/zaczynasz się żegnać/

248 33 2
                                    

— Ashton... — Ledwo słyszalny szept rozszedł się po pokoju. Ashton szybko podbiegł do łóżka, na którym Anabel kolejny dzień leżała, spokojnie czekając na zakończenie. 

— Jestem tu... nie bój się. — Chłopak delikatnie przecierał ręcznikiem jej mokre czoło. Spoglądał na ledwo uniesione powieki, strasznie cierpiąc poprzez ten widok. Odkąd przyszedł, jego oczy wciąż skrywały łzy. 

— Zaopiekujesz się kimś jeszcze? — Anabel z trudem wypowiedziała każde słowo. Przekręcając lekko głowę, przyjrzała się być może ostatni raz twarzy chłopaka.

— Tylko jeśli obiecasz, że ty zaopiekujesz się mną. 

Lekkie kiwnięcie głową wystarczyło, by Ashton poczuł się lepiej. Złapał Anabel za dłoń i złożył całusa na jej czole. Ostrożnie położył się obok niej, wciąż wpatrując się w zmęczone oczy i twarz. Gdy zauważył, jak wolna ręka Anabel powoli się podnosi i macha, w tym momencie nie wytrzymał i łzy powoli zaczęły spływać po jego policzkach. 

— Miałam najlepszego brata na całym świecie. — Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Anabel.

Ashton nie potrafił poradzić sobie z emocjami, które się w nim kłębiły. Gwałtowanie wstał i podszedł do okna, by mocno w nie uderzyć. Opierając czoło o zimną szybę, przetarł wszystkie łzy... na marne. Na jego mokrych już policzkach, szybko pojawiły się kolejne mokre ślady. Płakał, tak jak jeszcze nigdy wcześniej tego nie robił.

Wystraszony obrócił głowę w stronę drzwi, gdy usłyszał ciche skrzypienie. Rękawem bluzy wytarł oczy i spuścił głowę w dół, nie chcąc zostać źle odebranym. Leigh powoli do niego podeszła, również płacząc przytuliła go do siebie. Oboje tego potrzebowali.

— Będzie dobrze... — Cichy szept kobiety nieco uspokoił Ashtona. Odsunął się od niej i ponownie podszedł do okna, przyglądając się miejscu, które od jakieś czasu wiele dla niego znaczy. — Możemy wyjść? — Spytała, niepewnie na niego spoglądając.

— Nie chcę jej zostawiać. — Odwrócił się do Leigh, wciąż mając spuszczoną głowę.

— Chciałabym podziękować... — Lekki uśmiech wpłynął na twarz kobiety. 

— Nie ma za co - wtrącił, zanim jeszcze skończyła mówić.

— Dzięki tobie nasza córka spędziła swoje ostatnie dni będąc całkowicie szczęśliwą, nie wmawiaj mi, że nie mam za co dziękować... również dzięki tobie zaczęła się do nas odzywać. Jesteś naprawdę wspaniałą osobą i nie wierzę, że jakiś czas temu oceniłam cię po tym, jak wyglądasz. To był błąd, który mnie również czegoś nauczył, ale...

— Wiedziałem, że to było zbyt miłe na zwykłe przeprosiny. — Ashton cicho się zaśmiał, ponownie wtrącając się w wypowiedź Leigh.

— Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam cię o to prosić, ale trochę rozmawialiśmy na ten temat z Edem i doszliśmy do wniosku, że chcemy abyś wygłosił mowę na jej pogrzebie. To niewiarygodne, ale spędziłeś z nią tutaj więcej czasu niż my przez cały jej pobyt w tym miejscu... myślę, że to byłoby dobrym pomysłem. Potrafisz zaskakiwać, mowa nie musi być zwykłym monologiem, zrób co chcesz... jeśli w ogóle chcesz. 

— Zrobię to... po swojemu. — Oboje się uśmiechnęli, po czym Leigh usiadła przy Anabel, a Ashton przy małym stoliku, który wciąż zawalony był kartkami papieru. 

Chłopak wziął w dłoń jedną kartkę i obrócił ją kilka razy, by następnie chwycić długopis i w chwili ciszy i skupienia napisać jedno ważne dla niego zdanie. Upewniając się, że Leigh nic nie zauważyła, złożył kartkę i włożył ją do koperty, dokładnie ją zaklejając i chowając do kieszeni bluzy. Upewnił się, że nie widać co skrywa i usiadł przy drugiej stronie łóżka Anabel. 

W ciągu sekundy wszystko diametralnie się zmieniło. Spokój, który towarzyszył zarówno Leigh jak i Ashtonowi, zamienił się w panikę i strach. Anabel wciąż leżąc, zaczęła się trząść, a aparatura przyczepiona do jej klatki piersiowej piszczała głośniej niż zwykle. Lekarze wraz z pielęgniarkami szybko pojawili się w pomieszczeniu, które teraz ogarnięte było wszechobecnym chaosem. 

— Anabel! — Krzyk zmieszał się z łzami. Leigh usilnie próbowała dostać się jak najbliżej córki, jednak jej wysiłek był na marne. 

— Proszę opuścić pomieszczenie. Natychmiast! — Dwie pielęgniarki wyprowadziły Leigh na zewnątrz, dbając o to, by dostała odpowiednie leki uspokajające. Ashton szybko znalazł się obok niej, starając się załagodzić jakoś sytuację.

— Leigh, kochanie... musisz się uspokoić, to niezdrowe dla dziecka. — Ed chwycił żonę za rękę, delikatnie ją gładząc.

— Anabel jest dzielna, da sobie radę. — Ashton uśmiechnął się do nich, sam nie wierząc w to, co powiedział. 

Działania lekarzy okazały się dla nich ciągnąć niesamowicie długo, jednak minęło zaledwie kilka minut, gdy lekarz prowadzący wreszcie opuścił pokój. Widoczna ulga na jego twarzy była wystarczającym dowodem na to, że Anabel wciąż żyje, a słowa które wypowiadał były jedynie potwierdzeniem. Leigh od razu wbiegła do środka, uprzednio żegnając się z Ashtonem, który zamierzał już po raz ostatni stanąć w miejscu, z którego wypuści ostatni balon. 

Chłopak jak najbardziej mógł, opóźniał swoje wyjście, po drodze nadmuchując balon. Kiedy wreszcie to zrobił, przywiązał do niego sznurek, a drugim końcem obwiązał kopertę. Coraz wolniej stawiał stopy, gdy pojawił się na zewnątrz. Spojrzeniem omiótł cały krajobraz znajdujący się wokół niego, uświadamiając sobie, jak wiele ominęło Anabel... jej życie polegało na nieustannym siedzeniu w pomieszczeniu, które nawet nie było do tego przystosowane.

Dwie minuty później Ashton wypuszczał cienki sznurek z palców, balon wznosił się ku górze, a jego wzrok spoczywał na pustym oknie. 

Gdziekolwiek traficokolwiek się z nią stanie, chcę żeby Anabel była szczęśliwa i bezpieczna. 

— Pewna osoba bardzo chciała, żebyś to miała — cicho powiedział przez łzy, podchodząc do swojej mamy z trzymanym w dłoni naszyjnikiem od Anabel. 

— Ashton... — Kobieta szybko go przytuliła, widząc w jak beznadziejnym stanie jest. 

Oboje z kubkiem gorącej herbaty usiedli na kanapie, rozmawiając o doświadczeniu, przez które ostatnio przechodził. Ashton opowiadał jej wszystko z każdym szczegółem, a łzy które towarzyszyły opowieści, spływały również po twarzy jego mamy. Jej twarz często się uśmiechała, a serce miękło za każdym razem, gdy przestawał opowiadać przez natłok łez. Była z niego dumna, cholernie dumna i Ashton bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę.

— Więc podarowała mi go tak bez powodu? — Zapytała, trzymając w dłoni nowo otrzymany prezent.

— Nie chciała, żebyś cierpiała. — Ashton spojrzał na nią, na chwilę przestając mówić. — Ja też nie chcę — dodał po paru sekundach, odstawiając kubek, by ponownie przytulić najważniejszą kobietę w swoim życiu. 

Nigdy nie wiesz co może się stać, Ashton tego dnia zrozumiał, jak wiele chwil umknęło jego uwadze. 

sick means warOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz