Wczoraj spadł deszcz z chlorem
Przykrył bezmiarem ciała grzeszników
Spłynął kanałem do mojej głowy
I wypalił wszystko, wraz z moim uśmiechem
Wypłynął z mojego ucha na ziemię i uderzył z impetem
A jedyne co usłyszałem
To deszcz, który ktoś wypłakał na beton
Położyłem się w tej kałuży chloru
A chmury pokryła para
I spłynąłem, wraz z kałużą w dół
Zupełnie tak, jak inne ciała
Chlor jak spowiednik
Oczyszczał, dawał pokutę
Lecz jedyne co otrzymałem
To spojrzenie pogardy i oczy wykłute
Płynąłem dalej, do ujścia
Składając modlitwy o utopienie
Lecz kałuża była zbyt płytka
Topiąc tylko moje nadzieje
I w końcu słońce przebiło chmury
Cały chlor pod jego wpływem wyparował
Inni wstali, tylko ja wciąż leżałem mając dziury
W pustych, wyzutych oczodołach