1

439 50 194
                                    

Disclaimer: polecam do czytania włączyć sobie muzyczkę z mediów. Tyczy się to tego rozdziału, jak i każdego kolejnego. Wyjaśnienie na dole. 


James cieszył się, że Steve podjął taką decyzję - o ile w jego stanie można było w ogóle mówić o radości. Gdyby to on dostał tarczę Kapitana Ameryki, z pewnością nie byłby w stanie godnie jej nosić. Nie podołałby temu.

Z drugiej strony czuł się odrobinę nieprzydatny. Wyrządził wiele zła jako Zimowy Żołnierz. Zaszył się w Wakandzie, stając się Białym Wilkiem. A potem, gdy miał nadzieję, że chociaż odrobinę odkupi swoje winy, los zdecydował, że prześpi kolejne pięć lat. Nie był świadomy upływu czasu, ale ktoś gdzieś zadecydował, że zabierze mu kolejne lata. Wtedy dosadnie uświadomił sobie, że jego życie już nigdy nie będzie należało do niego. Nawet teraz – gdy pozornie był już wolny – Steve pośrednio zrzucił na niego obowiązek opiekowania się tym wypierdkiem mamuta, Wilsonem.

To było zabawne w jakiś sposób. Odkąd wypadł z tego przeklętego pociągu nie miał życia. Był marionetką, sterowaną przez Hydrę. Ona była w podobnej sytuacji. Najpierw na usługach ZSRR, potem Tarczy. Zrobiła to, czego od niej wymagano. Nie pytała, czy musi, nie pytała dlaczego.

Nie był w stanie o niej myśleć, nie mógł nawet nazwać ją po imieniu, a jednak ciągle wracała, czaiła się gdzieś w podświadomości. Szukał jej wtedy na polu bitwy. Chciał ją uścisnąć, oddać jej karabin, móc powiedzieć, że w końcu - po tylu latach – oboje mogą odpocząć. A jej tam nie było. Podskórnie czuł, że stało się coś złego. Widział to, gdy pierwszy raz spojrzał w twarz Bartona. Widział w nim rozdarcie. Radość i rozpacz, połączenie uczuć tak sprzecznych, tak rzadko spotykanych jednocześnie. Widział bezgraniczny smutek w oczach Steve'a, gdy zapytał o nią zaraz po bitwie.

Niby wszyscy ją kochali, niby każdy doceniał jej poświęcenie, niby nikt nie mógł się pogodzić z jej śmiercią, a jednak nie zasłużyła nawet na pogrzeb po zakończeniu tego całego szaleństwa. W czym niby Stark był lepszy od niej? Gdyby nie jej poświęcenie, Stark nie mógłby wykonać tego przeklętego pstryknięcia.

- Stop - powiedział sobie, zatrzymując się jednocześnie - James, stop.

Oparł dłonie o kolana. Nawet bieganie nie przynosiło mu ulgi. Parę godzin wcześniej Steve odniósł Kamienie i wrócił jako starzec. Wiedział, co przyjaciel zamierza zrobić, wspierał go w tym, a jednak czuł jakieś ukłucie zazdrości. Steve znalazł sposób na to, by być z Peggy. James nie miał takiej możliwości. Ze złością kopnął pobliski kamień. Nie mógł wyrzucić tego ze swoich myśli. Nie mógł wyrzucić JEJ ze swoich myśli. Wracała w snach, przy parzeniu kawy, uporczywie i ciągle. Wiedział, że tak zostanie, pomimo tego, że minęło zaledwie kilka dni od jej... odejścia.

Zezłoszczony podszedł do pobliskiego drzewa i uderzył w nie metalową dłonią zaciśniętą w pięć.

- Ona. Nie. Żyje - warknął pod nosem, bijąc w pień.

Dopiero po chwili spojrzał na swoje dzieło. Drzewo było doszczętnie zmasakrowane w jednym miejscu. Oparł głowę o kawałek niezniszczonego pienia. Czuł, jak złość ustępuje bezradności. Nie mógł nic zrobić. Dał sobie chwilę, by zupełnie pozbyć się emocji. Wolnym krokiem ruszył w kierunku rezydencji Avengers. Strange do czegoś się przydał i użył ostatni raz Kamienia Czasu, by przywrócić budynek do stanu sprzed ataku. Sporo "sprzed ataku", bo cofnął również budowę tej całej machiny do cofania czasu, przez co Banner musiał budować wszystko od nowa. Tak przynajmniej zrozumiał to Buck, jednak wolał nie wchodzić w szczegóły.

W środku zgarnął z lodówki butelkę wody. Okrężną drogą ruszył do swojego pokoju. Wolał nie przechodzić obok jej pokoju, jeszcze coś by go podkusiło i wszedłby do środka. Nie wiedział, czy będzie w stanie to przeżyć.

Wyścig z czasem - WinterWidow FFWhere stories live. Discover now