to rozsądne...

- To co, pogadamy o tym, co się wydarzyło te kilka lat temu, czy może o tym tajemniczym młodzieńcu, który niemal rozbił namiot pod twoją salą?

- Musielibyśmy w takim razie rozmawiać w obu przypadkach o tym samym. - wywróciłam oczami, w końcu się uśmiechając do starszego mężczyzny.

HALF DEAD  •  QUEBONAFIDE  •  30/35Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz