Poniekąd Ferith liczył na to, że w twierdzy Est dane mu będzie unikać spotkań z królową Merellien. Przecież rodzina królewska miała teraz sposobność obracać się wśród arystokracji i uczonych, z nimi się bawić, z nimi jadać, wyłącznie ich wplątywać w swe gierki. Z jakiegoś powodu jednak miało to miejsce tylko podczas wystawnych obiadów, na które Ferith na szczęście nie był zapraszany. Musiał wtedy co prawda czekać za drzwiami, na wszelki wypadek, gdyby Ravanis nagle doszedł do wniosku, że jednak coś mu zagraża, i to w towarzystwie zerkających na niego spode łba oficerów, ale nadal wolał tę ryzykowną bezczynność niż śniadania i kolacje.
Poranne i wieczorne posiłki były przeciwieństwem wystawnych obiadów. Królowa Merellien upierała się, aby towarzyszyli jej wtedy wyłącznie książę Ravanis, generał Ilbryen oraz Ferith.
– W tej kameralności jest coś magicznego, nie sądzisz, Ravanisie? – pytała niemal za każdym razem. – Jakaś taka zmysłowość, której mi brakowało.
Ravanis zazwyczaj nie odpowiadał, a Ferith starał się robić co w jego mocy, aby niczym nie ujawnić swej irytacji. Domyślał się jednak, że wszelkie starania znaczyły w oczach królowej mniej niż padający za oknami śnieg. Bawił ją co najwyżej albo nudził, w zależności od tego, jaki akurat miała nastrój. A w zestawieniu w zażenowaniem Ravanisa, na które zawsze mogła liczyć, rozgrywający się przed nią spektakl musiał wydawać się jednocześnie fascynujący i komiczny.
– Nie musisz ze mną iść – powiedział Ravanis. Mówił to tak często, że Ferith już nawet nie tyle stracił rachubę, co zaczął uznawać słowa te za swego rodzaju książęcą mantrę.
– Twoja matka spodziewa się nas obu.
– Powiem, że źle się poczułeś.
– Nie umiesz kłamać.
– To nie będzie kłamstwo. Naprawdę słabo dziś wyglądasz.
A jak powinien wyglądać? Tego ranka królowa Merellien przechodziła samą siebie, dopytując Feritha o powody jego niewyspania. Uśmiech, który zdobił przy tym jej zjawiskową twarz wymierzony był prosto w milczącego Ravanisa.
W ten oto sposób Ferith dotknął myślami kolejnego problemu, który zrodził się jakby mimo jego woli i na przekór wszelkim działaniom, dążącym głównie do odepchnięcia Ravanisa. Rozmawiali ze sobą prawie bezustannie. Początkowo były kowal zdobywał się jedynie na wymowne pomruki i szczątkowe zdania, by w końcu zacząć naprawdę rozmawiać. Owszem, zazwyczaj zaczynało się to od mantry „Nie musisz", coraz częściej jednak przeradzało się w coś więcej wyłącznie dlatego, że podobnie jak Ravanis, Ferith został pionkiem Merellien.
– To tylko da jej powód, by jutro zacząć od nowa i to ze zdwojoną mocą.
– Ale dzisiaj...
– Dzisiaj damy radę. Tak jak wczoraj, przedwczoraj i jeszcze przedtem.
– Przepraszam, że zostałeś w to wplątany.
– Gdyby nie ja, padłoby na kogoś innego. A robienie na złość twojej matce sprawia mi za dużo satysfakcji, żebym teraz tak po prostu się wycofał.
Przez chwilę bał się, że powiedział za dużo, że przekroczył magiczną granicę porozumienia, które z niewiadomych przyczyn ich połączyło. Gdy jednak zerknął na Ravanisa, zorientował się, że twarz księcia rozświetlał nieśmiały uśmiech. Zupełnie jakby jemu również podobało się, gdy ktoś sprzeciwiał się królowej Merellien.
– Cóż, w takim razie cieszę się, że nie będę tam sam – wyszeptał miękko. Niebezpiecznie przypominało to mruczenie zadowolonego kota i Ferith po raz kolejny przyłapał się na myśli, że wiele by dał, aby słyszeć ten głos jak najczęściej.

CZYTASZ
Po drugiej stronie maski
FantasyOdrobina współczucia to wszystko, czego było trzeba, aby Ferith ściągnął na siebie uwagę królowej Merellien. Przez lata trzymał się na uboczu i cieszył z tego, że pomimo niełaski, w jaką wpadła jego rodzina, zdołał zostać szanowanym kowalem. Teraz z...