Rozdział 49

424 33 45
                                    

-Kochasz go? Kochasz Mike'a?

Nie wiem co mnie pchnęło do tego pytania, które otwierało tylko jedną furtkę i zamykało wszystkie inne.

Wiem natomiast dokładnie dlaczego tak bardzo łopotało mi serce, oddech stał się nierówny, a ręce zacisnęły się wokół dziewczyny.

Wpatrywałem się w jej cudne czekoladowe oczy z uwielbieniem, nadzieją i zarazem poczuciem porażki, bo wiedziałem już jak brzmiała odpowiedź.
Mimo to, powiedziałem sobie, ze muszę to usłyszeć na własne uszy, by się poddać.
Chociaż i to pewnie tylko zmotywuje mnie do dalszego działania.

Byłem teraz tak blisko niej. Gdybym chciał udowodnić ze się myli, mógłbym podsunąć się do przodu kilka centymetrów by musnąć jej usta swoimi.

Takie śliczne, malinowe usta. Zazdroszczę temu Mike'owi. Badałem uważnie każdy ich ruch, każdy skrawek, kiedy przemówiły.

-Tak.

Tak.
Przez chwilę nie zdawałem sobie sprawy co ro oznacza. Czego dotyczy.
Przez chwilę nie mogło to do mnie dotrzeć.
Przez chwilę.

Później przypomniałem sobie pytanie które zadałem.
Kochasz go? Kochasz Mike'a?
Oraz odpowiedź.
Tak.

Kochasz go? Kochasz Mike'a?
Tak.

Nie powiedziała nic więcej. Spuściła głowę i pozwoliła by zbuntowane orzechowe kosmyki wyrwały się z kucyka i przesłoniły jej twarz.
Była taka piękna.
Nie, jest. Jest taka piękna.

Jest tak blisko, a za razem tak daleko.

-Więc co stanęło wam na drodze?
Po jej twarzy naraz przemknął ból tak wielki jakby dostała cios w brzuch.
-Ja...ja musiałam...wyjechać-szepnęła.
-Do Lawrence...-było to bardziej stwierdzenie niż pytanie, mimo to pokiwała lekko głową.
Rozumiałem dlaczego była smutna, a jednocześnie było to dla mnie niepojętne.
Miałem ochotę przenosić góry i niszczyć miasta, byle tylko piękność przede mną się uśmiechnęła.

Pochyliłem się więc nieco i cmoknąłem ją w policzek, po czym odwróciłem się i sprawnie zaskoczyłem z drzewa. Nie chciałem widzieć jak znów się krzywi.

-A więc trzeba sprawić byś i w Lawrence poczuła się dobrze-powiedziałem i uśmiechnąłem się z nadzieją. Jane popatrzyła na mnie jak na szaleńca, ale ja tylko rzuciłem.
-No dalej, są wakacje. Bawmy się!
Moje słowa chyba osiągnęły pożądany efekt, bo Jane przesunęła się bliżej gałęzi pod którą stałem i złapała się za dwie kolejne, tuż nad jej głową.

Mógłbym tak stać i gapić się na każdy jej ruch wykonany niepewnie, a zarazem z gracją.

Po jej twarzy przemknął nikczemny uśmiech i powoli, bardzo powoli dźwignęła się z gałęzi.
Stałem i czekałem, a ona wolno, bardzo, bardzo wolno opuszczała się na moje plecy.

Kiedy już trzymałem ją na barana coś poczułem. Zachwiałem się lekko a dziewczyna na moich plecach zachichotała.
Wtedy odkryłem ze to jej sprawka.
Ponownie się zatoczyłem i tym razem skupiłem się na Jane z tyłu.
Dziewczyna pokręciła raz jeszcze biodrami, jakby próbowała znaleźć dogodną pozycję na moich plecach.

Przeszył mnie dreszcz, a ona chyba niestety to zauważyła, bo objęła moją szyję ramionami i szepnęła do ucha.
-Rumienisz się Jaaack.
Nie była to prawda, lecz słysząc ją i czując jej ramiona wokół na moich barkach zrobiłem się cały czerwony.

A więc gramy w grę, tak?

Zaśmiałem się tylko po czym puściłem się biegiem po parku, rozrzucając przy tym ramiona niczym samolot. Zmusiłem tym samym zaskoczoną Jane, by oplotła mnie nogami, by nie spaść.

Na chwilę odpłynęła myśl ze Jane nie jest moja.
Na chwilę była.
Moja Jane...
Tak pięknie to brzmiało.
Lecz jeśli Mike okaże się tak dobry i wspaniały jak z jej opowieści to będę miał z nim niemały kłopot...

A ja wiem już teraz ze tak łatwo się nie poddam...

Milevens wayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz