[12]

23 2 0
                                    

- Gdzie Wayland?

- Pytasz o Jace'a? Przecież on się tak nie nazywa – zwróciła jej uwagę Aline, półleżąca na kanapie w salonie. Prócz niej w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze Izzy i Alec.

- Nazywałam go tak przez kilka lat. Taki drobny szczegół, że jego ojcem jest ktoś inny, to nie powód bym zmieniała swoje przyzwyczajenia – odparła. - Więc jak? Wrócił już?

- Nie, nadal jest z Clary – odpowiedziała Isabelle.

- Dom Amatis jest przecież niedaleko – zdziwił się Alec. - Co oni tam tyle robią?

- Jesteś pewny, że chcesz wiedzieć? - Lily przysiadła na oparciu fotela, unosząc brew. - Maryse i Robert też nie wrócili?

- Nie, zebranie Rady się przeciąga.

Do salonu wszedł ziewający Max, kierując swoje kroki wprost w ramiona siostry.

- Co się stało, dzieciaku? - zapytała łagodnie Lily, widząc jego niewyraźną minę.

- Sebastian zabrał mi komiks – stwierdził marudnie.

- Pewnie tylko pożyczył – poprawiła go Izzy, biorąc go na kolana. - Jeśli go poprosisz, to odda.

- Właśnie, gdzie Sebastian? - Lily zmarszczyła nagle brwi.

- Wyszedł jakiś czas temu – odpowiedziała z roztargnieniem Aline.

- Izzy, czy można wspinać się na wieże demonów? - zapytał nagle Max.

- Czemu o to pytasz? - Lily podeszła do niego szybko, nim ktokolwiek inny zdołał wyrazić swoje zdziwienie tym pytaniem.

- Bo widziałem, jak ktoś się wspinał. Widziałem przez okno – uściślił Max.

- Musiało ci się przyśnić – zbagatelizował Alec, wyciągając do niego rękę. - Chodź do łóżka, Max, już późno. - Odprowadził brata na górę, a Izzy i Aline zaczęły zastanawiać się, czy jest jeszcze sens czekać na powrót dorosłych.

- Idźcie spać, ja jeszcze muszę coś sprawdzić. – Lily wstała z kucek ze zmrużonymi oczyma i ruszyła do wyjścia. W hallu wpadła jednak na Jamesa.

- Co tu robisz? - zdziwiła się. - Nie powinieneś być na zebraniu Rady?

- Wyszedłem. Właściwie to po ciebie – dodał. - Chcą raz jeszcze usłyszeć...

- Nie dowiedzą się niczego nowego – przerwała mu. - Lepiej zostań w domu – dodała nagle, czujnie wyglądając na ulicę.

- Dlaczego? - Zmarszczył brwi. - Wybierasz się gdzieś?

- Muszę coś sprawdzić. Nie wychodź z domu i pilnuj dzieciaków – przykazała mu, nim wyszła na ulicę.

Słowa Maxa dały jej do myślenia. To był tylko cień złego przeczucia, ale nauczyła się już dawno, że instynkt Nocnego Łowcy nigdy nie zawodzi. Od samego początku pobytu w Alicante coś było nie w porządku, coś nie dawało jej spokoju. Początkowo kładła to na karb stresu związanego z ponownym spotkaniem z ojcem i niedoszłym narzeczonym, ale to jednak nie było to.

Ulice miasta były dziwnie ciche, gdy Lily przemierzała okolicę z ręką na rękojeści swojego ulubionego sztyletu. Za ciche. O wiele za ciche.

- Lilianno, co ty tu robisz? - W ostatniej chwili powstrzymała się przed gwałtownym ruchem, słysząc głos ojca. - James miał cię przyprowadzić do Gardu, bo...

- Ciii! - uciszyła ojca syknięciem, łapiąc go mocno za ramię.

- Lilianno, to poważna sprawa... - kontynuował niezrażony, kiedy za jego plecami wyrosła znienacka oślizgła mackowata masa i porwała go w swoje objęcia.

- Nathanael! - zawołała Lily wzywając imię sztyletu i pobiegła za demonem, który porwał jej ojca.

Nie miała czasu się zastanawiać, skąd się wziął w miejscu, do którego żaden z tych piekielnych pomiotów nie miał wstępu. W biegu wyciągnęła stelę i aktywowała kilka niezbędnych runów, łącznie z tą zapewniającą szybkość, dzięki czemu już po chwili deptała demonowi po piętach.

Krzyk Christophera Starkweathera stłumiło cielsko demona. Lily wskoczyła na najbliższy murek, odbiła się od niego mocno obiema stopami i wylądowała na jego pokrytych łuskami plecach. Kilka precyzyjnie zadanych ciosów osłabiło go i zmusiło do wypuszczenia ofiary, a kobieta upadła na ziemię. Szybko podniosła upuszczony w czasie upadku sztylet i zaatakowała potwora od dołu, tnąc głęboko. Bryzgnęła posoka, kolec jadowy minął ją o centymetry, a nim ostatnia macka opadła na chodnik, demon rozsypał się w pył, pozostawiając po sobie jedynie kałużę śluzu.

Otarła sztylet z krwi, schowała go za pasek i podbiegła do leżącego w bezruchu ojca.

- Ojcze? - Nachyliła się nad nim. - Słyszysz mnie?

- Słyszę. Słyszę, Lily – odpowiedział urywanym szeptem.

- Gdzie twoje iratze? Nigdzie nie mogę go znaleźć – mruczała gorączkowo, oglądając jego przedramiona i pierś, gdzie zazwyczaj Nocni Łowcy umieszczali swoje runy uzdrawiające.

- Na plecach – stęknął. - Ale, Lily...

- Nic nie mów, zaraz przestanie boleć – odpowiedziała, przewracając go na brzuch i odszukując właściwą runę. - Kto, do cholery, robi runę uzdrawiającą w takim miejscu...? - mamrotała gniewnie pod nosem, przeciągając po niej stelą, by aktywować runę, która zaczerniła się na skórze, a okoliczne rany i siniaki zbladły.

- Ktoś, kto nie zwykł z niej korzystać – wyszeptał Christopher. - Lily... to nie działa. Jad...

Przeniosła spojrzenie na jego udo i zobaczyła kolec jadowy długości dłoni wbity do połowy kilka centymetrów nad kolanem. Nie było wątpliwości co do tego, że iratze na niewiele się tu zda.

- Potrzebujesz czarownika, tato – westchnęła, choć dobrze wiedziała, że nikt nie zdąży przybyć na czas.

- Pewnie tak – odpowiedział, próbując się uśmiechnąć. - Dzielnie walczyłaś, córko. Tak, że mógłbym być z ciebie dumny.

- Mógłbyś... ale? - Nie mogła powstrzymać się przed tym pytaniem.

- Nie ma żadnego „ale", Lily – wykrztusił ostatkiem sił. - Mógłbym być dumny, gdyby moje słowa mogły cokolwiek dla ciebie znaczyć.

- Znaczą, tato, znaczą – odparła drżącym głosem.

Ale Christopher Starkweather nie usłyszał już jej odpowiedzi.


Cień zdradyWhere stories live. Discover now