ROZDZIAŁ 66

315 25 4
                                    

               Niespodzianki są jednym z głównych elementów naszego życia. Nie ma opcji, aby ktoś kogoś czymś nie zaskoczył. Potrafimy to robić sami, robiąc coś, czego normalnie w życiu byśmy nie zrobili. Czasami jednak bywa tak, że ta niespodzianka zamiast przynosić radość, dostarcza nam jedynie bólu i złości. Prowokuje nas do zagrań, które są zdecydowanie złe. Dlaczego?

              Ratując Liam'a I Hayden z rąk doktorów, siedząc w moim salonie otoczona niezliczoną ilością barier rzuconych na dom, nie spodziewałam się, że to nie był koniec misji ratunkowych. Byłam pewna, że tego dnia zakończymy nasze działania i w spokoju będziemy mogli iść spać. Miałam jednak wrażenie, że nasze kłopoty dopiero się zaczną, a ja nie miałam na to żadnego wpływu. Byłam jedynie pionkiem, który musiał wykonać swoje ruchy w nieokreślonej grze.

- Jaki znowu Corey? - zapytałam oburzona.

             Fakt, może nie powinnam tak reagować, ale, cholera, jak inaczej miałabym się zachować? Nie znałam chłopaka, pierwszy raz słyszałam jego imię, a tu nagle okazuje się, że będę musiała ratować jego tyłek. Z Hayden była inna sytuacja, ja przynajmniej znałam z opowiadać Liam'a, a Corey? Był dla mnie niewiadomą, którą wolałam od razu rozwiązać, aby w przyszłości nie mieć problemów z jego powodu. W tym momencie zasady typu: ,,Bronimy każdego, nawet jeśli go nie znamy'' nie znaczyły dla mnie zbyt wiele, w końcu w grę wchodziło życie moich bliskich.

              Bywałam impulsywna i stanowcza, działałam spontanicznie i nie przemyślanie. Zdarzały się sytuacje, w których nie miałam pojęcia, jak się zachować i kierowałam się jedynie instynktem, który mówił mi, że mam uratować bliskich. W tej chwili musiałam myśleć nie tylko za siebie, ale również za Scott'a, Liam'a i Hayden oraz za tego całego Corey'a, którego pewnie nawet nie widziałam na oczy. Nie przypominam już nawet o doktorach, bo to oni grali główną rolę w naszym chorych przedstawieniu, co było jasne dla każdego z nas.

              Mogłam spokojnie przyznać się do tego, że chwilowo nad sobą nie panowałam. Mogłam to zgonić na brak krwi w organizmie lub na słabe nerwy, które ostatnimi czasy coraz mocniej dawały mi się we znaki. Prawda była jednak taka, że przestałam się już dawno kontrolować. To, co kiedyś było dla mnie codziennością, zaczynało mnie powoli osaczać, prowadząc na jednocześnie na dno piekła, które miało mnie doszczętnie spalić.

- Nina, uspokój się – powiedział Scott, patrząc na mnie ze strachem w oczach. - Wystają Ci kły.

- A jak mają nie wystawać, skoro są spragnione krwi?

             Znałam powód swojego zachowania, chociaż nic z tym nie robiłam. Dlaczego? W sumie sama nie wiem, może to brak chęci czy motywacji, której, wbrew wszystkiemu, było teraz aż nad to? Nie potrafiłam ogarnąć samej siebie, więc jak mogłam ogarnąć resztę i pomóc im w walce z wrogiem? Cholera, to wydawało się być strasznie trudne, nawet jak na mnie.

- Daj mi chwile – mruknęłam, znikając w wampirzym tempie za ścianą.

             Zniknęłam z salonu tak szybko, jak tylko byłam w stanie to zrobić. Życie wampira nie pijącego krwi było złe, zdecydowanie. Musiałam się posilić, aby zacząć logicznie myśleć, stanąć na nogi w wysoko podniesioną głową i znaleźć wyjście z tej chorej sytuacji. Pytanie jednak brzmiało: Czy było jakieś logiczne wyjście?

              Od razu po przybyciu do kuchni otworzyłam lodówkę przeznaczoną dla wampirzej strony i złapałam za dwa woreczki, które miały mi we wszystkim pomóc. Nie miałam pewności, czy aby na pewno tak się stanie, jednak musiałam łapać się każdej ratunkowej deski, a właśnie taka pojawiała się na mojej drodze. Nie chciałam, a raczej nie miałam czasu, na ataki w mieście, nawet jeśli ludzka krew prosto z żył miała mnie szybciej postawić na nogi.

This City, New Life { Teen Wolf }Where stories live. Discover now