Rozdział 2

74 3 0
                                    

Kiedy dolecieliśmy na Madagaskar był już wieczór. Podzieliliśmy się na kilka drużyn, które miały przeszukać całą fortece wroga. Razem z Clintem i Natashą mieliśmy przeszukać trzecie piętro. Rudowłosa razem z Brucem złamała bardzo skaplikowane kody zabezpieczeń, dzięki czemu mogliśmy wejść do środka. Od razu zaatakowało nas kilkunastu agentów. Przez chwilę nie mogliśmy odeprzeć ataku. Widziałem kątem oka, że Sam został postrzelony w ramię, jednak Wanda opanowała sytuację. Cała drużyna rozbiegła się na przydzielone wcześniej piętra. Jak najszybciej pobieglismy na nasze piętro broniąc się przy okazji od wrogich agentów, których była masa. Clint oznajmił, że będzie nam potrzebna pomoc, więc już po chwili razem z nami był Bucky. Kiedy nareszcie korytarz był bezpieczny zaczęliśmy przeszukiwać piętro. Clint poszedł w lewo, ja w prawo, a Nat z Buckym prosto.

Po prawej stronie było kilka par drzwi. W pierwszym pokoju siedzieło 8 mężczyzn, których szybko unieszkodliwiłem. Drugi i trzeci pokój był zupełnie pusty. Czwartym, ostatnim pokoju drzwi były zamknięte. Męczyłem się z nim dobre kilka minut zanim ustąpiły. Otworzyłem żelazne drzwi. W środku pomieszczenia było zupełnie ciemno. Kiedy postawiłem nogę w pomieszczeniu udało mi się usłyszeć cichy płacz. Nie powiem, bardzo byłem zdziwiony, kiedy w kącie pomieszczenia zobaczyłem dziewczynę. Była ubrana w za dużą męską porwaną bluzkę. Podszedłem dwa kroki bliżej dziewczyny i wtedy usłyszałem jej głos.

- Proszę, zostaw mnie. Nie rób mi krzywdy. - powiedziała cicho nie mogąc złapać powietrza przez łzy.

- Spokojnie, czy to ty jesteś córką Arona Jacksona? - zapytałem ją, jednak usłyszałem tylko ciszę.- Uwierz mi, nie chce ci zrobić krzywdy. Jestem Steve i przyszedłem cię uratować. - dziewczyna spojrzała tylko na mnie nieobecnym wzrokiem, mdlejąc po chwili.

Podbiegłem do niej, przytrzymując ją.

- Kapitanie! Znalazł Pan coś? - usłyszałem głos z korytarza, który należał do Clinta.

- Hawkeye! Tutaj! - krzyknąłem.

- Cholera, to jego córka? - zapytał mnie kiedy zajrzał do środka.

- Nie ma tu nikogo innego. To na pewno ona. Musimy ją stąd zabrać i to natychmiast. Potrzebuję jakiegoś koca, czegokolwiek. Ona za chwilę zamarznie. - powiedziałem.

Chwile potem niosłem już dziewczynę okrytą cienkim kocem.

- Znaleźliście profesora? - zapytałem idąc korytarzem.

- Oprócz masy agentów Hydry nic tu nie ma. - powiedział Hawkeye. - Na pozostałych piętrach też nikogo nie znaleźli.

- Heh.. W takim razie zbierz wszystkich. Wracamy. - powiedziałem.

- Tak jest Kapitanie. - powiedział. - W budynku nie ma profesora, znalaeźliśmy tylko jego córkę. Wracamy. - przekazał wiadomość w słuchawce.

W trakcie drogi do samolotu bardzo mocno trzymałem dziewczynę, którą miałem na rękach. Po małym oddaleniu się od bazy wroga nastąpił wybuch.

- Tony, cholera. - pomyślałem tylko.

Mieliśmy szczęście, bo każdy zdążył wyjść z siedziby i nikomu nic się nie stało. Kiedy byłem już w samolocie położyłem dziewczynę na jednej z kanap. Nie była w dobrym stanie. To, co zdążyłem zauważyć, kiedy byliśmy w jej celi, były liczne siniaki i zadrapania. W ciemności nie zdążyłem nic więcej zobaczyć. Spostrzegłem teraz, że koc, który przykrywał nogi dziewczyny był cały we krwi. Odkryłem materiał i zobaczyłem ogromne rozcięcie na jej udzie. Do samolotu zaczęła schodzić się reszta grupy.

- Bruce, musisz mi pomóc, weź apateczkę. - powiedziałem. - Nie jest z nią dobrze, ma głębokie rozciecie na udzie.

Bruce i ja zajęliśmy się raną, a reszta przyglądała się dziewczynie.

- Nie macie niczego do roboty? - zapytałem już zdenerwowany.

- To ta jego córka? - zapytał Pietro.

- Na to wygląda. Mieli taką obstawę, jakby była kimś bardzo cennym. - powiedziała Natasha.

-  A co z jej ojcem? - zapytał Bucky.

- Nie było po nim śladu. Możliwe, że jest w innej bazie. - powiedział Tony.

- Ale to by nie miało sensu! Po co porywać córkę naukowca, jeżeli jest bezużyteczna?! - powiedział Clint

- Dlatego najlepszym wyjściem jest wyciągnięcie z niej informacji! - powiedział Loki.

- Jak na razie to musimy ją wyleczyć. Możliwe, że poza rozcięciem na nodze  ma kilka złamanych kości. - powiedział Banner.

- Będzie ciężko cokolwiek z niej wyciągnąć, jedyne co mi powiedziała to to, że mam nie robić jej krzywdy. Nawet mi nie odpowiedziała, czy jest jego córką. - powiedziałem siadając.

- Dziwisz się dziewczynie? Nie wiadomo, co jej robili. Jeżeli jest tak ciężko, jak mówisz to będzie z nią bardzo dużo pracy. - wtrąciła sięj Wanda.

Kiedy Bruce założył prowizoryczny opatrunek, zajął się raną postrzałową Sama. Zajęło mu to tylko chwilę, mówiąc, że tak czy inaczej będzie musiał przyjść na skrzydło szpitalne.
Resztę lotu większość z nas przespała na miękkich fotelach, ja nie wiedzieć czemu nie mogłem zmrużyć oka. Po kilku godzinach nareszcie byliśmy w Avengers Tower. Thor zaproponował zabranie dziewczyny na skrzydło szpitalne, więc ja mogłem nareszcie odpocząć. Poszedłem pod prysznic, a następnie położyłem się do łóżka. Nie mogłem zebrać myśli. Zastanawiałem się, w jakim stanie psychicznym jest dziewczyna. Po jej słowach jestem przekonany, że zrobili jej ogromne szkody w psychice. Dopiero po około 3 godzinach udało mi się zasnąć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
762 słowa
~Bestqueen143

Believe me.. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz