Po raz pierwszy Ravanis nie oznajmił, że Ferith nie musiał iść razem z nim na śniadanie. W ogóle niewiele mówił, a gdy już się odzywał, jego szept był ledwie słyszalny. Początkowo strażnik podejrzewał, że to objaw zażenowania i młody książę po prostu głęboko wstydził się swojego zachowania z poprzedniego dnia. Potem jednak pojął, że było dokładnie na odwrót.
Ravanis był tak zachwycony tym, co między nimi zaszło, że bał się choćby podnieść głos, by nie zaburzyć przypadkiem harmonii, która wypełniała jego duszę. Poniekąd było to koszmarnie zabawne. Ferith nie potrafił jednak się roześmiać. Może uniemożliwiała to właśnie powaga księcia? Zdobył się tylko na delikatny uśmiech, ani szyderczy, ani złośliwy, zupełnie niewłaściwy na jego twarzy nieprzywykłej do podobnych grymasów.
– Twoja matka każe mnie zabić – prychnął, nie mogąc dłużej znieść ciszy.
– Nie zrobi tego.
– Jesteś pewien?
Och, nie chodziło tylko o królową Merellien. Znów czuł na sobie spojrzenia mijanych służących i oficerów. Niezaspokojona ciekawość atakowała go jak sztylety. Nie tego się spodziewali. Nie tego oczekiwali. Ten, który upokorzył księcia powinien zawisnąć albo przynajmniej błagać o litość podczas chłosty, a tymczasem kroczył on u boku królewskiego syna dumnie jak paw, pachnąc jak lawendowe łoże.
– Nie pozwolę jej.
– Jeśli sobie tego zażyczy...
– Przecież nie zrobiłeś nic złego.
– Zmusiłem cię, byś mokry od wina biegł...
Przerwał mu cichy śmiech księcia.
– Gdybym tego nie chciał, po prostu zostałbym z matką.
– Zatem wcale nie jesteś mi całkowicie posłuszny.
– Oczywiście, że jestem. Ale to moja własna decyzja. Do niczego mnie nie zmusiłeś. To ja zdecydowałem, by ci się podporządkować.
– Nadal nie rozumiem, w jaki sposób ma to mnie ocalić przed twoją matką.
Ravanis potrząsnął głową i perłowe koraliki na chwilę odsłoniły jego uśmiech. Najwyraźniej nie zamierzał odpowiadać i w jakikolwiek sposób rozwiewać wątpliwości Feritha. Niech mu będzie. Strażnik zdążył już pogodzić się z myślą, że jedynym przewidzianym dla niego końcem będzie bolesna śmierć. Jeśli książę łudził się, że dane mu będzie to zmienić, droga wolna.
Nigdy przedtem nie wmaszerował na śniadanie u królowej z podobną swobodą. Ktoś mógłby stwierdzić, że zrobił to z pewną dozą nonszalancji. Skłonił się nawet, gdy Ravanis przechodził przez trzymane przez niego drzwi. Zupełnie jakby ktoś wreszcie nauczył go bycia książęcym strażnikiem.
– Myślałam, że nie przyjdziecie – ofuknęła ich królowa Merellien, zupełnie jakby zniweczyli któryś z jej misternych planów.
– Ależ matko, nie mógłbym ci tego zrobić – pospieszył z zapewnieniem Ravanis. Musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, na co liczyła królowa, i całkiem umiejętnie wykorzystał tę wiedzę, by zadać cios.
– Przecież bym się nie obraziła, gdybyście tego dnia zjedli tylko we dwoje albo, och, bo ja wiem, gdybyś przyszedł do mnie sam. – Znudzona władczyni uniosła do ust filiżankę parującej herbaty i spojrzała na swego syna znad porcelanowej krawędzi. Z napięciem czekała na jego odpowiedź, na wyjaśnienie, dlaczego Ferith wciąż trwał u jego boku.
– Cóż mogę powiedzieć, chyba tylko przyznać ci rację – odparł książę i zaśmiał się cicho, wprawiając tym w osłupienie zarówno swą matkę, jak i generała Ilbryena. – Naprawdę potrzebowałem kogoś, kto by się mną zajął.

CZYTASZ
Po drugiej stronie maski
FantasyOdrobina współczucia to wszystko, czego było trzeba, aby Ferith ściągnął na siebie uwagę królowej Merellien. Przez lata trzymał się na uboczu i cieszył z tego, że pomimo niełaski, w jaką wpadła jego rodzina, zdołał zostać szanowanym kowalem. Teraz z...