2.

202 32 6
                                    

Loki westchnął. Owszem, Odyn bezustannie korzystał z magii. Nie stronił też od podstępów i forteli, choć zdecydowanie wolał nazywać je dyplomacją i strategią. A mimo to Loki bezustannie spotykał się z pogardą mieszkańców Asgardu. Wszystko przez to, że nie był wielkim, umięśnionym, złotowłosym czempionem, bezmyślnie wymachującym mieczem.

Nie był jak Thor.

Mimowolnie wyjrzał przez okno. Gdzie był teraz jego brat? Z kim walczył? Czy Hela już wypruła mu flaki? A może zgniotła go, starła na drobny pył, tak samo jak wcześniej zniszczyła Mjollnir?

Ach, Mjollnir! Cudowny młot, dający moc piorunów każdemu, kto godzien był go dzierżyć. Potężna, pradawna i podobno niezniszczalna broń. I co? Zostało z niej niewiele ponad pył.

Zabawne, ale Loki żałował, że nie posiadał broni, którą również mógłby stracić w starciu z Helą. Nie dlatego, że jakiejkolwiek potrzebował. Ale jeśli on i Thor mieli być sobie równi, obaj powinni dostać bronie, które czyniłyby z nich prawdziwych Bogów Asgardu. Niestety, Loki swoją magiczną broń posiadał jedynie w teorii.


*


– Wyobraź to sobie! – krzyknął Thor z przejęciem. Od ich ponownego spotkania byli niemal nierozłączni. Nie, żeby był to pomysł Lokiego. Nie sprzeciwiał się temu jednak, głównie dlatego, że Thor wydawał się jedyną osobą, nie licząc Friggi, autentycznie cieszącą się z powrotu Lokiego. I z tego właśnie powodu mniej popularny książę musiała wysłuchiwać pomysłów zarówno niedorzecznych, jak i rozczulająco naiwnych. – Ty i ja, Mjollnir i Gram!

– O czym ty mówisz? – prychnął Loki, podnosząc wzrok znad czytanej księgi.

– O przygodach, które tylko na nas czekają! O tym, jak pewnego dnia będziemy największymi wojownikami w Dziewięciu Światach i będziemy władać Asgardem!

Loki przewrócił oczami. Och, nie dlatego, że pomysł mu się nie podobał. Po prostu entuzjazm Thora był niepokojąco zaraźliwy. Gdyby był chorobą, Asgard już dawno stałby się krainą duchów. Loki jednak pod żadnym pozorem nie mógł pozwolić ponieść się tej dziecinnej wizji. Owszem, kiedyś głęboko w nią wierzył. Teraz jednak nie zamierzał dalej się łudzić. Wprawdzie Odyn nadal zachowywał się tak, jakby Loki cokolwiek dla niego znaczył, ale nikt w całym złotym królestwie nie miał już najmniejszych wątpliwości, że w drodze po tron liczył się tylko jeden książę – Thor.

– Tylko jeden z nas będzie władał Asgardem – oznajmił oschle, boleśnie świadomy, że niemal słowo w słowo powtarzał to, co mówił Wszechojciec. Odetchnął głęboko, bojąc się, że doda coś, czego mógłby potem żałować. Jego gorycz nie brała się z zawiści wobec brata. Nie chodziło też o to, że nie uważał, by Thor nie nadawał się na króla. Po prostu w głębi serca wiedział, że cały ten wyścig po władzę był farsą i choć zmuszono go, by brał w nim udział, tak naprawdę od samego początku nie miał najmniejszych szans na wygraną. – Poza tym, tak jak co do ciebie i Mjollnira nie mam wątpliwości, tak ja i Gram...

– Och, przestań się nad sobą użalać – przerwał mu Thor. Chwycił brata za ramiona i zmusił do spojrzenia prosto na twarz jaśniejącą bardziej niż słońce na niebie ponad Asgardem. – Zanim się obejrzysz, ojciec wyśle cię w podróż po pradawnego Grama.

– Nie sądzę.

– Dlaczego taki jesteś?

– Taki? Czyli właściwie jaki?

– Ponury?

– Po prostu jestem realistą.

– Zachowujesz się tak, jakbyś był przekonany, że ojciec nie chce, abyś zdobył Grama.

– Więc uważasz, że tak naprawdę tego chce? – zapytał przekornie Loki, odkładając książkę na bok. Po raz kolejny zatęsknił za biblioteką Freyi, w której przeszkadzały mu tylko Amora i Lorelei; żadna z nich nie była nawet w połowie tak zaborcza jak Thor.

– Oczywiście.

– W takim razie gdzie jest Gram? Obaj wiemy, gdzie jest Mjollnir, prawda? Zatem powinniśmy wiedzieć też, że jest mój miecz, czyż nie?

Niemal od razu pożałował ironicznego tonu. Wszystko przez to, że Thor zamierzał potraktować jego słowa przerażająco poważnie. Złotowłosy książę zmarszczył brwi, a przez jego twarz przemknęła cała plejada emocji. Może i nie był równie inteligentny, co Loki, ale nie był też na tyle głupi, by nie pojąć, na czym polegał problem z Gramem.

Aby zdobyć Mjollnira, Thor musiał po prostu udowodnić, że był godzien. Z jednej strony było to nie lada wyzwanie, ale z drugiej – cel był jasny, a i droga całkiem prosta. A Gram? Och, Gram to zupełnie inna historia. Technicznie rzecz biorąc, to nawet nie był miecz wykuty dla Lokiego. Wcześniej należał do Sigurda, któremu chyba zależało na tym, by nikt po nim nie sięgnął po tę równie potężną, co i niebezpieczną broń. Dlatego właśnie aby zdobyć Grama, Loki musiał najpierw udowodnić, że był go godzien, potem odnaleźć klucze do magicznej skrzyni, rozsiane zapewne po wszystkich Dziewięciu Światach, potem odnaleźć samą magiczną skrzynię, a na koniec przekonać się, czy rzeczywiście był godzien, bo tylko wtedy klucze pozwolą mu na otworzenie skrzyni. Och, no i istniała przecież szansa, że Sigurd nałożył na miecz specjalne zaklęcia, chroniące przed niepowołanymi dłońmi, o których nikomu nie powiedział. Nawet Odynowi.

A najgorsze w tym wszystkim było to, że tak jak każdy wiedział, jaką moc posiadał Mjollnir, tak nikt nie potrafił Lokiemu wyjaśnić, co wiązało się z dzierżeniem Grama.

Samo to powinno zamknąć usta wszystkim, którzy uważali, że Loki przesadzał twierdząc, że był traktowany gorzej od Thora.

– Pomogę ci.

– Słucham? – Loki omal nie podskoczył, nagle wyrwany ze swoich rozmyślań. Podniósł spojrzenie na brata i zamarł. Na krew Bora, dlaczego on musiał być tak promienny?

– Pomogę ci zdobyć Grama. – Oczy Thora lśniły jak serca gwiazd.

– Wiesz dobrze, że to tak nie działa. Muszę poradzić sobie sam. – Sprzeciw Lokiego brzmiał żałośnie, głównie dlatego, że książę wiedział doskonale, iż w końcu będzie musiał ulec.

– To nieprawda. Przecież bez ciebie nigdy nie stałbym się tym, kim jestem.

Loki zamknął oczy. Domyślał się, że jego policzki pokryły się jednym z tych żałosnych, błękitnawych rumieńców, które upodabniały go do zamarzającego topielca. Owszem, miał całkiem spory udział w osiągnięciach Thora, czego chyba nikt poza samym Thorem i Wszechmatką Friggą zdawał się nie dostrzegać.

– I co z tego? – prychnął z goryczą.

– Jesteś moim bratem i zamierzam ci pomóc.

– Niby jak, skoro nawet nie wiem, od czego powinienem zacząć?

Thor znów zmarszczył brwi. Jego procesy myślowe były czasem irytująco długotrwałe, ale i przyjemnie nieprzewidywalne, dlatego Loki postanowił mu nie przeszkadzać. Nie zamierzał też otwarcie przyznawać, ja bardzo go cieszyło, że jego marny los nie był obojętny przynajmniej jednej osobie.

– Co byś powiedział na małe polowanie? – zapytał po chwili Thor z ustami rozciągniętymi w przebiegłym uśmiechu, który zupełnie nie pasował do jego poczciwej twarzy. Ktoś mógłby dojść do wniosku, że Loki miał na niego zły wpływ. I pewnie już ktoś żalił się Wszechmatce, by ich rozdzielić.

– Nie masz już dość polowań?

– Miałem na myśli nieco przebieglejszą zwierzynę.

Uśmiech Thora był jak plaga. A na Lokiego działał najsilniej właśnie wtedy, gdy nie wróżył nic dobrego. Nachylił się do brata i z podnieceniem wyszeptał:

– Mów dalej.

Zawsze w twoim cieniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz