0. Prolog

360 13 3
                                        

"I otrze z ich oczu wszelką łzę,
a śmierci już nie będzie.
Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu
już nie będzie,
bo pierwsze rzeczy przeminęły."

Ap 21,4

4 marca 2019r.

     Zapomniałem już, że istnienie, życie jest tak kruche. Dopóki czegoś nie stracimy, nie doceniamy tego. "Tak przynajmniej uważają ludzie" - stwierdziłem zadziwiony faktem, iż moje postrzeganie rzeczywistości stało się ostatnio tak samo powierzchowne. Myśli me odbiegały jeszcze dalej stąd, z powrotem do tego dziwnego, pochmurnego dnia, w którym to wszystko się zaczęło. Do lat dwudziestych, lecz ubiegłego stulecia. Dalej do tych deszczowych dni wojny, do błota okopów, do zniszczenia Nagasaki, do lat osiemdziesiątych, wybuchu w Czarnobylu, koncertów Queen'u. Nie wiedziałem, że jej życie, a nawet moja egzystencja, było w stanie zmienić się tak bardzo od jednego wydarzenia.
     Rozmyślając o tym z początku nie zauważyłem zmiany odczytu pracy serca pacjentki, przy której łóżku siedziałem. Dopiero po chwili od wyjścia z mego transu spostrzegłem także, iż wyjątkowa para szklanych przekrwionych oczu, na których rysowało się przerażenie i ból, nieprzytomnie spoglądało przed siebie. Wbiłem w nie swój wzrok i nie potrafiłem się odezwać, a niewygodna, względna cisza (w końcu w tle wszystkie aparatury grały koncert swych najrozmaitszych dźwięków) wydawała się trwać w nieskończoność.
     - Gerard...? - zapytała załamanym, zniekształconym przez rurkę w nosie głosem.
     - Jestem przy tobie. - Odrzekłem spokojnie, delikatnie dotykając lodowatych palców jej dłoni, na co zareagowała błyskawicznie - odsunęła dłoń, rejestrator akcji serca oznajmił jej przyspieszenie a wzrok dziewczyny wreszcie spotkał się z moim. Brwi drżały, z resztą jak wargi, a w zewnętrznych kącikach oczu zebrały się łzy, które następnie popłynęły w dół po skromni, wydawałoby się, że aż do samych czeluści żalu.
     - Po co...? - zapytała, próbując nieudolnie stłumić drganie w swoim głosie.
     - Jak to po co? - odparłem nieco zadziwiony, wciąż tym samym, spokojnym i niewzruszonym głosem. Po chwili patrzenia sobie w oczy tak głęboko, jakbyśmy mieli przejrzeć własne dusze, zamarłem w bezruchu wtopiony wzrokiem w jej usta. Ona natomiast nieco przekrzywiła głowę, przyglądała się wenflonowi, kroplówce i aparatowi EKG. Gdy po chwili weszła pielęgniarka, przerywając ciszę, nie ruszyłem się ani milimetra.
     - Jak się czujesz, moja droga? W końcu widzę cię przebudzoną. - zapytała pani w średnim wieku, wbijając strzykawkę w woreczek połączony wężykiem z bladą blondynką, wiszący nad łóżkiem.
     - Wszystko mnie boli i... chyba chce mi się wymiotować. Jest mi także - na ułamek sekundy odwróciła wzork w moją stronę - nieco chłodno... Ale jak to "w końcu"...?
     - Gdy do nas trafiłaś straciłaś przytomność słońce, a od operacji byłaś w śpiączce farmakologicznej. A czy pan - pracowniczka szpitala spojrzała teraz na mnie - na pewno dobrze się czuje? Siedzi pan tu praktycznie bez przerwy od dwóch tygodni - zaśmiała się delikatnie, jednak zauważając moją minę, spoważniała - a twarz bardzo blada i oczy podkrążone... Oj, oj...
     Dostrzegłem, iż moja towarzyszka pospiesznie odwróciła głowę, co wnioskując po niepohamowanym grymasie twarzy, wywołało u niej silny ból, jednak zdająca się nie przejmować tym, ze zdziwieniem przebijała mnie wzrokiem niczym tysiąc igieł. Zamarłem i skierowałem swe oczy jak najszybciej na podłogę pokrytą linoleum.
     - Nie, wszystko jest okej, czuję się dobrze - odparłem dość nerwowo - wszystko w porządku.
Nie byłem przekonujący, jednak to wystarczyło. Pielęgniarka kiwnęła głową i zmierzyła do wyjścia, dokąd odprowadziłem ją wzrokiem.
     - Zostawię wam jakieś radio, tak cicho tu... Wręcz grobowa cisza. A to nie wskazane, kochanie! Wybudziłaś się, zdrówko już będzie tylko lepsze. No, jakbyś czegoś potrzebowała, to tylko zawołaj, a zaraz będę - powiedziała w progu szeroko się uśmiechając do dziewczyny na łóżku, po czym opuściła pokój.
     W radiu zaczął lecieć utwór z lat trzydziestych, który mimowolnie zacząłem podśpiewywać - dawno już nie słyszałem takiej muzyki, przy której żyłem. I to w pełnym tego słowa znaczeniu.
     Mój modulowany głos musiał wywołać coś u mej kompanki - coś, co sprawiło, iż znów spojrzała na mnie, a ja mimowolnie powtórzyłem jej czynność, przestając nucić. Nie zauważyłem już ani gniewu, ani żalu.
     - Dwa tygodnie? - tym razem nie powstrzymała drgania oraz czułości w głosie. - Aż dwa tygodnie...?
     - Przepraszam.

Pogrzebany // BuriedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz