7

89 17 4
                                    

Kolejny, prawie taki sam dzień jak każdy inny mijał powoli, jakby na grzbiecie żółwia. Krople deszczu spływały po szybie okna, przy którym siedział Jihoon. Nagie plecy oparte miał o chłodną ścianę koloru brudnej bieli, na nogach ubrane jedynie cienkie dresy, a w dłoni tlącego się papierosa. Na podłodze, niedaleko parapetu leżały trzy wypalone fajki, rzucone na parkiet, wcześniej zgaszone o szkło. W pokoju stało jedynie jednoosobowe łóżko, prowizoryczna szafa i oparte o obdartą tapetę lustro z białą, brudną ramą. Powietrze pachniało dymem papierosowym, było szarawe i nieprzyjemne, jednak Jihoonowi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, zdecydowanie mu się to podobało.

Chłopak poprawił swoja pozycję, nie chcąc spaść z parapetu i przybliżył papierosa do ust, mając zamiar zaciągnąć się gryzącym dymem. Tak też zrobił, a po paru sekundach spomiędzy jego warg wydobyła się szara chmura. Gdyby porównać jego myśli do pomieszczenia, w którym się znajdował, nikt nie znalazłby ani jednej różnicy, a on sam w jego głowie zostałby przedstawiony jako chaos, czarna plama. Co jakiś zdania w jego głowie uciekały do ostatniego obiadu, jego przyjaciół czy papierosa, który zaraz miał się wypalić. Pustka. Nic więcej nie czuł i wydawałoby się, że nie za bardzo mu to przeszkadzało.

W głębi serca jednak każdy człowiek pragnie poczuć coś więcej, niż jedynie złość czy złudzenie szczęścia.

Ktoś zapukał do drzwi. Jihoon nawet nie spojrzał w ich stronę i dopiero, gdy usłyszał charakterystyczne skrzypnięcie, zerknął na swojego gościa. Cień uśmiechu wstąpił na jego twarz i zgasił papierosa o okno. 

— Cześć — powiedział Hansol, próbując nie zanieść się kaszlem. Wbrew pozorom nadal nie przyzwyczaił się do obrzydliwego zapachu papierosów. — Przyniosłem coś na ząb, pewnie jesteś głodny. Cały dzień pada, na pewno nie wyszedłeś z domu, więc pomyślałem, by do ciebie wpaść. wiesz, że nigdy nie przychodzę z pustymi rękoma i... — chłopak urwał, wyjmując wibrujący telefon z kieszeni. Spojrzał na wyświetlacz, zmarszczył brwi i kliknął czerwoną słuchawkę. — Wybacz, matka dzwoniła. Kontynuując, mam dla ciebie bulgogi. Lubisz, co nie? Chyba troche wystygło...

— Spokojnie — mruknął Jihoon, zeskakując z parapetu. Podszedł do Hansola i wziął od niego siatkę z plastikowym opakowaniem z jedzeniem. — I tak, cześć. Miło cię widzieć. Dzięki.

Wyższy posłał chłopakowi ciepły uśmiech i poczochrał po go włosach, co spotkało się z niezadowoloną miną. Jihoon nie lubił, gdy dotykało się go po włosach, ale Hansolowi na to pozwalał. Ten człowiek miał u niego specjalne przywileje jedynie za bycie sobą.
— Co u Seungkwana? — zapytał palacz, udając, że naprawdę go to obchodzi.

Hansol spojrzał na niższego ze zdziwieniem. Dobrze znał swojego przyjaciela, wiedział, że wcale nie zależy mu na dowiedzeniu się, co faktycznie jest u kolegi drugiego, ale mimo wszystko odpowiedział z uśmiechem.
— U Seungkwana wszystko w porządku. Ma coraz mniej ataków paniki, więc jestem z niego dumny — powiedział zgodnie z prawdą. — A jak trzyma się Mingyu? Zakluczył się w swoim pokoju i nawet mi nie odpowiadał.
— Nadal przeżywa Yeowoo — burknął, siadając na łóżku. — Nigdy jej nie lubiłem.
— Nie lubisz nikogo oprócz mnie i Mingyu, Jihoonie.

Chłopak skrzywił się na zdrobnienie, jednak nie zwrócił uwagi na głos. Wyjął plastikowe opakowanie z siatki i otworzył je, chłonąc przyjemny zapach jedzenia.

— Może czas to zmienić, wiesz?

Jihoon zamarł. Zmienić co? Podejście do ludzi? Poznać kogoś nowego? Lee spojrzał na Hansola spode łba, czując jak żyłka na jego skroni zaczyna nerwowo pulsować.
— Nie chcę nic zmieniać — warknął, sięgając po drewniane pałeczki. Wyłamał je agresywnie. — Po to się izoluje, żeby nic, kurwa, nie zmieniać.
— I dlatego całymi dniami siedzisz w domu i palisz? Jihoon, proszę cię, w ten sposób nigdy... — zaczął Hansol podgłośnionym tonem, lecz widząc zaciskające się pięści swojego przyjaciela, złagodniał. — W ten sposób nigdy nie uda ci się opanować tego, co ci jest. Zrób to dla mnie.
— Nie! Nie rozumiesz, że ja nie chcę nic zmieniać?! Wszystko jest w jak najlepszym, kurwa, porządku! — wrzasnął, rzucając otwarte pudełko obok siebie. Kilka kawałków mięsa wypadło z niego, brudząc i tak już poplamioną pościel.

Jihoon pchnął Hansola na ścianę i złapał go za kołnierz, ponownie uderzając nim o obdartą tapetę. Chwe poczuł silny ból i skrzywił się, zaciskające dłonie na nadgarstkach swojego przyjaciela. Spojrzał w jego oczy, pełne agonii i zagubienia, które jedynie on potrafił dostrzec.
— Nie jestem pierdolonym dzieckiem, żebyś decydował za mnie! — wrzasnął żałośnie Jihoon, głos załamał mu się pod koniec zdania. Ponownie uderzył chłopakiem o ścianę. — Rozumiesz to, pedale?!
— Rozumiem, Jihoon. Uspokój się, proszę — wyszeptał Hansol, patrząc chłopakowi w oczy. Położył dłonie na jego ramionach. — Nie jesteś taki. Oddychaj, uspokój się. Błagam cię, nie patrz na mnie z taką nienawiścią, nie ma po co. Jestem zawsze po twojej stronie.

Serce Jihoona zwalniało, wcześniej bijąc zdecydowanie zbyt szybko. Poluźnił uścisk, po chwili zupełnie puszczając kołnierz swojego przyjaciela. Oparł głowę o jego klatkę piersiową i wziął głęboki wdech.
— Jest w porządku, Jihoonie — powiedział Hansol wyjątkowo łagodnym tonem. Przez myśl przeszło mu, że z jego przyjacielem faktycznie czasami jest jak z dzieckiem. — Nic się nie stało.

Chwe objął niższego rękoma, przytulając go delikatnie. Nadal bolaly go plecy od dość silnych uderzeń w twardą ścianę, jednak ignorował to wyjątkowo nieprzyjemne uczucie. Chciał, by Jihoon poczuł się bezpiecznie w jego ramionach.

Nawet największy gbur potrzebuje czasami nawet minimalnej ilości ciepła. W końcu jest taki, jaki jest dlatego, że nigdy jej nie dostawał.

— Dlaczego akurat "pedale"? — zapytał Hansol po chwili zastanowienia.
— A skąd mam wiedzieć? Nie kontroluję tego, co mówię — burknął Jihoon w odpowiedzi, nadal opierając się o klatkę piersiową swojego przyjaciela. Nie czuł się źle, wręcz przeciwnie. Jego bliskość w jakiś sposób go uspokajała.
— No bo, wiesz, Jihoon. Nie jestem gejem.
— I bardzo dobrze. To obrzydliwe, nie mógłbym się z tobą dalej przyjaźnić, gdybyś był.

Hansol uśmiechnął się smutno, czego na całe szczęście Lee nie mógł zobaczyć. Tak bardzo chciałby, żeby jego przyjaciel zaakceptował go takim, jakim faktycznie jest.

Westchnął głośno, odsuwając od siebie niższego. Spojrzał na niego błagalnym wzrokiem.
— Mam takiego znajomego...
— Znowu zaczynasz.
— Tak! Wiem! Ale chcę dla ciebie dobrze — przyznał Hansol, trzymając kurczowo ramiona chłopaka. — Studiuje psychiatrię i mógłby ci jakoś pomóc, proszę, Jihoon. Nie musiałbyś w ogóle płacić...

Wzrok skierował na zaciskające się pięści swojego przyjaciela i od razu pożałował, że w ogóle coś zaproponował. Nerwowo spojrzał na twarz chłopaka i uśmiechnął się krzywo.
— Spokojnie, Jihoonie — powiedział delikatnie sciszonym głosem. — Spokojnie, to nie będzie terapia. To tylko spotkanie. Jeżeli ci się nie spodoba, to będziesz mógł zrezygnować. Tylko proszę...

Urwał w momencie, gdy pięść niższego spotkała się ze ścianą tuż obok jego brzucha. Hansol wypuścił powietrze w uldze.

— Zgodzę się — szepnął Jihoon, nie mogąc uwierzyć własnym słowom. — Jedno spotkanie. Jedno.

Łzy szczęścia podeszły do oczu Hansola, a on sam przytulił swojego najlepszego przyjaciela z całej siły. Często mówili mu, że zasługuje na kogoś lepszego niż Jihoon, jednak on nigdy nie słuchał. To właśnie jemu ufał, może nie tak bardzo, jak by chciał, ale ufał. Mimo jego wybuchów, mimo agresji z jego strony, Chwe zawsze mu wybaczał i tłumaczył sobie wszystko tym, że jest chory. To była dla niego przełomowa chwila. Poczuł, że jest naprawdę szczęśliwy.

— Dziękuję, Jihoonie — szepnął, nie chcąc, by niższy usłyszał jego załamującego się głosu. — To dużo dla mnie znaczy.

Lee nie odpowiedział, stojąc w miejscu jak wrośnięty w podłogę. Miał swego rodzaju słabość do Hansola i nie mógł tego ukryć.

W co ja się wpakowałem?

annoyed ⚣ |soonhoon| ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz