4. Wieczór

21 1 0
                                        

     - I jak, smakuje? - zapytała, przerywając ciszę, która zapadła od podania trunku.
     - Tak, jednak na przyszłość proszę pamiętać, iż nie słodzę - odparłem najzwyklejszym tonem, jaki potrafiłem z siebie wydobyć. Spokojnym, równym i nieprzesadnie miłym - Jednocześnie oczywiście dziękuję. A także chciałbym przeprosić... Nieodpowiednio pannę potraktowałem.
     - Nie, to ja przepraszam - przerwała mi. - Nie powinnam panicza nachodzić, wyciągać z baru. Wam nie powinno się wchodzić w drogę. Rodzice mnie ostrzegali, a ja głupia nie słuchałam. Bardzo prz...przepraszam... - zamarła, a ja zauważyłem, iż jej ręka, w której trzymała filiżankę z herbatą, trzęsie się, a wargi zaczynają drżeć. Wziąłem głęboki wdech, wstałem, i powoli podszedłem do okna. Wyglądając przez nie, z założonymi z tyłu rękami, zacząłem:
     -  Zastanawiam się. Zastanawiam się, dlaczego dosiadła się panna do mnie do stolika w barze w taki sposób, jakby chciała mnie uprowadzić. Zastanawiam się dlaczego siedzi panna teraz w tym fotelu tak niepewna swego losu. Zastanawiam sie... co stało się z tamtą osobą, osobą, która popala papierosa siadając pewna siebie obok kogoś, o takiej sławie w mieście, jak ja - odwróciłem się w jej stronę i dostrzegłem, że prawie płacze. - Zastanawia mnie - powoli zbliżyłem się do niej, przykucnąłem obok jej fotelu, złapałem delikatnie za żuchwę i spojrzałem głęboko w oczu - co siedzi  tej głowie? 
     Wprawdzie zachowanie tej kobiety intrygowało mnie. Zacząłem skłaniać się ku myśli, iż to co zrobiła w barze, było pod wpływem jakichś nagłym, niewyjaśnionych emocji. Może desperacji po rozstaniu, odwrotnym skutkiem tej samej sytuacji, co spotkała mnie - ja uciekłem do samotności i używek, ona natomiast do towarzystwa i choć trzeźwych, to irracjonalnych działań.  Teraz, gdy oprzytomniała, dopiero zdała sobie sprawę w co się wdała. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem.
     - Gerardzie - zaczęła od bezpośredniego zwrotu - obserwuję cię od jakiegoś czasu. Pewnego razu nasz wzrok spotkał się w jednej z restauracji, gdy byłeś na obiedzie ze swoją ówczesną partnerką. Zapewne przypadkowo, nie zwróciłeś nawet uwagi - w tym momencie przypomniałem sobie, skąd kojarzę ten wyraz twarzy. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze ją zapamiętałem - ale zadziwiłam się widokiem człowieka o takiej sławie, tak bezbronnego z taką niewinną, grzeczną dziewczyną - zaśmiała się lekko, otarła łezkę spod oka i mówiła dalej, przeszywając moją twarz wzrokiem niczym tysiącem igieł. - A ona co? Niedługo po spotkaniu z tobą całowała się niedaleko stąd z wysokim, rudym mężczyzną. Nie wiedziałeś o tym? Nie domyśliłeś się? Ja się domyśliłam... Gdy zobaczyłam ciebie samego w barze, samego z cała butelką, już wiedziałam, że między tobą a nią nic nie ma. To było widać. Widziałam w twoich nieprzytomnych oczach jak prowadzą one do złamanego serca. Dlatego byłam tak pewna siebie, nieustraszona. Wiedziałam, że nic mi nie zrobisz, bo nie masz do tego siły psychicznie. Jesteś tak złamany, że choćbyś i chciał, nie potrafisz już skrzywdzić żadnej żywej istoty. Umarłeś, mój drogi. Z drugiej strony nie chciałam siedzieć kolejnego dnia sama. Nudne to życie tu teraz, po wojnie. Pragnęłam tylko chwilę pobyć na krawędzi życia i śmierci; zabrać płaszcz komuś, kto za coś takiego jeszcze niedawno wyciąłby mi język i nim udusił.
     - A więc to wszystko dla adrenaliny? By poczuć nutkę emocji, by nie być samemu? Pograć w kotka i myszkę? Życie ci niemiłe? - zapytałem z wyrzutem, nic nie rozumiejąc. Jej odpowiedź przysporzyła mi więcej pytań niż odpowiedzi.
     - Nie.
     - To dlaczego? - mimowolnie roześmiałem się, byłem rozłożony na łopatki podejściem tej kobiety.
     - Jeśli nie odpowiem, odstrzelisz mi głowę?
     - Nie.
     - Wiedziałam... A zatem niech będzie to moja mała tajemnica.
     Delikatnie się uśmiechnąłem, po czym usiadłem w fotelu i zacząłem dopijać herbatę. Zauważyłem, iż w mieszkaniu było o wiele ciemniej, niż gdy wszedłem – butelkowa zieleń tapet stawała się coraz ciemniejsza, a światło wpadało już w coraz mniejszym stopniem. Oznaczało to jedno - jest już koło szóstej. Spojrzalem na zegarek i nie pomyliłem się, było parę minut po, a Samanta wstała zapalić oświetlenie. Wziąłem jeszcze jeden łyk herbaty i wstałem mówiąc przy tym.
     - Bardzo uprzejmie dziękuję za herbatę - zacząłem zakładać płaszcz, poprawiając przy tym broń oraz odzienie - ale na mnie już pora. Nie chce, by o pannie źle myślano, bo późno już.
Jej reakcja była dla mnie zaskoczeniem, gdyż wydała się speszona oraz pojawił się grymas niezadowolenia na twarzy.
     - Mam gdzieś, co mówią ludzie. Jeśli masz swoje sprawy to załatwiaj. Ale gdy będziesz wracać, światło będzie się palić wciąż. Możesz wpaść... na kolację.
     Opuscilem mieszkanie i wyszedłem z klatki kamienicy na duży dziedziniec. Do moich uszu wpadła od razu całą symfonia dźwięków – od szczekania psa, przykutego na łańcuchu do budy, którego zaniepokoił zapity w trupa mężczyzna idący slalomem. Zapewne poleciały kolejne zwolnienia dla zwolenników partii socjalistycznej i musiał odreagować. Nigdy nie zagłębiałem się w politykę, tak też zastanawiało mnie czy przekonania i zrzeszenie się w związkach zawodowych lub strajkach warte jest narażenia rodziny na głód. Kawałek obok gdaczące kury wystraszyły się ogniem, który buchnął po otwarciu pieca warsztatu kowalskiego, wydając przy tym złowrogi ryk, przez co zwrócił też i moją uwage. Piec obsługiwał mężczyzna w brudnej białej koszuli z podciągniętymi rękawami i w czarnym fartuchu, a następnie zaczął kuć podkowy dla koni, zarówno ciężkich pociągowych, jak i wierzchowców do skoków czy gonitw. Pieców takich było pięć, każdy obsługiwany przez jednego pracownika. Lejący się pot z czoła, odciski na rękach, brudne twarze od węgla i umięśnione, lecz zmęczone już ręce dobitnie wskazywały jak ciężka była to praca. Tutaj pojawiały się kolejne dźwięki – hałas młotów uderzających o podkowę na kowadle; kaszel z powodu przebywania w dymie po kilka godzin dziennie, a także ciche śpiewy pieśni z czasów wielkiej wojny. Najbardziej przykry był fakt, iż mimo wypruwania sobie żył pozwalało to jedynie na minimalny standard, dający możliwość najwyżej co przeżycia kolejnego miesiąca dla żony i dzieci. W rzeczy samej to stąd kupowałem podkowy dla mego podopiecznego, który został u brata pod domem i nigdy nie żałowałem na darowizny dla kowali.
     Robiło się jednak coraz ciemniej i musiałem załatwić swoje sprawy. Interes sam się nie ogarnie. Przechodziłem przy dwóch czarnoskórych kowalach, słysząc, jak piosenka, która od nucenia staje się coraz bardziej śpiewana pełnym głosem.
     - Raise them up higher, let them drop on down, oh-ah! - tutaj nastąpiło synchroniczne uderzenie narzędziem o wytwarzany produkt, a metal wydał charakterystyczny trzask, który zadzwonił mi w uszach - Raise them up higher, let them drop on down, well now!¹
     - Marcus - zacząłem powoli, gdy zauważyłem brygadiera w jednej z bram wychodzącej z dziedzińca. Był to mężczyzna lekko przy sobie, z ciemnymi włosami które zżerał łysy placek na czole i z bujnym wąsem.
     - Niech to szlag... - mruknął pod nosem, myśląc, że nie usłyszę - Panie Cole! W czym mogę pomóc? - kontynuował z udawaną uprzejmością, a z mimiki jego twarzy dało się odgadnąć, iż jest bardzo spięty i nerwowy.
     - Przychodzę z dobrymi wieściami. W fabryce na południu zakończyli strajk. Udało mi się pomówić tu i tam, byście pierwsi dostali nowe partie materiałów - na moje słowa twarz mężczyzny nabrała jeszcze większego zdziwienia, jednak zniknął stres - A tutaj także pełna zapłata za osiem podków i napiwek. Dla ciężko pracujących mężczyzn - dodałem wręczając kilkanaście szylingów.
     - Panie Cole... Ja nie wiem... Nie wiem co mam powiedzieć. Dziękuję z całego serca w imieniu własnym oraz...
     - Nie trzeba. Będę jednak potrzebował po dostawie towaru z południa kilku rzeczy... I nie będą to podkowy. Odezwę się w swoim czasie. Do widzenia - zakończyłem dopalające papierosa.
     - Niech Bóg pana błogosławi, panie Cole! - krzyknął mi na odchodne brygadzista, a twarz jego promieniowała niczym słońce w upalne lato. Chwilę później usłyszałem gwizdek, a dźwięki młotów ustały, zastąpiły je radosne okrzyki i gwiazdy.
     Postanowiłem udać się do baru, gdyż tam zapewne był już mój brat. Wszedłem w bramę, która powinienem od razu wyjść na skrzyżowanie Harrison Street oraz Narrow Street, a stamtąd trafić prosto do wybranej przeze mnie lokacji. Do moich myśli przebijała się znów Emily, jej kasztanowe włosy i pełne wdzięku oczy... Takie puste, gdy rozmawiała ze mną ostatni raz.
Dość.
Czując wracającą melancholię coraz bardziej pragnąłem zobaczyć się z rodziną. Mimo iż wciąż pozostawałem przy swojej decyzji, iż mu się nie wygadam – pocieszenie i tworzenie żałosnej, złudnej nadziei, że może Emily to przemyśli; może się jakoś ułoży; jak nie ta, to inna, bla bla bla - pierdolenie. Chciałem po prostu napić się, pośmiać i popatrzeć na jakieś panienki, o których jutro i tak zapomnę. Totalnie nie w moim stylu, ale musiałem się zrestartować.
     Gdy już byłem na drugim końcu bramy, moje myśli przerwało nagłe pociągnięcie za rękaw płaszcza.
     - Królu Winchester, poratujże biednego sługę... Królu Winchester, uratujże niewinnych, którym sprawiasz taki los! - żebrak, z początku szepcząc, zaczął krzyczeć, a ja czym prędzej wyrwałem się z uścisku - Myślisz, że wszystko możesz... Ale on - wtedy pokazał trzęsącą się ręką w niebo - wszystko widzi! Sam sobie staniesz się katem! Królu Winchester...
     Słowa te nie zrobiły na mnie wrażenia, jednak utknęły w mojej głowie na tyle, że nie rozmyślałem już o byłej dziewczynie – teraz wszystkie moje szare komórki stawały na głowie, by zrozumiec słowa, jako iż sam dla siebie będę katem.
     - Jak leci? - rzucił mężczyzna, z którym się spotkałem po wejściu na skrzyżowanie dróg.
     - W porządku Fin. Jak zakłady?
     - Nadzwyczaj dobrze, Gerry. Nadzwyczaj dobrze - odparł z usmiechem - spieszysz się gdzieś?
     - Nie. Lecę do Browna. Idziemy na jednego głębszego?
     - A może i dwa... Mam Ci coś do powiedzenia.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 01, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Pogrzebany // BuriedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz