3

59 8 1
                                    


Mimo wszystko musiałam przyznać, że mieszkanie cioci Charlotte robiło na mnie wrażenie i bardzo mi się spodobało.

Przede wszystkim — było ogromne. Piętrowe, z dwoma pokojami gościnnymi, wielką werandą i ślicznym ogródkiem. Nie przywykłam do życia w takich luksusach — mój dom miał ponad pięćdziesiąt lat i przydałby mu się remont. Ściany były nieco brudne, moje łóżko skrzypiało, telewizor miał siedem kanałów a drzwi niektórych szafek się nie domykały. Dziwne było więc uczucie, że dokładnie taki będzie również mój przyszły dom — przestronny, nowoczesny, ładny.

U niej wszystko do siebie pasowało — dwuosobowe łóżko w moim pokoju miało karmelową narzutę, tak jak i obie ściany. Szafa, komoda i stolik nocny były czarne tak jak i mały dywanik. Dwie ściany i sufit były białe, tak jak i zresztą podłoga. Dziwnie czułam się kładąc tam błękitną i żółtą walizkę a szafę wypełniając niepasującymi do siebie ubraniami. Kiedy wszystkie pudełka dotarły i stworzyły ogromną górę na środku a ja postawiłam na parapecie i półkach parę swoich rzeczy poczułam się nieco lepiej.

Jeśli w ogóle mogłam czuć się lepiej po stracie konia, czyli mojej najlepszej przyjaciółki.

Ciocia Charlotte była naprawdę w porządku, choć miała nieco wad — na przykład zupełnie nie rozumiała jak mogłam się smucić. Co chwila przypominała mi że w Marble Hills mają doskonałe konie sportowe sprowadzane z Europy, jakby to miało mi chociaż trochę pomóc.

Gdybym była większością osób jakie spotkałam w całej mojej jeździeckiej karierze zapewne ucieszyłabym się i zapomniała o kucu który z pewnością nie był ani trochę sportowy, z nierówno rosnącą grzywą rosnącą po obu stronach szyi, przydługą sierścią i nieprzyciętym ogonem i od razu pognałabym do stajni pojeździć na tych niesamowitych koniach sportowych. Byłam jednak sobą a za siwą klacz patrzącą na mnie zadziornym wzrokiem spod długiej grzywki oddałabym wszystko.

Niby miałam do niej przyjeżdżać codziennie, ale minął tydzień i mama za każdym razem odmawiała zawiezienia mnie tam, co nie polepszało szczególnie naszych i tak zepsutych kontaktów. Za każdym razem kiedy odmawiała nienawidziłam jej coraz bardziej, a przynajmniej nienawidziłam jej swoją nienawiścią, nienawiścią przepełnionej bólem osoby, która nie wiedziała czym nienawiść jest naprawdę i jak niszczy człowieka.

Kiedy tak zatracałam się w moich myślach odmawiając rozmów nawet z ciocią która zawsze służyła mi radą i była dla mnie przyjaciółką. Doskonale wiedziałam, że było to niezdrowe, jednak zupełnie nie zwracałam na to uwagi coraz bardziej odpływając do mojego świata. Z nielicznymi znajomymi już straciłam kontakt, zresztą stroniłam od niego i zapewne będę to robić nadal w nowej szkole. Ludzie nie byli dla mnie a ja nie byłam dla ludzi. Dopełniałam się z nowymi osobami nie tworząc całości, a raczej sprawiając, że wychodziliśmy na minus bo zamiast dobrych cech, nakładały się tylko nasze wady.

Nie dziwiłam się ludziom olewającym mnie, właściwie dziwiłam się tym, którzy tego nie robili. Nie przepadałam za swoim charakterem i za bezpodstawnym popadaniem w złość. Prócz tego ubierałam się nudno, a wszyscy opisywali mnie jako „zwyczajną".

Kiedy ktoś mówi, że jesteś normalny, w pierwszej chwili się cieszysz — w tym chorym świecie niewykraczanie poza normę jest dobre. Jednak gdy zaczynasz się głębiej zastanawiać, dochodzisz do wniosku, że ludzie normalni są samymi cieniami, są przezroczyści. Niczego sobą nie reprezentują, nie zmieniają niczego, nie wpływają na nic. Po prostu są. Dlatego ja, jako ta normalna i zwyczajna zawsze podziwiałam tych innych. Starałam się taka być. A, jak wiadomo, bycie innym w zły sposób jest łatwiejsze od bycia innym w dobry.

Zaczęłam to sobie uświadamiać kiedy próbowałam pojąć co jest dobre a co złe. Starałam się poznać i stworzyć swoje własne dobro i zło, piekło i niebo. Starałam się i mogłabym powiedzieć że nadal się staram. Ciężko wykroczyć poza ogólnie pojęte schematy, a mi to już szczególnie, bo jestem zupełnie przeciętna — może nie głupia ale inteligencji by dołączyć do Mensy trochę mi brakuje.

Musiałam przerwać myślenie przynajmniej na chwilę, bo znowu ciocia zawołała mnie na obiad. Nie pamiętam już który, tak się zatraciłam, że chyba zapomniałam czy dzisiaj był wtorek czy środa. A może piątek? Usiadłam więc przy stole a ciocia postawiła przede mną pizzę. To był jej sposób na obiady, bo zupełnie nie potrafiła gotować, ale mi to odpowiadało. Jedzenie ryby codziennie było dla mnie już nudne, a taka pizza raz na jakiś czas jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

— Martwię się — powiedziała a ja poczułam się totalnie zbita z tropu. Nie widziałam powodu dla którego mogłaby się martwić, ale nie zamierzałam jej przerywać i czekałam na to aż dokończy wypowiedź. — Sama nie wiem czy nie masz depresji. Wiem że ci ciężko i choć staram się ciebie zrozumieć jest to dla mnie za trudne. Ale wiedz że nie jesteś z tym sama. Dlatego o ile masz jakiś problem to możesz z nim do mnie przyjść.

O ile mam jakiś problem? Nie, kompletnie go nie mam. Jestem po prostu sama, samotna, czuję się nikim, chcę wrócić do domu, chcę cofnąć czas a zamiast tego siedzę w ciemnym pokoju jadalnym z zasłoniętymi firankami, jem pizzę i czuję się jakbym siedziała w jakimś zamczysku wampira. Doceniałam chęci cioci, ale czasami nie grzeszyła inteligencją i choć widziałam, że się starała, nie potrafiła przyswoić wszystkich informacji. Jedynie westchnęłam i sięgnęłam po kolejny trójkątny kawałek.

— Zaraz zacznie się szkoła, pewnie poznam nowych ludzi. Nie musisz się martwić, nie będę sama — oznajmiłam choć bez większego przekonania. Charlotte jednak nie wyczuła ani cienia wahania w moim głosie bo jej pociągłą twarz rozjaśnił uśmiech a ona sama położyła na swoim talerzu największy kawałek pizzy w zasięgu jej wzroku. — A gdzie mama?

Starałam się zgrywać choć trochę zainteresowaną jej losem, choć nie obchodził mnie ani trochę. Wywróciła moje życie do góry nogami, więc teraz mi serio obojętne co zrobi ze swoim. Nie mam najmniejszego zamiaru jej pomagać jeśli tego nie chce, a nawet jeśli by chciała, to musiałabym się nad tym zastanowić. Niby wiedziałam, że to nie jej wina że ją wywalili — chociaż kto wie — ale z drugiej strony pamiętałam jak była zakochana w Kolorado i mogłam ją posądzać o jakiś spisek.

Ciocia westchnęła a ja spojrzałam na nią zastanawiając się czy powiedziałam jej o wszystkim. Niby wiedziała o mojej sprzeczce z mamą trwającej już dość długo, ale kiedy o tym usłyszała nie przejęła się za bardzo — teraz jednak wyglądała jakby toczyła wewnętrzną walkę sama ze sobą, ale wątpiłam czy nie zeszła już z tematu mojej mamy na ogólne, życiowe, bo minę miała taką jak ja kiedy pierwszy raz zjadłam cytrynę.

— Jest na rozmowie o pracę — ogłosiła takim tonem jakby to była conajmniej ogłaszała jakąś tajemnicę państwową. — Mam nadzieję, że się jej uda, to już druga. Ale jeśli tak to będziecie zarabiać więcej niż wcześniej! — Jej ton był radosny, jakby liczyła na to że pieniądze sprawią, że zapomnę o konflikcie. — Oj już daj spokój Amy, twoja mama była poddenerwowana, dlatego tak się zachowywała. Nie jesteście dziećmi.

Cóż, czułam się dzieckiem i chciałam nim być. Dla cioci jednak bycie nim było chyba jakąś hańbą, ale jak dla mnie po prostu tego nie doceniała. Im byłam starsza, tym bardziej nieszczęśliwa, chyba dlatego chętnie cofnęłabym się o kilka lat. Rozmowa z Charlotte, choć krótka i pesymistyczna poprawiła mi nieco samopoczucie. A może to była ta pizza, sama nie wiem. Grunt że poczułam się lepiej i na chwilę zapomniałam o Maroco.

Kiedy po pysznym obiedzie zostało jedynie pudełko, nalałam sobie trochę wody i wypiłam ją a następnie wstałam chcąc zabrać talerz, ale ciocia zbyła mnie jedynie machnięciem ręki, co zresztą mnie ucieszyło bo kuchnia była na drugim końcu domu.

Dopiero w pokoju przypomniałam sobie o siwej, ale, o dziwo, nie poczułam jakiegoś ogromnego smutku a bardziej... radość? Szczęście? Ulgę? Żadne słowo jakie znałam nie mogło tego zbyt dobrze opisać, pozostałam więc przy szczęściu. Wspomnienie o klaczy było ciepłe i przyjemne, nie palące jak wcześniej. I to za sprawą jednej krótkiej rozmowy i pizzy.

__________

Chyba jedyne co mam dzisiaj do powiedzenia to: kocham pizzę. Serio. Mam na nią straszną ochotę ale wątpię żeby w środku nocy była otwarta jakaś pizzeria. Nie wiem o której to wrzucę, ale aktualnie jest noc. Ciemna. Nudna. Grr.

Tak w ogóle postanowiłam dać nieco więcej przemyśleń, bo właściwie nie miałam co opisywać. Poza tym, tak jakoś mi pasowały no i narracja pierwszoosobowa do czegoś zobowiązuje. To tyle.

Miłego dnia <3

[wiem że wrzucam to o 11:30 ale kiedy to pisałam była chyba 3:00 czy coś takiego]

MarocoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz