Ciche dźwięki gitary rozbrzmiały zza zamkniętych drzwi. Ashton wciąż pracował nad swoją piosenką, starając się zrobić z niej coś bardzo idealnego, ale im więcej się starał, tym szybciej tracił nadzieję na sukces. Jedyne co chciał osiągnąć, to mały uśmiech Anabel, który naprawdę wiele dla niego znaczył... więcej niż życie.
Anabel wciąż pozostawała w tym samym stanie. Przestała już walczyć, ale to jeszcze nie koniec. Cierpi bardziej niż kiedykolwiek, jednak wie, że obok niej są dwie najważniejsze w jej krótkim życiu osoby. Wciąż próbowała udawać, że wszystko jest dobrze. Jej silna wola i chęć oddalenia smutku z twarzy rodziców, napawała ją minimalnymi dawkami pozytywnych emocji.
Anabel jest skarbem, a o skarb zawsze się dba.
Ashton szybko przemierzał kolejne uliczki prowadzące go do pewnego dużego budynku. Strasznie się denerwował. Był świadomy tego, że może ponieść porażkę, ale był także świadomy tego, że to jego jedyna szansa. Anabel albo mogła mu wybaczyć, albo nie.
— Dasz radę, będziemy cały czas z tobą. — Spokojny głos Luka uspokoił nieco zdenerwowanego przyjaciela.
Ashton spojrzał na trójkę chłopaków stojących obok niego, szeroko się przy tym uśmiechając. Powoli przekręcił klamkę i pchnął drzwi dzielące go od Anabel. Spojrzał na małą, bezbronną dziewczynkę skazaną na bezwładne leżenie. W oczach zakręciły mu się łzy, ale nie mógł teraz płakać... nie, gdy patrzą na niego rodzice dziewczynki i przede wszystkim ona.
- You and I, we've been at it so long, I still got the strongest fire. You and I, we still know how to talk, know how to walk the wire - rozpoczął, a za nim dołączyli przyjaciele i ciche brzmienie gitary.
Śpiewając patrzał prosto w oczy Anabel. Widział jak bardzo cierpi, a jego obecność mogła ją tylko bardziej przytłaczać, ale nie poddawał się... tak bardzo chciał coś jeszcze dla niej zrobić. Ukradkiem spojrzał na Leigh, która przytulona do Eda cicho łkała. Nie był jedyną osobą w pomieszczeniu, która starała się ukryć swoje emocje. Kątem oka spoglądał na stojących obok przyjaciół, zauważając jak walczą z uczuciami. Kolejny raz zrozumiał jak wiele osiągnął przez ostatnich kilka dni... i mimo że było ich tylko dziesięć, zmienił swój cały świat.
- Us against the world tonight... - kończąc śpiew podszedł do Anabel i chwycił jej drobną dłoń w swoją. Poczuł jak przez jej ciało przechodzą dreszcze, więc szybko zakrył ją bardziej kocem i patrząc w zmęczone oczy Anabel, powtórzył ostatnie zdanie piosenki.
- Us against the world tonight... - szeptanie Anabel zostało usłyszane jedynie przez Ashtona. Chłopak bardzo się ucieszył, gdy zrozumiał, co to dla niego znaczyło. Anabel mu wybaczyła i teraz tylko to miało największą wartość.
- Ashton... - Leigh chwyciła go za ramię i lekko pociągnęła w stronę drzwi. Kiedy oboje wyszli, Ed szybko do nich dołączył, a Anabel została sama z przyjaciółmi blondyna.
- Ja wiem w jakim stanie jest, nie obchodzi mnie to. Chcę z nią być do końca, czy to się wam podoba, czy nie. - Ponury głos przepełnił całkowicie pusty korytarz. Ashton opuścił głowę w dół, zakrywając smutek, który pojawił się na twarzy i przede wszystkim w oczach.
- Nie zmuszamy cię do niczego, ale Anabel kazała nam coś napisać... - Ed wyjął z kieszeni płaszcza zgiętą karteczkę i wysunął ją w stronę chłopaka.
Wyraźnie dało się wyczuć napięcie panujące między tą trójką, ale żadne z nich nie chciało wyrazić głębszych emocji. Ashton chwycił kartkę papieru i szybko ją rozwinął. Zdziwienie, które wymalowało się na jego twarzy było tak wielkie, że rodzice Anabel od razu to zauważyli. Chłopak odwrócił się w stronę pokoju, zastanawiając się, czy powinien teraz tam wejść, czy jeszcze chwilę odczekać.
Chciałabym, żeby Ashton opiekował się kimś jeszcze... jest pięknym aniołem.
Po kilku chwilach samotnego siedzenia, Ashton wreszcie zdecydował się wejść do pokoju, w którym wszyscy bardzo go wyczekiwali. Patrząc na Anabel, dostrzegł małą iskrę w jej oczach, kiedy wszedł. Uśmiechnął się, nie wiedząc jak inaczej mógłby zareagować. Stanął przed nią, wyjął kopertę i wsadził do niej małą karteczkę. Chwilę później dmuchał balon, który jak za każdym innym razem, pociągnie marzenie ku niebu... jednak tym razem wszystko będzie tak, jak być powinno. Koperta nie będzie pusta, a marzenie jak zwykle się spełni.
— Wszyscy państwo musicie już wyjść, zabieramy Anabel na badania. — Nieprzyjemny głos pielęgniarki spowodował wielką falę oburzenia ze strony rodziców i Ashtona. Żadne z nich nie dawało za wygraną, ale ostatecznie i tak przegrali.
Ashton starał się jak najdłużej żegnać z Anabel. Wiedział, że gdy jutro tu przyjdzie, dziewczynka może już być gdzie indziej.. może nie żyć. Bał się, tak jak jeszcze nigdy się nie bał... ale to chyba normalne, prawda?
Ashton wraz z przyjaciółmi stali na parkingu, jak zwykle w tym samym miejscu. Chłopak kończył przywiązywać sznurek do koperty, a Luke przywiązywał drugi koniec do balonu. Oboje skończyli w tym samym czasie i oboje w tym samym czasie otworzyli dłonie, pozwalając by balon powoli wzleciał do góry. Cała czwórka przyglądała się, jak pierwsze marzenie się od nich oddala.
— Co tam było napisane? — Po paru sekundach niespokojnej ciszy, Calum wreszcie zadał pytanie, które od dawna chodziło mu po głowie. Ashton spojrzał na przyjaciela, zastanawiając się nad tym, czy powinien wiedzieć.
— Myślę, że mam nową misję... to jeszcze nie koniec — odpowiedział, ponownie patrząc jak balon znika z zasięgu jego wzroku.
Tego dnia Ashton zrozumiał kolejne ważne rzeczy. Zrozumiał, jak wiele może zmienić, po prostu będąc sobą.