VIII

56 8 4
                                    

Geralt podbiegł jednym susem do grubasa i pchnął go na sięgającego już po miecz Ravoda.
Rzucił się w stronę drzwi, po drodze zdzielił Magistra szybkim ciosem w twarz.
Wybiegł z pomieszczenia, ruszył długim korytarzem słysząc z tyłu klątwy i groźby. Korytarz kończył się ciężkimi drewnianymi drzwiami. Wiedźmin wpadł w nie barkiem i wyskoczył z hukiem, jak się okazało na poznany już gościniec.
Nie wyróżniał się bardzo na tle ludzi przy ogniskach; byli poubierani bardzo różnorodnie, mogliby nawet nie zwrócić na niego uwagi, ale impet z jakim wyważył drzwi i wypadł na podwórzec sprawiły że wszystkie oczy skierowane były teraz na niego.
W zapadłej ciszy przeszywanej tylko stukiem kropel o podmokłą już glebę usłyszał biegnącego za nim Magistra. Celowo nie odwrócił się, nie zaregował. Dopiero w ostatniej chwili, kiedy zabójca był już pewny że go trafi, odskoczył błyskawicznie w bok, a Magister wypadł przez próg na podwórzec, nie wyhamował i wywalił się na mokrą glebę.
Zasiadający przy ogniskach szlachcice i rycerze, a dalej także i Magistrowi pomagierzy zerwali się, dobyli jednocześnie broni: szabel, mieczy, berdyszy, toporów i wekier.
Geralt wiedział, że po lewej czeka go tylko zaułek i grupa najemnych zabójców. Mógł wprawdzie z tamtych murów zeskoczyć na głębszą część miasta i uciekać po gęsto pobudowanych domach, ale ich trójkątne dachy były strome, a u niektórych ze zrywających się mężczyzn dojrzał kusze, na dachu byłby więc dla nich idealnym celem.
Rzucił się więc w prawo, w stronę z której tu przyszedł, a masa ruszyła z przeszywającym noc rykiem za nim.
Był znacznie szybszy niż ociężali od pieczeni wojacy, wyrobił sobie więc przewagę na tyle dużą, że zaczął nawet rozmyślać nad aktualnym celem jego biegu. Zastanawiał się, czy ma jeszcze jakiekolwiek szanse odnaleźć Eskela. Tak rozmyślał usiłując zmylić poscig w korytarzach tworzonych przez gęsto poustawiane domy.

Na drodze rozchodzącej się jedną scieżką w stronę targu, a drugą ku dzielnicy urzędniczej, pobiegł tą drugą. Złapał dla zmyłki tablicę informacyjną przed bankiem niejakich Schlossenfauerów i rzucił nią w okno bogatego domu naprzeciwko.
Nim zbudzony urzędnik skończył krzyczeć i wyjrzał przez wybite okno, wiedźmin zawrócił już i pobigegł drugą drogą, ku targowi.
W cichnących w oddali okrzykach dosłyszał dwa wyróżniające się dźwięki: zamykającą się ostrzegawczo bramę, której kraty powoli opadając na dół zmniejszały nadzieję na ucieczkę, oraz psie dyszenie zbliżające się z boku.
Wielki czarny brytan ani myślał ostrzegać go szczekaniem. Rzucił się będąc już bardzo blisko. Geralt padł na glebę ślizgając się po mokrym podłożu. Pazury świsnęły nad jego twarzą. Pies wylądował zwinnie, obrócił się i już szykował do kolejnego skoku. Geralt złożył palce i łupnął w lecące już na niego cielsko Aardem. Pies poleciał w tył w asyście porozrzucanych po okolicy koszyków na owoce i wpadł masywnym brzuchem na stojak z pikami. Przebity w kilku miejscach na wylot zaskamlał żałośnie i najgłośniej jak mógł, jakby chciał jeszcze zawołać zmylonych ludzi, że wiedźmin jest tu. I to mu się udało - zwiększający się ustawicznie tłum zakrzyczał ponownie i ruszył w jego stronę.

Krzywdy mu pies nie zrobił, ale zatrzymał na któtką, lecz brzemienną w skutkach chwilę; wiedźmin dojrzał spadające z hukiem kraty bramy, podbiegł najszybciej jak mógł ale przywitał tylko żelazne kraty na które i Aard nic nie poradzi. Rozglądał się szukając innej drogi. Innej drogi nie było.
Z mroku wyłonił się jedyny, którego wiedźmińska prędkość i sztuczki ani na chwilę nie zmyliły.
Magister zbliżał się pewnie, ale ostrożniej, spokojniej niż poprzednio. Wiedział już że nie ma do czynienia z byle rzezimieszkiem.
Geralt dobył miecza, machnął parukrotnie by rozgrzać palce i przybrał pochyloną lekko pozycję.

Magister ciął pierwszy, pokryte zewnętrznymi zadziorami ostrze miało też większe wcięcie służące do "chwytania" broni przeciwnika i wyrywania jej z ręki. W ciemności rozświetlanej tylko paroma pochodniami Magister musiał założyć że przez brak światła owego wcięcia Geralt nie dojrzał. Mylił się.
Ostrza świstały, przecinały powietrze i cięły ciężkie deszczowe krople.
Zderzyły się dokładnie w momencie nadejścia błyskawicy która rozswietliła ganek za bramą i wskazała nadbiegającemu tłumowi ścierających się zawodowców.
Otaczający coraz gęstszym półkolem ganek ludzie widzieli tylko śmigające w ciemności błyski, za którymi ich oczy nadążyć nie były w stanie.
Kusznicy wyszli przed szereg, wymierzyli za nic nie mogąc się zorientować w kogo należy strzelać.

Wiedźmin: W Słusznej Sprawie [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz