[5]

46 1 4
                                    

- Gdybym wiedziała, że Fray przysporzy nam tyle kłopotów, w życiu nie wpuściłabym cię z nią za próg Instytutu – mruknęła Lily, kończąc mocować uprząż ze sztyletami po zewnętrznej stronie prawego uda. - Było całkiem spokojnie, dopóki nie wyskoczyła jak diabeł z pudełka.

- Wydaje mi się, że to raczej Valentine jest źródłem naszych kłopotów, ale skoro uważasz, że to wina Clary... - Jace zaplótł ręce na piersi. - Ucieszy cię wiadomość, że z nami nie idzie. Chce czuwać przy matce.

- Jakby robiła cokolwiek innego – prychnęła.

- Lil – zwrócił się do niej karcąco. Choć był od niej osiem lat młodszy, czasem patrzył na nią z góry. Różnica wzrostu działała niestety na jego korzyść. - Co cię gryzie?

- Nic, ta skwaszona mina, to jej stan permanentny – mruknął Alec z drugiego końca zbrojowni.

Miał trochę racji, ale głównym powodem jej rozdrażnienia był powrót do Idrisu. Powrót po latach. Nawet jeżeli miała to być rutynowa wizyta w celu złożenia zeznań w sprawie Valentine'a. To ją dodatkowo irytowało, już czuła te wszystkie spojrzenia na plecach i krzywe uśmieszki.

Starkweather. Zdrajca. Zdrajca. Zdrajca.

Przez lata mieszkania w Instytucie zdążyła nieco wybaczyć bratu, że ściągnął na nich to miano. Miano, którego wyzbył się ojciec, ona jednak wciąż miała wrażenie, że tkwi w cieniu tego słowa. Była już o krok od przyznania się, że nie ma Hodge'owi za złe, tego co zrobił, kiedy...

Kiedy zrobił to ponownie. Ponownie zdradził dla Valentine'a.

Zdrajca, zdrajca, zdrajca.

Starkweather.

Hodge miał szczęście, że była akurat zajęta w innej części Instytutu, gdy jego zdrada wyszła na jaw. Tak mocno zraniona Lily byłaby w stanie poderżnąć mu gardło.

Zaczęłam ci znowu ufać, Hodge – pomyślała. - Dlaczego musiałeś to zepsuć?

Życie w cieniu zdrady nauczyło Lily wyczuwać ją z daleka. Zdradę i kłopoty.

A kłopoty mogłyby być drugim imieniem Clarissy Fray.

Nie chodziło o to, że jej nie lubiła – bo, prawdę mówiąc Lily lubiła mało kogo – ale czuła się odpowiedzialna za dzieci Lightwoodów. A Clary sprawiała, że Jace zupełnie tracił rozsądek, nie żeby kiedykolwiek go posiadał. To z kolei ciągnęło za sobą rozkojarzenie Aleka i Izzy, co skutkowało tym, że Lily nie mogła spuścić ich nawet na chwilę z oka.

A jak wiadomo, w przypadku grupy nastolatków jest to zadanie niewykonalne.

Jace odszedł, mrucząc, że musi coś załatwić, a Alec rzucił okiem na Lily poprawiającą ostatnie elementy swojej zbroi Nocnego Łowcy.

- Po co ci to wszystko? - zapytał. - Nie idziemy na bitwę, tylko z misją dyplomatyczną, nie potrzebujesz tyle broni – zauważył.

- Ty bierzesz łuk – odpowiedziała, machinalnie poprawiając Znaki, choć były zupełnie niepotrzebne.

- Zawsze to robię.

- A ja zawsze jestem gotowa do walki – odpowiedziała Lily.

- Lil – zwrócił się do niej miękko Alec. Dzieci Lightwoodów zawsze zwracały się do niej w ten sposób. W końcu wychowywali się razem, mimo różnicy wieku. - Co próbujesz sobie udowodnić?

- Sobie? - powtórzyła. - Nic. Chodźmy, bo ruszą do Idrisu bez nas – dodała szybko, odrzucając myśl, że to byłaby całkiem dobra wymówka, by nie wracać.

Ale teraz nie mogła się wycofać. Miała coś do udowodnienia.

Żadne piętno nie sprawi, że zrezygnuje ze swoich ideałów. Nawet piętno zdrady.

- Idę. - Alec ruszył pół kroku za nią w kierunku ogrodu, gdzie Magnus szykował portal do Alicante.

Jednak ledwie dołączyli do reszty, rozpętało się piekło.


Cień zdradyWhere stories live. Discover now