Rozdział VI

285 35 16
                                    

Anzu musiała przyznać, że trafił w sedno.

Nie mam najmniejszego pojęcia kim jest ten człowiek. Chociaż... Jedno jest pewne– to kompletny idiota z najwyższym stadium kompleksu zbawiciela.

Wyglądał na kogoś kto nosi na swych barkach wielkie cierpienie. Od początku widziała to w jego oczach.

Teraz, wydał się jej tak daleki i obcy, choć jeszcze przed chwilą wydawało jej się, że mimo wszystko są sobie bliscy. Karciła się w myślach za własną naiwność.

Milczał. A ona nie miała odwagi zapytać. Bała się poznać odpowiedź. Ale cisza była najgorsza. Nienawidziła jej. Całe jej życie toczyło się w kawiarni – gwar był dla niej codziennością. Cisza rodziła pytania, na które nie sposób było znaleźć odpowiedzi pośród własnych myśli. A to z kolei rodziło w niej ogromny niepokój.

– Dobra, powiedz jak to było, bo moja głowa rodzi coraz bardziej szalone pomysły. – powiedziała przerywając ciszę.

Przez chwilę wpatrywał się w nią, jakby nie dowierzał, że faktycznie wypowiedziała te słowa.

– Nie mam ochoty o tym rozmawiać. – odparł wstając z zamiarem udania się w jedyne słuszne miejsce do samotnych rozmyślań.

– Okej, to w takim razie możemy porozmawiać o moich teoriach. – odpowiedziała doganiając go. – Więc według mojej teorii, tak naprawdę jesteś głazem.

Spojrzał na nią zaskoczony jej absurdalną kreatywnością.To było na swój dziwaczny sposób zabawne. A tak być nie powinno...

– O, a może... A może tak naprawdę jesteś pradawną, legendarną, krwiożerczą stonogą, która teraz pod postacią człowieka współpracuje ze starym, szalonym szewcem, który chce się wzbogacić zamieniając wszystkich ludzi w stonogi...

– To ja może powiem ci jak to było naprawdę. – przerwał jej. Usiadł pod wielowiekowym drzewem sam nie wierząc w to co robi. Pierwszy raz w życiu rozmawiał tak długo z kimś kto nie miał zupełnie żadnego pojęcia o świecie shinobi. Nie umiał wytłumaczyć, dlaczego jest tak blisko niej skoro nie znała nawet jednej pieczęci.

Nie ma się czego obawiać, jak coś to ją zabije.

Patrzyła na niego z góry nie dowierzając temu co widziała.

-- Usiądź to będzie długa historia. -- powiedział ze spokojem.

Opowiedział jej o wszystkim. Choć miał świadomość, jak nierozsądne jest to zachowanie. Nawet własnemu rodzonemu bratu o tym nie opowiadałeś, a spowiadasz się jakiejś przypadkowej dziewczynie.

Ku jego zdziwieniu – szło wyjątkowo łatwo. Nie przerywała mu, cały czas uważnie go słuchała. Nie pominął żadnych elementów i ani razu nie skłamał. Ufał jej. Dobrze, że ojciec tego nie widzi.

Powoli ściemniało się. Przerwał na chwilę, by rozpalić ognisko. Na jej twarzy malował się szok, lecz nic poza tym nie potrafił wyczytać. Unikała jego wzroku.

A on bał się odezwać. To nie było to samo co rozmowa z Kisame – jego przyjaciel zawsze traktował tę historię z przy nudzeniem. Itachi miał świadomość, że ma on dość spaczony sposób patrzenia na świat. Dla niego zabójstwa były chlebem powszednim.

A ona była kimś zupełnie innym – nigdy nie chwyciła za broń (czarnowłosy nie zamierzał uznawać filiżanek za rodzaj uzbrojenia) i nie znała ani jednej pieczęci. Nie mogła pojąć czym jest honor wojownika.

Ktoś taki nie mógłby zrozumieć jego decyzji.

Och i żesz się teraz wygłupił! Ma cię teraz za potwora...

Zmarszczył brwi zastanawiając się czemu wogóle interesuje go jej zdanie. To absurd.

Niespokojnie rozglądał się wokół, gdy dostrzegł majacząca postać w oddali.

Itachi miał ochotę zapytać, czy tym razem jest to Kisame – ale powstrzymał się. Na swój sposób lubił tę ciszę – nie chciał jej przerywać zbędnymi słowami. Był mistrzem iluzji. A nic tak nie stwarzało odpowiednich warunków do tworzenia złudzeń jak pusta przestrzeń.

– Już wróciłem. – powiedział niezwykle wesoły Kisame.

Anzu przywitała go cichym hejka. Itachi nie odezwał się do niego ani słowem.

Spóźniłeś się, przyjacielu. Znowu przegrałem.

Znalazłem nowych przyjaciół. – ciągnął dalej niebiesko-skóry niczym dziecko, które właśnie wróciło z przedszkola. – I świetnie się z nimi bawiłem. Robiliśmy OGNISKO. Wiecie takie prawdziwe ognisko z patyków i liści.

A, gdy i ta informacja została przyjęta bez żadnego komentarza, wiedziony instynktem samozachowawczym – wstał od ogniska. Bał się, że jeśli zostanie tam chociaż chwilę dłużej to postanowią złożyć z niego ofiarę całopalną.

Teraz to on powiódł swe kroki w stronę klifu. Boże, matka zawsze powtarzała, że z kim się zadajesz takim się stajesz!

Tylko czemu to nie działa w dwie strony? Czemu ten cholerny melancholik nie może zaczerpnąć choć trochę mojego wspaniałego optymizmu!

Nagle w oddali zauważył coś bardzo dziwnego. Postanowił niezwłocznie poinformować o tym resztę. Może ta informacja wywoła u nich jakieś emocje!

Gdy zbliżył się do ogniska zauważył, że Anzu ociera ukradkiem łzę i mówi:

-- Przepraszam.

W innych okolicznościach zapewne zarzucił by jakimś świetnym żartem o gruchających gołąbeczkach, ale teraz coś zupełnie innego skupiało całą jego uwagę.

– Mordeczki, Wioska się pali! – powiedział podchodząc do nich bliżej.

– Ile razy mam ci mówić, byś nie nazywał mnie mordeczką. – warknął Itachi rzucając shurikenem w jego ramię.

Kisame wyjął ostrze bez żadnego grymasu na twarzy i odrzucając je w stronę właściciela odparł:

– Dobrze, Itachi – chan.

Czarnowłosy spojrzał na niego zagniewanym wzrokiem.

– Kiedyś utnę ci ten jęzor przy samej dupie. – powiedział wstając od ogniska zmierzając w jedynym słusznym kierunku, prosto na krawędź klifu.

Niebiesko-skóry wywrócił oczami i odnotował sobie w pamięci, by wysłać Itachiego na jakiś kurs ciętej riposty.

To mu się przyda zdecydowanie bardziej niż kolejny shuriken.

Kawa [Itachi x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz