[6]

39 1 0
                                    

Podróżowanie przez portal nigdy nie należało do jej ulubionych środków transportu. A już na pewno nie wtedy, kiedy wskakiwała w niego z impetem, obryzgana posoką, obejmując w pasie lecącą przez ręce Izzy. Nie wtedy, gdy nie mogła dostrzec pozostałego z tyłu Jace'a, który wybrał dość niefortunny moment na pogawędkę z wampirem.

Jeszcze jedno zwierzątko, Wayland? Ruda wiewiórka to za mało, potrzebujesz jeszcze szczura? - zapytała, gdy w Instytucie pojawił się po raz pierwszy Simon.

Teraz bardziej pasowało do niego miano nietoperza.

Próbowała obejrzeć się przez ramię, czując jak Izzy wymyka jej się z rąk, ale w portalu ciężko było się zorientować – gdzie jest góra, dół, gdzie są ręce i nogi. Nie było szansy, by przekonać się, czy Jace'owi udało się do nich dołączyć, póki nie wylądują w Alicante. Miała nadzieję, że chłopak nie pozostał w Nowym Jorku na pastwę demona, mając do pomocy tylko wycieńczonego czarownika i świeżo upieczonego wampira.

Lądowanie było bolesne. Kolana ugięły się pod Lily, kiedy uderzyła piętami mocno w mozaikę, która tworzyła podłogę dziedzińca. Natychmiast rozpoznała ten wzór i zaklęła w myślach, ale ten widok dodał jej sił i nie pozwolił utracić równowagi.

Ostrożnie położyła Isabelle na ziemi, jęczącą cicho z bólu i pochyliła się, by narysować znak uzdrawiający tuż pod jej obojczykiem. Nieopodal z ziemi zbierali się pozostali Lighwoodowie oraz Jace.

Jace z Simonem.

- Madeline? - zapytała, bo choć ilość się zgadzała, to nie zgadzała się jakość.

- Nie żyje – odparł krótko Jace. - Simon jest ranny.

- I jest wampirem. - Usłyszała za plecami chłodny głos. Głos, który doskonale znała. - Ale zajmiemy się nim. Ktoś jeszcze potrzebuje pomocy?

- Nie, nic, z czym nie poradziłyby sobie runy – odpowiedział Robert Lightwood. - Czemu to ty witasz nas w domu Penhallowów, Christhoperze?

- Jestem delegatem z ramienia Rady, gospodarz zaraz przyjdzie. Witaj, Robercie. - Wymienił z nim silny uścisk dłoni. - Maryse. - Jego żonę pocałował w dłoń. - A to zapewne wasze dzieci?

- Max, Alexander, Isabelle i Jace – potwierdziła kobieta. - Wampir dostał się tutaj przypadkiem.

- Ma na imię Simon, Maryse. - Lily nie mogła powstrzymać się od tej uwagi, mimo iż sama rzadko używała jego imienia.

Ale z zupełnie innych pobudek.

Wstała z kucek, pomagając podnieść się Izzy i obróciła się powoli, w końcu stając twarzą w twarz z mężczyzną, który ich powitał w Alicante.

- Lilianna – powiedział bez cienia emocji, a uśmiech na jego twarzy stężał w nieodgadnioną maskę.

Ostentacyjnie wytarła ostrze sztyletu, który wciąż kurczowo ściskała w dłoni z posoki demona i uniosła wzrok.

- Też się cieszę, że cię widzę, ojcze – odpowiedziała lodowatym tonem, po czym minęła go bez słowa i weszła do rezydencji Penhallowów.


Cień zdradyWhere stories live. Discover now