Kisame nienawidził postojów.
Oczywiście, gdyby miał normalnego kompana to co innego – wspólna biesiada przy ognisku, śpiewanie szant i zajadanie upieczonego na dębowej gałęzi świeżo upolowanego króliczka – to było by coś pięknego. Wtedy każda podróż stała by się dla niego wspaniałą wyprawą.
Ale Itachi był pojebem.
I było to jedne z lżejszych określeń na jego dziwactwa.
Od piętnastu minut stał na krawędzi klifu, a wiatr kołysał jego czarną szatą, sprawiając, że wyglądał niczym mroczny duch przeszłości, który nie potrafi pogodzić się ze swoim losem.
Właśnie, dla takich chwil związywał włosy – gdyby nie fakt, że czarna gumka trzymała je w ryzach, dramatyzm jego postawy znacząco by się obniżył. Bo kto to widział, by melancholik musiał się zmagać z czymś tak prozaicznym jak włosy wpadające do ust?
A przecież on kochał tragizm, wszak był chodzącą definicją tego słowa.
Itachi był typem człowieka, który mimo że cały świat obraca się przeciw niemu – wciąż wierzy w swoje ideały. Z tego powodu Kisame już dawno doszedł do wniosku, że jego siła i moc są wprost proporcjonalne do jego dziecinności i naiwności.
I choć minęło tyle lat odkąd się poznali – ten stan się coraz bardziej pogarszał.
Niebiesko-skóry miał nieodpartą chęć zepchnięcia go w przepaść zanim ten całkowicie zatopi się w tej swojej cukierkowej wizji świata, gdzie poświęcenie faktycznie wspomaga słuszną sprawę.
Choć w sumie nie było większej głębi niż dolina rozpaczy, w której znalazł się Uchiha. Czasem zdarzało mu się odezwać do towarzysza, a wtedy czarnowłosy rozpoczynał całą swoją litanie pod tytułem Chciałem pokoju, ale mi nie wyszło...
Normalnie, jakby startował do konkursu Miss Konohy. Ciągle nawijał o pokoju i ładzie jako rzeczach najważniejszych na Ziemi. Bez tego nie można być naprawdę szczęśliwym. – tak właśnie sądził.
A Kisame był zbyt zmęczony by tłumaczyć temu kretynowi, że sprawy wyglądają zupełnie inaczej i czasem do pełni zadowolenia wystarczą rzeczy znacznie prostsze i trwalsze – ot, świeżo upolowany królik i wspólne śpiewanie szant. Ale żeby on chociaż wiedział co to szanty...
Jednakże, z szantami czy bez, nie miał zamiaru spędzić reszty życia na tym odludziu, toteż postanowił zakończyć tę dziecinadę.
– Dobra, stary nie smutaj tyle, jak tylko dojdziemy na miejsce to pójdziemy do jakiejś kafejki. – powiedział kładąc mu dłoń na ramieniu.
I choć zazwyczaj reakcją na jakiekolwiek przekroczenie jego przestrzeni osobistej było zamknięcie delikwenta w przerażającym genjutsu specjalnie przygotowanym na tę okoliczność, to na dźwięk słów pójdziemy i kafejki w jednym zdaniu, jego czerwone oczy zabłysły radosnym blaskiem.
Kiedyś w przypływie euforii (oczywiście wzmocnionej odpowiednim trunkiem) wyznał mu, że byłby gotów poświęcić cały pokój na świecie w zamian za nową kafejkę do odwiedzenia. Wszak są rzeczy ważne i ważniejsze. – taką właśnie mądrość udało się mu wyciągnąć z Itachiego po zaledwie paru łykach sake.
Dlatego człowiek, który jeszcze przed chwilą wyglądał jakby chciał skoczyć z przepaści – teraz niemalże biegł w stronę wioski, byle by jak najszybciej znaleźć się u celu.
Kisame wcale się temu nie dziwił.
Już dawno doszedł do wniosku, że Itachi nie był normalny.
CZYTASZ
Kawa [Itachi x OC]
FanfictionMieli to załatwić po cichu i bez zbędnych awantur Tak jak Pain im przykazał. Ale kawa była zbyt gorzka... A ona zapomniała zapłacić rachunków.