– Cholera, jak to jest, że ratujesz im życie, a dalej musisz sprawdzać te parszywe koła? – zapytał Elren, ani trochę niespeszony tym, że od kilku dni Ferith pełnił funkcję osobistego strażnika jego książęcej mości. – Przecież poradziłbym sobie sam.
Gaduła miał oczywiście rację. Ferith pojął to niemal natychmiast, gdy tylko książę Ravanis po raz pierwszy odesłał go z powrotem do kowalskich obowiązków. Wciąż jednak nie rozumiał, skąd u księcia podobna decyzja. Nic nie wskazywało na to, by domyślał się, jak bardzo Ferith go nienawidził, a sam kowal nie przypuszczał, aby książątko rozumiało, co takiego robił wcześniej jego strażnik i dlaczego było to takie ważne.
– To prawda, że obżerają się świeżymi owocami? – W oczach Elrena gniew mieszał się z głodem. – Nie, lepiej nie odpowiadaj. Albo powiedz. Cholera, dostajesz chociaż trochę czy pozwalają ci tylko patrzeć?
Ferith wzruszył ramionami. Prawda była taka, że od chwili, w której tak niespodziewanie awansował, wolno mu było spożywać wszystkie posiłki w towarzystwie młodego księcia, królowej matki, a także posiwiałego generała Ilbryena, który najwyraźniej postanowił wykorzystać śmierć króla Lathaerila, by wkraść się w łaski królewskiej rodziny. I choć mogłoby się wydawać, że los wreszcie uśmiechnął się do Feritha, prawda była zgoła inna. Wszystko przypominało jakiś chory taniec, do którego nikt nie znał kroków. Generał wił się i miotał pod gradem słów i spojrzeń królowej Merellien, Ferith starał się skupić wyłącznie na jedzeniu, natomiast książę Ravanis udawał, że nowy strażnik absolutnie go nie interesował. Owoce były słodkie i soczyste, ale kowal wiele by dał, aby znów jeść rozgotowaną kaszę razem ze swoim gadatliwym towarzyszem.
– Trochę dostaję – odburknął wymijająco Ferith, na co Elren zawył z rozpaczy.
Problem polegał na tym, że w gruncie rzeczy Ferith nie potrafił określić, co tak bardzo mu przeszkadzało. Domyślał się, że miało to coś wspólnego z zachowaniem Ravanisa, który tylko udawał obojętność. Udawał w sposób tak nieudolny, że jego matka nie potrafiła powstrzymać się przed kąśliwymi komentarzami wprawiającymi księcia w coraz większe zakłopotanie. Najprawdopodobniej właśnie dlatego odsyłał Feritha – by uwolnić się zarówno od kowala, jak i od docinek swej matki.
– Jesteś podejrzanie ponury jak na kogoś, kto nagle ma okazję sypiać w złotych jedwabiach i zajadać się soczystymi winogronami – prychnął Elren z wyrzutem. Ferith nie miał najmniejszych wątpliwości, że gdyby to jego towarzysz został strażnikiem książęcego żywota, znacznie lepiej poradziłby sobie z odwzajemnieniem tego uśmiechu losu.
Ferith natomiast tylko wzruszył ramionami. Prawda była taka, że wcale nie sypiał w złotych jedwabiach. Mógł co najwyżej popatrzeć, jak robi to jego książęca mość, ale wszystko wskazywało na to, że Ravanis sypiał zdecydowanie lepiej, gdy Ferith znajdował się daleko poza zasięgiem jego wzroku. Ale cóż, przynajmniej winogrona rzeczywiście były przepyszne.
– Jeśli trochę mi przemycisz, zapoznam cię z taką jedną...
– Nie.
– Oj, nie bądź taki. Kilka chwil z Loreną i zaraz poczujesz się lepiej.
Nawet nie zamierzał komentować tego, że Elren chciał przehandlować swoją kochankę za kilka winogron. Wiedział, że drugi kowal po prostu plótł, co mu ślina na język przyniosła tylko po to, żeby nakłonić Feritha do mówienia. I szło mu równie dobrze, co zazwyczaj.
Ferith uśmiechnął się do niego krzywo, wstał i otrzepał dłonie o wytarte spodnie. Mieli niebywałe szczęście, bo jak do tej pory żaden wóz nie ucierpiał po drodze na tyle, by uniemożliwić uciekinierom dalszą podróż. Poniekąd była to zasługa dwóch kowali, którzy uparli się, by podczas każdego postoju upewniać się, że nie spotka ich niespodzianka w postaci pękniętej osi czy obluzowanego koła.

CZYTASZ
Po drugiej stronie maski
FantasiOdrobina współczucia to wszystko, czego było trzeba, aby Ferith ściągnął na siebie uwagę królowej Merellien. Przez lata trzymał się na uboczu i cieszył z tego, że pomimo niełaski, w jaką wpadła jego rodzina, zdołał zostać szanowanym kowalem. Teraz z...