Kiedy z Maroco nie wjeżdżałam na ścieżkę wiodącą na plażę czułam, że robiła się smutna i gdyby była człowiekiem mogłabym przysiąc, że czuła się zawiedziona i zrezygnowana, bo dalszą drogę pokonywała wlokąc się i nastawiając uszy w kierunku szumu fal obijających się o brzeg.Dzisiaj jednak było inaczej — odwiedziłyśmy plażę, a właściwie jej skraj, bo o tej godzinie nie wolno nam było wchodzić dalej, i dzięki temu kiedy mama zadzwoniła do mnie niezadowolona z wiadomością, że obiad stygnie chętnie zagalopowała i dała się pokierować szeroką drogą prowadzącą do przydomowej, małej stajni, zaledwie kilka minut drogi od naszego domu. Tam wprowadziłam z pośpiechem Maroco na pastwisko, zdjęłam jej sprzęt a następnie wzięłam kopystkę którą zawsze rzucałam niedaleko bramy i wyczyściłam jej kopyta, a następnie odłożyłam rzeczy i pobiegłam do domu.
— Wakacje się kończą — zaczęła mama patrząc niezbyt miło jak jem zdecydowanie za szybko, z jasnymi włosami potarganymi przez wiatr, w brudnych butach na dopiero co umytych płytkach. — Kiedy nauczysz się porządku, Amy? Zrobiłam ci nawet specjalne miejsce w szafce na te buty, w przedpokoju a mimo to zawsze włazisz tu i muszę sprzątać jeszcze raz!
— To sprzątaj po obiedzie? — podsunęłam podnosząc głowę znad talerza na którym leżał już w połowie zjedzony dorsz i frytki.
Kobieta przewróciła oczami jakby zastanawiając się czy mnie zganić, ale ostatecznie rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby z nostalgią. Ja nie zauważałam nic niezwykłego — ot zwykłe, dębowe meble, stół z krzesłami, blat, kuchnia, srebrna, odznaczająca się na tle reszty lodówka i błękitne ściany — mama jednak oglądała wszystko z takim zachwytem, jakby pierwszy raz się tu pojawiła.
— Wakacje się kończą... — podpowiedziałam jej początek niedokończonego zdania z nadzieją, że przestanie się wydurniać i powie mi o co chodzi. Po krótkim oczekiwaniu przewróciłam oczami, wstałam od stołu, wyrzuciłam do kosza resztki ryby i prawie rzuciłam talerzem do zlewu słysząc brzęk sztućców znajdujących się już na dnie. — W porządku, nie chcesz, to nie mów!
Powodów mojego zachowania było wiele, na przykład to, że nie powiedziała mi nic o tym, że straciła pracę — to było co prawda dwa tygodnie temu, ale jeszcze nie zrobiłam jej o to awantury. Mimo że najchętniej poszłabym do pokoju, ciekawość zżerała mnie od środka, bo wiedziałam, że nie chodziło jej o coś w stylu „wakacje się kończą, masz wszystkie zeszyty?", dlatego oparłam się o blat i wbiłam wściekły wzrok zielonych oczu w błotno-piaskowe ślady które zostawiłam pokonując ten metr dzielący moje krzesło i zlew.
Tak jak przewidywałam, tylko westchnęła więc wbiłam w nią zniecierpliwiony wzrok, ale ta szybko odwróciła głowę o kilka centymetrów. Ponownie wywróciłam oczami — zdaniem mojej wychowawczyni moja mama dostała to razem ze mną w pakiecie — a wtedy zakłopotana kobieta znowu odwróciła się w moją stronę — musiała chyba zauważyć mój gest.
— Amy, wakacje się kończą, a ty jesteś już prawie dorosła. Powinnaś to zrozumieć... przeprowadzamy się.
— Jak to: przeprowadzamy? — zapytałam z niedowierzaniem, jakby ogłosiła mi co najmniej początek apokalipsy. W tym domu mieszkałam całe swoje życie. Szybko jednak odłożyłam dylematy na później, nie chcąc zadawać zbyt wielu pytań, by nie wyjść na przerażone dziecko, które nie rozumie prostych rzeczy. — A co z Maroco?
Wprawdzie wiedziałam, że choćby nie wiem co i tak weźmiemy ją ze sobą, jednak to pytanie uważałam za najbezpieczniejsze — odpowiedź na nie przecież by mnie nie zaskoczyła. I ja i mama traktowałyśmy siwą jak członka rodziny, więc jeśli nim była nie mogła zostać sprzedana — rodziny się nie sprzedaje — nie wyobrażałam też sobie żeby została na utrzymaniu pani Quinlan, bo przecież płaciłyśmy jej co miesiąc dwadzieścia sześć dolarów a zimą nawet pięćdziesiąt — zostawienie jej z takimi kosztami byłoby conajmniej niegrzeczne, a poza tym Maroco nie mogła tu zostać.
— Posłuchaj... przeprowadzamy się do większego miasta. Utrzymanie koni w najtańszym pensjonacie to pięćset dolarów, sprawdzałam. To zdecydowanie za dużo. Dodatkowo na razie będą mi mało płacić... ale będziesz mogła odwiedzać ją co dwa dni, rozmawiałam z właścicielką tamtejszej stajni, nie ma nic przeciwko jednej jeździe w tygodniu. To zaledwie czterdzieści minut drogi samochodem. Właścicielka tej stajni ją kupi, będzie świetnym koniem do nauki jazdy. Powiedziałam jej co potrafi. A ty będziesz jeździć w najlepszym klubie!
— Chcesz sprzedać Maroco? — zapytałam powstrzymując się od krzyczenia na nią, kiedy siedziała zadowolona z siebie i rozwiązania które znalazła i według niej było idealne. — Spróbuj tylko! Mogę się przeprowadzić na drugi koniec świata, ale nie bez niej.
Zdenerwowana poszłam do swojego pokoju i zamknęłam się w nim. Chętnie poszłabym do siwej i pojechała z nią nad ocean, tak jak zapewne zrobiłyby wszystkie bohaterki książek o koniach, jednak nie chciałam jej męczyć — była już dzisiaj w bardzo długim terenie i mimo że nie była stara to jednak nie miała tak niesamowitej kondycji jak w wieku chociażby dziesięciu lat — miała szesnaście, zupełnie tak jak ja, nawet urodziła się w tym samym dniu i miesiącu. Może to niewiele znaczyło, ale ja często używałam tego jako kolejnego argumentu podkreślającego dlaczego klacz jest tak wyjątkowa.
Kolorado było jednym z najgorszych stanów. Nudne, bez dostępu do morza, bez żadnych ciekawych miejsc, a niedaleko Colorado Springs był tylko klub jeździecki i jakaś szkółka — patrzyłam nawet na ich stronę zastanawiając się jakim cudem jeszcze nie została zamknięta.
To nie tak, że pogodziłam się z tą przeprowadzką. Po prostu i tak jakieś idiotyczne szantaże czy bunty nic by nie zdziałały. Postanowiła to postanowiła. Przeprowadzamy się. I to nie tak, że pozwoliłam bez mrugnięcia okiem odebrać mi najważniejszą istotę w moim życiu — chyba po prostu jeszcze nie potrafiłam przyjąć tego do wiadomości. Wiem, że brzmię jak debil, który zakochał się w zwierzaczku, jak jakaś Mika z tym swoim Wichrem. Tyle, że nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Czułam się właśnie jak taka Mika z Wichrem, przeniesiona do realnego świata, bezsilna i nie mogąca nic zrobić.
Postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy — łatwo mówić — ale, jak na złość, wszystkie książki w mniejszym lub większym stopniu po pewnym czasie przypominały mi mnie w obecnej sytuacji, a rzeczywistości miałam dosyć. Kończył się lipiec, a ja nie chciałam nawet myśleć o tym co stanie się za ledwo ponad miesiąc. Zawsze rzeczywistość była gdzieś obok mnie, nie czułam się dobrze razem z nią. Kiedy słuchałam o wojnach, kataklizmach, klęskach, wyborach czy czymkolwiek innym nie potrafiłam pojąć, że to się dzieje w „moim" świecie — raczej czułam się jakbym ja była gdzieś indziej a ta ziemia z telewizji, gazet czy opowieści była kilkaset lat świetlnych ode mnie.
A teraz rzeczywistość mnie złapała. Jak się z tym czułam? Źle.
Jeśli wszystkich bohaterów spotyka happy end, to ja też go chcę. Nieważne kiedy, ale chciałabym, żeby był. Po prostu. A moim happy endem byłby powrót tutaj, do domu, razem z Maroco. Wiedziałam, że następne dni miną mi jedynie na pakowaniu się i kłótniach, a o dłuższych wyjazdach w teren mogę sobie jedynie pomarzyć, dlatego teraz postanowiłam pójść nad ocean. To było chyba moje pierwsze od dawna wyjście samej na plażę i nie było takie przyjemne, jak te z kucem, ale przynajmniej obejrzałam zachód słońca.
— Chciałabym szczęśliwe zakończenie — powiedziałam, mimo że nikogo nie było. Wiem, że moje zachowanie w tej chwili było durne, ale tonący brzytwy się chwyta — a od kogoś usłyszałam kiedyś że życzenia się spełniają i od jakiegoś czasu w to wierzyłam, a w tej sytuacji innego wyboru nie miałam. Obejrzałam się szybko czy nikt nie stoi gdzieś i nie naśmiewa się ze mnie, ale jedyne co zauważyłam to jakiś gang mew przy brzegu. — Proszę.
__________
Jeśli widzisz gdzieś jakiś błąd (logiczny, stylistyczny, powtórzenie, interpunkcyjny, ortograficzny czy jakiś inny o ile taki istnieje) byłoby miło gdybyś mnie o tym powiadomił(a) bo chcę się rozwijać! Z góry dziękuję <3
Jeszcze raz bardzoooo dziękuję za korektę @josephznikad bo teraz ta „książka" ma przynajmniej sens.
Specjalne podziękowania dla konskipost2 której książki są po prostu niesamowite a ona sama bardzo dużo mi pomogła. Dzięki Sherlock! c:
CZYTASZ
Maroco
Short StoryJeśli marzenia rzeczywiście mogą się spełniać - a według mnie mogą - to z pewnością dzieje się to na plaży o zachodzie słońca. Życzenia wypowiedziane tam mają niezwykłą moc a ja uważam, że mogą się ziścić. Właściwie - uważałam, bo moje idiotyczne pr...