Usiadłam na ławce. Tej samej nna której trzy dni temu znalazłam Francisa, ale nie to było teraz moim problemem. Było nim zebranie. Niby nic nie zrobiłam ale już jutro miała przyjechać matka. Chociaż czy powinnam ją tak nazywać? Nienawidziła mnie. Feliks zawsze był lepszy. Kiedy tylko mojemu bratu się coś stało było na mnie, kiedy coś zrobił było na mnie. W skrócie ból, płacz, krzyk,krew. Moja psychika była zruinowana. Byłam bez parasola podczas wielkiej burzy. Byłam sama na polu bitwy. Bałam się jej. Kobiety która mnie zniszczyła, zruinowała i przez którą już nikomu nie ufałam.
-jesteś przybita. Co się stało?
-Arthur proszę cię. Zostaw mnie i moje problemy sam na sam- nie przepadałam za nim był gorszy od Francji bardziej na mnie naciskał.
-czyli jednak ciś jest na rzeczy... Chcę ci tylko pomóc...
- dzięki za troskę Arthi mi już nie da się pomóc.- naciągnełam rękawy swetra
-powiedz
-nie
-tak- teraz jego głos był bardzo żądliwy. Brzmiał jakby był gotowy zrobić dosłownie wszystko żeby tylko dowiedzieć się o co chodzi.
-ty się weź tak totalnie od siostrzyczki odczep!- jeszcze tylko jego brakowało. Podbiegł do mnie.
-genaralnie to wiesz że jutro przyjeżdza mama!- wstałam i chciałam iść w kierunku internatu.- co jest?
-ona...
-mama się mówi!
-pogadamy później- poszłam nie chcę tego słuchać nie od niego.
-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-Stojąc przed salą przyglądałam się kilkunastu rodziną. Wszyscy szczęśliwi, nie pasowałam tam. Mogę sobie iść? Francis co chwila na mnie spoglądał. Jego matka i ojciec także, Ginna chyba zauważyła, że nie czuję się przez to konfortowo więc próbowała odciągnąć ode mnie uwagę rodziny. O nie... Szła tu razem z Feliksem. Zielonooka kobieta z blond włosami do końca żeber.
-Wiktoria możemy porozmawiać- zimny zawsze przerażający głos.
-nie mam o czym z panią rozmawiać
-może by tak: czemu nie mamo?
-nigdy się do mnie nie przyznawałaś - uniosłam brwi- co ci?
-jestem twoją matką... Chyba mam więc do tego prawo?
-nie jesteś nią- wstałam z ławki w celu odejścia
-urodziłam cię
-I MYŚLISZ ŻE TO CZYNI CIĘ MOJĄ MATKĄ?!- wszysttkie oczy z korytarza na mnie...
-Wiktoria posłuchaj...
-czego tym razem?!
-chcę tylko porozmawiać...
-ale ja nie!- cofnełam się
-proszę cię...
-niech ją pani zostawi- to był twardy, męski głos. Nie słyszałam go nigdy wcześniej.
-a panowie kim niby są?
Spojrzałam na mężczyzn. Jednym z nich był oczywoczywiście Francis , drugi bardzo podobny wydaje mi się, że jego ojciec.
-chodź z tąd- francuz delikatnie pociągnął moją dłoń. Jego ojciec "rozmawał" jeszcze z tą kobietą.
-dzi-dzięki- chłopak odwrócił się w moją stronę.
-to nic takiego- pochągnął mnie do swojej matki. Cudowna kobieta, bardzo miła i wyrozumiała. Teraz patrzyła na moją prawą rękę. Też skierowałam tam swój wzrok. O cholera ja ciągle trzymam dłoń jej syna. Chciałam puścić blądyna, ale nie bgmyłby sobą gdyby dał mi ją puścić.
-Francjo mógłbyś mnie puścić?-niepewnie szepnełam do chłopaka.
-ani mi się śni mon cherie <3- przyciągnął mnie bliżej siebie idiota jeden.
-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-"Jezus maria i reszto jeśli istniejecie ratujcie"- pomyślałam wychylając się zza materiału który imitował kurtynę.
-Eliza przecież ja tam umrę ze strachu
-nie dam ci się wycofać masz tam iść i wyśpiewać jej to w twarz!-wyciągneła patelnię- a jak nie to użyję tego
-okey okey nie marnuj patelni
-ok to pa- wypchneła mnie na środek
Zaczełam śpiewać "good enough" i cały czas patrzyłam się na "matkę" która wydawała się płakać, ale co mnie ona obchodzi? W pewnym momencie podszedł do mnie Feliks i walnął mnie w twarz. Zaraz co? On by tego nie zrobił. A jednak zrobił...
-jak mogłaś?- co mogłam ja tylko śpiewam...
- normalnie mogłam- walnął jeszcze raz tylko mocniej. Normalnie oddałabym ale nie mogłam. To był mój kochany dla wszystkich, cichy braciszek. Co w niego wstąpiło?
-zostaw ją- rozdzieliła nas dytektorka. Pomogła mi wstać. A ja? Od razu wybiegłam. Biegłam przed siebie nie wiedziałam gdzie. Dopiero po jakimś czasie się zatrzymałam.
-mon cherie!- czy on cały ten czas za mną biegł.
-Francis!- rzuciłam się na niego. Chłopak tylko objął mnie rękami i czekał aż się uspokoję.- co mu się stało ?
-sam chciałbym wiedzieć- oparł podbródek na mojej głowie. Na swój sposób go lubiłam. To była jedyma osoba jaka nigdy mnie nie zraniła.
-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-