/dzisiaj umierasz/

252 33 2
                                    

Anabel cichutko leżała, czekając aż ból wreszcie zniknie. Spod zamkniętych powiek spływały powolutku kropelki łez. Wiedziała, że obok niej są najważniejsze osoby w jej krótkim życiu. Ashton, Leigh i Ed. Teraz niczego więcej nie potrzebowała, mogła już umierać.

Jej drobne usta drgały co jakiś czas, a gorączka z godziny na godzinę coraz bardziej rosła. Ashton bardzo się starał, by jej ostatnie chwile były wyjątkowe. Cicho śpiewał piosenkę, którą Anabel strasznie polubiła, dzięki czemu jej twarz momentami wyglądała na zadowoloną... ale cierpiała i tego nikt nie mógł zmienić, nawet kubek czekolady, po który Ashton własnie wyszedł, wiedząc, że i tak to on będzie jedynym, który się tego napije. 

— Kochanie, możesz już odejść. Nie walcz więcej, nie musisz. Kochamy cię, wszyscy cię tak bardzo kochamy. Jesteś naszym największym skarbem. — Łamiący głos Leighton sprawił, że nawet Ashton, który dotychczas starał się nie załamać, wypuścił z oczu kilka łez.

Ed walczył ze swoimi emocjami, starając się zapewnić Anabel bezpieczeństwo. Chciał, by ostatni raz czuła się kochana. Był świadomy największej straty, która niedługo nieodwracalnie nastąpił i nie mógł już nic zrobić, jak tylko się z tym pogodzić i w spokoju czekać na koniec. Leigh trzymała Anabel za rękę, opowiadając chwile, które szczególnie zapadły jej w pamięci. W tym trudnym dniu nie zapomniała wspomnieć o jednej, ważnej rzeczy.

— Nazwiemy dzidziusia Ashton, będziesz miała braciszka. — Anabel usłyszała tą wiadomość i z trudem otworzyła oczy, by nieprzytomnym wzrokiem spojrzeć na płaczącą Leigh. 

Dziewczynka wiele wysiłku włożyła w to, żeby uścisnąć dłoń matki... można by rzec, że to jej ostatni czyn, jaki wykonała w swoim życiu. Po tym wydarzeniu jej oczy ponownie się zamknęły, a aparatura zaczęła piszczeć. W pomieszczeniu ponownie zjawili się lekarze. Płacz Leigh nasilił się. Wiedziała, że to ten moment. Spojrzała na Eda, który stojąc w rogu pokoju rozmawiał z lekarzem prowadzącym. Kiedy oboje kiwnęli głowami, obrócili się by popatrzeć na zapłakaną kobietę. 

— Zgadzam się — wyszeptała, ostatni raz spoglądając na Anabel. Ed podszedł do Leigh, by mocno ją przytulić i wyprowadzić na zewnątrz, gdzie oboje usiedli na krzesłach i poddali się rozpaczy. 

Chwilę później aparatura przestała piszczeć, a w pokoju pozostał jedynie lekarz z martwym już ciałem Anabel.

To już koniec. 

Anabel odeszła i pozostawiła po sobie wiele wspomnień, które zdecydowanie należeć będą do wyjątkowych. 

Ashton biegł ile sił w nogach, byle tylko znaleźć się jak najszybciej na właściwym piętrze. Po ostatniej nocy nie czuł się najlepiej a fakt, że zasnął w kolejce, w której chciał kupić gorący napój, spotęgował jego złość. Szybko przemierzał korytarze prowadzące do wyznaczonego celu. Nie zamierzał prosić przyjaciół o pomoc, bo zdawał sobie sprawę z tego, jak ten dzień się zakończy... wystarczy, że on jeden nie poradzi sobie z emocjami.

— Cholera! — Krzyknął, gdy naciskając przycisk przywołujący windę, została ona w tym samym momencie przywołana na inne piętro. 

Skierował się w kierunku schodów, którymi wszedł na odpowiednie piętro. Kolejny raz tego dnia zaczął biec, chcąc jak najszybciej znaleźć się obok Anabel... nie wiedział jednak, że jej ciało zostaje powoli przygotowane do przeniesienia. 

Zauważając siedzących na krzesłach rodziców dziewczynki, zatrzymał się na chwilę, by uważniej się im przyjrzeć. Dostrzegł trzęsące się ciało Leigh, ale ledwo słyszał płacz. Kiedy twarz Eda odwróciła się w jego kierunku, zrozumiał, że bardzo się spóźnił. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć lub krzyknąć, ale wszystkie emocje opuściły jego ciało i czuł się, jakby cofnął się do wieku, w którym nie umiał mówić.

Powoli podszedł do Eda i Leigh. Siadając obok nich wciąż milczał. Kobieta wyrwała się z uścisków męża, by przez zapłakane oczy spojrzeć na chłopaka. Chwyciła go za rękę, chcąc przekazać jak najwięcej pozytywnej energii... ale im obu jej brakowało. Ashton spojrzał na nią, a łzy, które jeszcze przed chwilą usilnie starał się zatrzymać, teraz zaczęły szybko spływać po policzkach. 

— Mogę... mogę do niej wejść? — Ledwo wypowiedział jakieś słowa. Jego oddech stawał się coraz cięższy i płacz tylko pogarszał sprawę. Leigh wciąż trzymając go za rękę, wstała i lekko pociągnęła go w stronę sali. 

— Każdy zasługuje na pożegnanie. — Wymusiła lekki uśmiech i puściła dłoń Ashtona, prosząc lekarza o opuszczenie sali na chwilę.

Ashton powoli podszedł do łóżka. Jego dłonie strasznie się trzęsły, a oczy wciąż wypuszczały kolejne łzy. Usiadł na małym krzesełku i chwycił zimną już rączkę Anabel. Schylił lekko głowę i pocałował zewnętrzną stronę jej dłoni, dłuższą chwilę trzymając ją przy ustach. Spojrzał na jej twarz, która wciąż nie wyrażała nic innego prócz bólu. Zaczął głośno krzyczeć, dając swoim emocjom minimalny upust. 

Jego prawa dłoń delikatnie gładziła policzek dziewczynki. Źle czuł się z tym, że nie było go tu, gdy odchodziła. Nie mógł powiedzieć jej, jak bardzo się przywiązał i jak bardzo będzie tęsknił. Pokochał dziewczynkę z kręconymi włosami, która nie tak dawno przez przypadek go zaczepiła... kochał spędzać z nią czas, bo tylko wtedy czuł, że ktoś choć trochę czuje się z nim wyjątkowo. 

— Przepraszam księżniczko, nie zdążyłem. — Głos ponownie mu się załamał. — Będzie mi cię brakowało, nie masz pojęcia jak bardzo... i mam nadzieję, że zaopiekujesz się mną. Potrzebuję cię. 

Jego mokre od łez usta złożyły ostatni już pocałunek na jej czole. Przywykł do tej czynności... mógłby wykonywać ją znacznie częściej. Kolejny raz dotknął jej policzka, by potem z powrotem położyć prawą dłoń dziewczynki na pościeli i z jeszcze większym smutkiem opuścić pokój. Zatrzymał się koło rodziców Anabel, by poprosić o poinformowanie go o nadchodzącym wydarzeniu, na które zamierzał się teraz przygotować.

Zakładając kaptur na głowę, schował ręce w kieszenie bluzy i wciąż płacząc, wyszedł ze szpitala. 

Tego dnia, następnego i przez masę kolejnych, Ashton czuł się źle ze samym sobą. Jego ciało pozostało bez duszy, a serce krwawiło i nie zamierzało przestać. 

Ostatniego dnia uświadamiasz sobie, że małym czynem możesz zdziałać więcej niż ci się wydaje.

sick means warOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz