01, nad rzeczką.

18 2 0
                                    


     Patrzył na rzędy białych chmur za czystymi szybami, oddychając wprawdzie spokojnie, acz nierówno. Oniemiały, przecierając zmarzniętymi palcami zwilgotniałe od wcześniejszego szlochu oczy, niechętnie chował niektóre z ogromnej kolekcji książek rozmaitych do starego kartonu, który znalazł wczorajszego dnia w ciemnych odmętach piwnicy. Zagryzł dolną, spierzchniętą wargę niemalże do krwi, wymuszając słaby uśmiech przez łzy.

     Wybrał niegdyś doskonale zapamiętany numer i chwilę odczekał, aż usłyszał znajomy głos. Lekka, frywolna i cicha tonacja dziewczyny o tych ślicznych, brązowych lokach i piwnych oczach, które każdego dnia obserwowały roześmianych uczniów na zatłoczonych, szkolnych korytarzach. Może się mylił, jednak dostrzegał w tej różnorodności barw pewną dozę zazdrości skierowaną do jej rówieśniczek, której nie potrafił w ogóle pojąć.

    — Ingrid? Niedługo dostarczę ci te książki, które ode mnie kupiłaś. Jesteś w domu? Mogę wpaść za pół godziny, jeśli tylko masz taką możliwość — wymamrotał, marszcząc z deka nos. Jego uszu dotarł irytujący odgłos, który wydawała najpewniej ta natrętna mucha, usilnie próbując dostać się przez szczelnie zamknięte okno na zewnątrz. Szkoda, że kiedy uchyli okno albo całkiem sprezentuje jej wstęp do wolności, najpewniej głupia poleci w kąt gdzieś dalej.

     — No w porządku. Będę czekać. Dobrze się czujesz? Brzmisz jakbyś był smutny. Może chcesz o czymś pogadać?

Chyba się martwiła.

     — Nie, to alergia. Wiesz, koszona trawa.

    Uśmiechnął się pod nosem, bo choć rozmowa nie kleiła się w żaden sposób, lubił głos swojej koleżanki z klasy.

     — Moja mama ci otworzy, to mógłbyś zanieść te książki mi do pokoju? Bardzo jest ciężkie?

    — Nie, poradzę sobie. Do zobaczenia.

     Twierdząc szczerze, gdyby rok temu ktokolwiek powiedziałby mu, że będzie sprzedawał swoje książki – i to w ilościach hurtowych – pustosząc własną, domową biblioteczkę, wyśmiałby go bez wahania. Miał niemalże obsesję na punkcie literatury, a prowadząc dobrze prosperującą stronę internetową, która zajmowała się recenzjami najnowszych bestsellerów, książki były nieodłącznym elementem jego życia i dorobku. Był zbyt ambitny i jeśli nieustannie miałby żyć na utrzymaniu rodziców, nadal mając tylko te siedemnaście lat, pewnie źle by się z tym faktem czuł.

     Ale witrynę zamknął, przepraszając grono stałych i nieustannie przybywających czytelników, i administrację (swoją drogą, mniemał, że to bardzo sympatyczni ludzie) w ostatnim poście, migając się złym stanem zdrowia i problemami życiowymi.
Teraz dręczyło go pytanie: dlaczego?

     Kiedy niezbyt spiesznie szykował się do wyjścia, zajrzał na sam kres do tego jednego pomieszczenia, gdzie wspomnienia były najważniejszą kwestią. Wśród czterech ścian często unosił się przyjemny aromat gorzkiej kawy i drażniąca nozdrza woń aloesowych świeczek, które pięćdziesięciolatka zapalała praktycznie każdego wieczoru, aby wywołać w sobie ten klimat błogiego natchnienia.

    — Cztery pory roku, Vivaldi? — spytał kiedy rozpoznał następne nuty, a gdy usłyszał niemrawą zgodę z ust matki, zrobił parę kroków w jej stronę. Zmęczone, śniade palce – o dziwo! – wciąż sprawnie snuły po klawiaturze srebrnego laptopa, muzyka grała z głośnika leżącego na komodzie, a obrazy autorstwa Marthy wisiały nad wezgłowiem dwuosobowego łóżka. — Nigdy nie mogę się skupić przy tej muzyce, nie nauczyłaś mnie tego. Ale przy metalu już tak — powiedział, jakby chciał akurat tego momentu przypomnieć swojej rodzicielce, że taką muzykę przyjął w swe gusta. Nie klasyczną, jak ona sama i siostra. To ten gatunek właśnie niegdyś łączył je obie.

     — Porozmawiamy wieczorem, dobrze?
Mam dużo roboty, ale niedługo wszystko skończę — zapewniła z lekkim, spokojnym uśmiechem, na moment zaprzestając pracy. — Dopiero wróciłeś z zajęć? — spytała dodatkowo, dostrzegając luźną, materiałową bluzę, którą miał na sobie i znoszone, czerwone trampki.

     Poczuł niezrozumiałą niechęć i to, że naprawdę nie interesowała się jego życiem.

     — Wróciłem już po południu, dopiero teraz wychodzę. Sprzedaję te książki o których ci mówiłem — wyjaśnił krótko.

     — Nie wolisz oddać ich do tej fundacji?

     — Większości sprzedałem, bo potrzebuję pieniędzy — przyznał szczerze, kiedy usłyszał w głosie matki pewną nutę krytyki, której nie był w stanie pojąć. — Muszę iść.

     Wtedy dotarło do niego, że ten zapach niewielkiego pomieszczenia zapchanego po brzegi książkami i papierami, wymieszany z kwiatowymi perfumami jego rodzicielki, wcale nie wzbudzał w nim takiego spokoju i pełni troski co kiedyś, za dzieciaka. A że niedawno ukończył to sławne osiemnaście lat, myślał, że był osobą dorosłą i wszystko powolutku w nim wymierało.

      Skoro gabinet pękał w szwach od nadmiaru pracy, jedynie szkodził tymi zakurzonymi wspomnieniami.

     — Do zobaczenia, kochanie.

     Nie odpowiedział ani słowem, jedynie zamykając najciszej mahoniowe drzwi.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 13, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

ZARAZA.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz