Hanami (KnB, KiKuro#1)

122 1 0
                                    


Napisane w gimnazjum, poprawione jako tako dziś. Czemu wrzucone? Bo tak. I tak prawie nikt mnie nie czyta, to co się będę ograniczać, nie~?



Powiedz, widziałeś kiedyś aleję obsadzoną sakurami w pełnym rozkwicie?

Opadające powoli płatki kwiatów, porywane nawet najlżejszym powiewem, tworzą w swym tańcu surrealne obrazy z baśni, urojeń, fantazji, wirujący wśród niemal czarnych pni uroczy różowy deszczu, słodką mgiełkę przysłaniającą krajobraz, otulającą go niczym śnieżna czapa. Chodnik wygląda jak przykryty mięciutkim dywanem, aż szkoda postawić na nim nogę. Kise w okresie kwitnięcia wiśni często postanawiał chodzić do szkoły okrężną drogą, nie chcąc naruszyć bajkowego kobierca wijącego się wstęgą pod kwiecistym baldachimem. Czasem przychodził spóźniony na lekcje, tylko dlatego, że przystawał, aby nacieszyć oczy pąsowymi „fajerwerkami" świętującymi przyjście wiosny.

Aominecchi uważał jego zachowanie za „babskie", osobiście okres kwitnienia mając głęboko w poważaniu. Midorimacchi wspomniał kiedyś o historycznych korzeniach hanami i jego znaczenia w kulturze Japonii, ale w gruncie rzeczy raczej nie poświęcał wiśniom większej uwagi. Murasakibaracchi jedynie jęczał coś o upierdliwym wyczesywaniu tych wszystkich głupich płatków z włosów. Akashicchi chyba lubił chodzić wśród kwiatów, jednak niemal co dzień sprzed domu jak i spod szkoły odbierał go samochód. A Kurokocchi...

...Kurokocchi zawsze towarzyszył mu podczas wypraw do parku, które Ryōta organizował sobie codziennie po lekcjach. Spacerowali w ciszy, ramię przy ramieniu, nie krzyżując nawet spojrzeń, a choć blondyn niekiedy miał straszną ochotę odezwać się, nawiązać rozmowę, to zawsze w ostatniej chwili zaciskał zęby i nie mówił nic.

Bo w ten sposób złamałby zaklęcie, pozwalające mu wiosną, dzień w dzień spędzić z Tetsuyą sam na sam te kilka-kilkanaście minut.

Zaklęcie - tak właśnie myślał. Może to przez cisze, może przez scenerię, lecz coś sprawiało, że te krótkie chwile mały w sobie magię. Może wystarczała sama obecność Kuroko. Pewnie tak, pewnie właśnie o to chodziło. Ponieważ lazurooki był specjalny. I nie z powodu pozycji widmowego, szóstego zawodnika. Był specjalny...ponieważ był Kuroko Tetsuyą. To wystarczało, by Kise widział w nim kogoś wyjątkowego.

To wystarczało...

Nieistotne minuty, przepływające przez palce. Jakaś matka powiedziała coś swojemu dziecku, wywołując delikatny uśmiech na ustach błękitnowłosego. Błahe momenty, których szczegóły usiłował za wszelką cenę zachować w pamięci. Jak ten uśmiech, jak swoje potknięcie na prostej drodze i odrobinę zaniepokojone „Nic ci nie jest Kise-kun?".

Pół roku temu nie marzył nawet o podobnej szansie, rok temu nawet nie znał Tetsuyi, a za rok prawdopodobnie zniknie on z jego życia, tak samo jak często znikał sprzed oczu.

A jednak teraz na myśl, że już za parę dni hanami przeminie czuł duszącą pustkę w piersi, zapychającą gardło i wypełniającą płuca niczym wata.

Za cztery dni, koniec kwitnięcia. Za trzy. Za dwa.

Już jutro.

Tylko dzisiaj i jutro jeszcze będą mogli iść obok siebie.

Jeszcze kilka metrów i ich drogi rozejdą się, a jutro zejdą po raz ostatni- później zostaną znowu tylko „kolegami z drużyny". Zawodnik widmo i zabiegający o uwagę irytujący psiak. Żałosne.

Jeszcze dwa metry. Jeszcze metr.

- Do zobaczenia w szkole.

Beznamiętnie, monotonnie. Czy dla Kuroko któraś z tych trywialnych sekund znaczyła cokolwiek...? Czy coś znaczyła...? Dla ciebie, Kurokocchi?

Zaraz zniknie za zakrętem.

Nagle przystaje, jego twarzy nie widać dokładnie, zasłania ją cień rzucany przez ścianę budynku.

Moment wahania, jakby nie wiedział dlaczego przerwał rytuał - powinien, jak i co dzień, odejść bez słowa ponad pożegnanie. Ryōta nie rozumie. Nigdy jeszcze nie przełamał zaklęcia, nie dał odejść magii, czemu teraz...?

- Miło oglądać z tobą wiśnie, Kise-kun.

Te słowa- wobec ilości wszystkich słów jakie zostały kiedykolwiek wypowiedziane znaczą niewiele więcej niż pisk myszy i niewiele mniej od wyroku śmierci, czy decyzji o podboju państwa. Jako jednocześnie wszystko, ale jednak nic, uderzają prosto w serce.

Nim ostatni skrawek białej marynarki znika, złotooki zrywa się do ruch, mknie jakby zależało od tego jego życie, jakby chciał dogonić uciekające sekundy.

Gdyby Akashicchi mógł to zobaczyć z całą pewnością cmoknąłby z niezadowoleniem językiem i spytałby „Dlaczego na meczach nie biegasz równie szybko, Kise?".

I Kise chwyta ten ostatni skrawek, przyciąga do siebie, miażdży wąskie, otwarte do okrzyku zaskoczenia usta swoimi własnymi, nie myśli o tym, że są na środku ulicy, że Kurokocchi prawdopodobnie go teraz znienawidzi, o niczym nie myśli, po prostu próbuje powstrzymać łzy.

A kiedy godny litości, zaprawdę, głupi i bezsensowny, nieszczęsny, pełen desperacji pocałunek dobiega końca, krzyczy;

-W przyszłym roku też pójdź ze mną podziwiać wiśnie, Kurokocchi!

Sekunda, dwie, trzy, pięć sekund ciszy. Co ze sobą przyniosą? Ostry policzek, krzyk oburzenia...? A gdyby tak...?

- Z przyjemnością Kise-kun.

Słodkości do herbatyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz