Gilbert otworzył oczy, czując ogromny ciężar w płucach. Zupełnie tak, jakby ktoś stanął mu na klatce piersiowej i ani myślał z niej zejść. Łapał powietrze jak ryba, małymi haustami, próbując opanować skutki nocnego ataku. Przeszły go dreszcze, więc odchylił nieco pościel, by nie ugotować się z gorąca. Jego prawa ręka była czymś przykryta, więc spojrzał w jej stronę i dostrzegł palce Ani Shirley splecione ze swoimi. Rudowłosa spała z głową na łóżku, mrucząc coś pod nosem. Na jej policzkach błyszczały ślady po łzach, więc Blythe pochylił się nieco i wytarł je wierzchem dłoni.
Kaszlnął i sięgnął po leki, po których wzięciu podniósł się do pozycji siedzącej. Pochylił się nieco do dołu i chwycił Anię pod ramionami, po czym pociągnął w górę, czując ogromny ucisk w klatce piersiowej. Ostatkiem sił przełożył ją na łóżko i okrył kocem, który przyniosła Maryla, gdy noce stały się zimniejsze. Wstał i opatulił dziewczynę, po czym uśmiechnął się, widząc, jak przekręciła się na bok, zaciskając ręce na krańcu pościeli, tym samym przytulając się do niego.
— Och, głuptasku — szepnął. — gdybyś tylko wiedziała, jak wielkim lekarstwem jesteś. Odkąd pojawiłaś się w Avonlea, jesteś każdym moim oddechem. To przez brak ciebie tak zaniemogłem. — Pogładził ją po policzku i objął mocniej. — Tak chciałbym móc cię mieć zawsze obok siebie, moja Aniu Shirley.
***
— Mówię ci, że Gilbert mieszka u Cuthbertów! — wykrzyknęła Diana, idąc drogą w kierunku Jabłoniowego Wzgórza. Śnieg kłaniał się pod naciskiem jej stóp, zupełnie tak, jakby i jego zdumiało piękno panienki Barry. Dziewczynka opatuliła się szalikiem i zatrzymała, opierając o drzewo i spoglądając na Cole'a. Chłopak przygryzł wargę i spojrzał w kierunku Zielonego Wzgórza. Wiatr potargał mu płowe włosy, jak czochra się małe dziecko, by się rozpogodziło. Poranek podnosił uśpione miasteczko, gdy dwójka przyjaciół wracała z kwiatowego balu, wnosząc oddech wiosny w zamarznięte piękno Wyspy Księcia Edwarda.
— A nawet jeśli, cóż ci do tego, Diano? — zapytał. — Ania ma w końcu okazję, by porzucić swoją aniową dumę i porozmawiać z Blythe'm szczerze o tym wszystkim, co widzimy w szkole. a raczej widzieliśmy, dopóki nie wypłynął nie wiadomo gdzie. — Usiadł z bezsilności na śniegu. — Gdyby był wtedy w szkole, gdy graliśmy w tę grę... On by pierwszy Anię pocałował, a Billy spaliłby się ze wstydu. — Cisnął w dal śnieżną kulą. Śnieg potoczył się po drodze i rozbryznął w błocie, tuż pod stopami Diany. Czarnowłosa kopnęła jakiś brudny kamień i spojrzała w niebo.
— Ale się nie spalił, bo Blythe wyjechał! — Machnęła rękoma w górę. — A teraz wrócił i aż mnie ściska, że nie wiem, gdzie jest. — Położyła dłoń na sercu. — I z kim jest... — Sięgnęła wzrokiem ku domowi Cuthbertów. — Ach, Cole, chciałabym żeby Ania i Gilbert pojechali z nami na bal do ciotki Józefiny! Wtedy zagrałabym moją ulubioną melodię i tańczyliby, a potem...
— A potem Ania odepchnęłaby go i powiedziała, że nie potrzebuje jego towarzystwa, by miło spędzić ten czas. Diano. — Przewrócił oczyma. — Znasz przecież naszą drogą Shirley.
— Znam — szepnęła Diana. — I wiem, że Gilbert to jej bratnia dusza.
***
Mateusz Cuthbert miał naprawdę stalowe nerwy, a jego spokój życiowy można było porównać do delikatnej lilii kołyszącej się na tafli małego jeziora. Trudno było go zdenerwować i w zasadzie udawało się to nielicznym, w których czołówce można by postawić Anię Shirley, jednakże Cuthbert kochał ją tak mocno, że przymykał oko na większość jej ekscesów.
CZYTASZ
oddychaj, Blythe | 𝐀𝐧𝐧𝐞 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐚𝐧 𝐄 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧
Fiksi Penggemar„Panno Shirley, brakuje mi dnia. Płynąc, widziałem tylko noce, czarny węgiel i umorusanych nim ludzi. Brak mi ognistych świateł, płomieni, tak innych niż te z pieca. W Avonlea, w domach zawsze płonęły świece..." Po śmierci ojca Gilbert Blythe wypłyn...