02; telefon do przyjaciela

415 71 21
                                    

       Poranki Kuroo, zwykle, są po prostu okropne. Chłopak prawie zawsze wita dzień z silnym bólem głowy, na który już nic nie jest w stanie mu pomóc. Wtedy właśnie żałuje, że cokolwiek pił i cokolwiek brał, bo po głupim whisky ma kaca, a po zażyciu dzień wcześniej ecstasy, zmarnował wszystkie swoje hormony szczęścia.

        I, mimo tego, dnia nie zaczyna od śniadania, ale od papierosa. Papierosa na swoim małym balkonie, pasującym do jego małego mieszkania.

        Tak, mieszkanie Tetsurou było bardzo małe. Miał tylko kanapę i regał, prowizoryczną kuchnię i łazienkę. Ze swoimi pozostałymi wydatkami, mimo dobrych sposobów zarobku, nie mógł pozwolić sobie na większy dom, ale nie narzekał. Lubił mieć swoje małe miejsce, gdzie mógł się zaszyć i być sam. Miał telewizor i kilka lampek i stary taboret, na którym zawsze kładł nogi, gdy leżał na kanapie i palił ulubione papierosy. 

        Dzień zaczynał także od kawy, która teoretycznie powinna go pobudzić. Teoretycznie. Nieważne czy ją wypił, czy nie, i tak całe popołudnie czuł się jak wrak człowieka. Umiał żyć jednie w nocy.

        Jego plan na następujące godziny wyglądał więc tak: leżeć przed telewizorem i nabijać się z polityków, zgadywać hasła w głupich teleturniejach, palić, jeść co mu w lodówce zostało i grzecznie czekać na klientów, który mogą przyjść po towar. 

        Niestety, jego plany musiały lec w gruzach, przez głupi telefon od szefa.

        — Yaku! — wydarł się do słuchawki. — Oby twój powód był poważny, bo prawie wygrałem milion.

        — Nie denerwuj mnie — warknął. — lepiej chodź do mnie szybko, coś jest nie tak z moim kontem firmowym. 

        Cholera, pomyślał. W końcu Morisuke trzyma tam spore pieniądze.

        Nie minęło dwadzieścia minut, a Kuroo wbiegł do gabinetu Yaku w jego klubie. Niski mężczyzna dyskutował z kimś żywo przez telefon, wielce zdenerwowany, przez co Tetsurou zaczął jeszcze bardziej się przejmować. W końcu mogło stać się wszystko.

        — Ktoś ukradł mi dwa miliony dolarów.

        — Co..!? — Kuroo nie chciał w to uwierzyć.

        — To, co mówię, idioto. Wszyscy moi biznesowi wspólnicy nagle są gdzieś na jebanej Antarktydzie załatwiać interesy firmy, rozumiesz? Tyle lat głupiej współpracy, a ja nawet teraz nie mogę im zaufać!

        — Tak, ale narkotyki to brudny interes. Tu nie można szukać przyja-

        — Zamknij się, jeśli masz zamiar mnie denerwować — Yaku starał się uspokoić, więc usiadł w fotelu i złożył ręce. — Mam nadzieję, że masz jakiegoś znajomego hakera, bo inaczej sam będziesz oddawał mi te pieniądze. 

        — Hakera? W życiu! Znam tylko dilerów, prostytutki, alfonsów, jakiś zbiegłych więźniów i... — w tym momencie zatrzymał się, bo popadł w lekki samozachwyt związany ze swoim szczęściem. — genialnego informatyka z depresją.

        — Po co mi debil z zaburzeniami?

        — Zaufaj mi.

        — Sam przed chwilą mówiłeś, że nie mogę nikomu ufać, kretynie.

        — Mnie możesz, w końcu obaj dobrze wiemy, że jeśli cię zdradzę, to długo nie pożyję — mrugnął z szarmanckim uśmiechem i wybiegł z gabinetu.

        — Bezczelny gówniarz.

        Kuroo, mimo swojego wczorajszego, nie najlepszego stanu, dobrze pamiętał drogę do blondyna. Miał dobrą pamięć, wręcz bardzo, a miasto znał lepiej niż ktokolwiek inny.

        Skręcił w prawo, w lewo, szedł przez most i aleję z wiśniami; za dnia okolica wyglądał zupełnie inaczej.

        Zapukał. Nikt mu nie odpowiedział, więc zapukał ponownie. Znów nic. Zadzwonił dzwonkiem, dzwonił nim nawet dość natarczywie, znów odpowiedziała mu cisza.

       Cholera, może poszedł do pracy, pomyślał. Usłyszał jednak ciche dźwięki z pomieszczenia, więc znów zaczął dzwonić.

        I trzymał palec na przycisku dobre minuty, nadal nic nie chciało mu odpowiedzieć.

        — Otwieraj, bo wyważę ci drzwi! — krzyknął, licząc na to, że chłopak się przestraszy. — A potem zabiję ci mat-

        Drzwi nagle otworzyły się. Stał w nich blondyn, wyglądając równie źle, co dzień wcześniej.

        — Obawiam się, że jej nie mam — mruknął, gdy małe koty pałętały mu się między nogami.

        — To zarżnę jakiegoś z twoich sierściuchów — zagroził ze złowieszczym błyskiem w oku, na co drugi tym razem naprawdę się przestraszył.

        — Nie, proszę, nie rób tego, one nic ci nie zrobiły! Czego chcesz? Pieniędzy? Nie mam ich za dużo, ale jeśli—

        — Nie, nie chodzi o pieniądze. Znaczy, tak, chodzi o nie, ale nie masz mi ich dawać. Chcę, żebyś odzyskał je na konto właściciela.

        — Zgłupiałeś!? Jestem informatykiem, nie policyjnym hakerem.

        — A chcesz, żeby twój kot jeszcze żył?

        — Boże, tak, proszę! Nich jeszcze żyje!

        — W takim razie chodź ze mną, mamy do uratowania dwa miliony dolarów.

        — D-Dwa miliony... d-dolarów? — nie mógł uwierzyć. — Skąd masz tyle pieniędzy!?

        — Nie ja, tylko mój szef. I choć już, bo będzie za późno!

        — A-Ale jestem potargany i w piżamie—

        — I tak nie będziesz wyglądał lepiej.

        — Nie, wiesz, poczekaj, to głupi pomysł. Hakowałem może dwa razy w życiu, to się nie—

        — A więc to robiłeś! — Kuroo przerwał blondynowi chyba setny raz.

        — No i co z tego? I tak nie dam rady uratować tej waszej mafii!

        — Marudzisz — w tamtym momencie Tetsurou nie mógł wytrzymać. Wziął informatyka na ręce i niósł przez całą drogę, kiedy ten próbował się wydostać i gubił kapcie po drodze.

        — Zostaw mnie albo zadzwonię na policję!

        — Mam tam kontakty.

        — To zacznę krzyczeć i ludzie przyjdą mnie ratować!

        — Słuchaj, chojraku — Kuroo postawił blondyna na ziemi i przykucnął, by nie musieć patrzeć na niego z góry. — Rób co chcesz, ale kto wie, może z tych uratowanych dwóch milionów coś ci się dostanie.

        — Jeśli myślisz, że za dziesięć dolarów będę włam—

        — Miałem na myśli jakieś pięćdziesiąt tysięcy, ale jak wystarczy ci kilka dolarów to...

        — Wchodzę w to.

        — Widziałem, że masz trochę oleju w głowie.

        Potem szli już w ciszy, ale Kozume nadal wisiał na barkach Kuroo, bo było mu tam całkiem wygodnie. Droga do klubu zajęła im niewiele czasu, a zbieg okoliczności, dzięki któremu wszystkie miejsca były tak blisko siebie, był wręcz nagrodą od losu. Tetsurou był szczęśliwy, że znalazł chłopaka, który mu pomoże. Kenma natomiast cieszył się, że pierwszy raz jest dla kogoś ważny.

(a/n) rozdział słaby i o niczym, ale tak wyszło ponad tysiąc słów. później (może) będzie lepiej

jesteś dobrym człowiekiem | kurokenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz