***
𝓜𝓮𝓮𝓽 𝓶𝓮 𝓸𝓷 𝓽𝓱𝓮 𝓫𝓪𝓽𝓽𝓵𝓮𝓯𝓲𝓮𝓵𝓭
𝓔𝓿𝓮𝓷 𝓸𝓷 𝓽𝓱𝓮 𝓭𝓪𝓻𝓴𝓮𝓼𝓽 𝓷𝓲𝓰𝓱𝓽
𝓘 𝔀𝓲𝓵𝓵 𝓫𝓮 𝔂𝓸𝓾𝓻 𝓼𝔀𝓸𝓻𝓭 𝓪𝓷𝓭 𝓼𝓱𝓲𝓮𝓵𝓭
𝔂𝓸𝓾𝓻 𝓬𝓪𝓶𝓸𝓾𝓯𝓵𝓪𝓰𝓮 𝓪𝓷𝓭 𝔂𝓸𝓾 𝔀𝓲𝓵𝓵 𝓫𝓮 𝓶𝓲𝓷𝓮
𝓔𝓬𝓱𝓸𝓮𝓼 𝓸𝓯 𝓽𝓱𝓮 𝓼𝓱𝓸𝓽𝓼 𝓻𝓲𝓷𝓰 𝓸𝓾𝓽
𝓦𝓮 𝓶𝓪𝔂 𝓫𝓮 𝓽𝓱𝓮 𝓯𝓲𝓻𝓼𝓽 𝓽𝓸 𝓯𝓪𝓵𝓵
𝓔𝓿𝓮𝓻𝔂𝓽𝓱𝓲𝓷𝓰 𝓬𝓸𝓾𝓵𝓭 𝓼𝓽𝓪𝔂 𝓽𝓱𝓮 𝓼𝓪𝓶𝓮 𝓸𝓻 𝔀𝓮 𝓬𝓸𝓾𝓵𝓭 𝓬𝓱𝓪𝓷𝓰𝓮 𝓲𝓽 𝓪𝓵𝓵.
𝓜𝓮𝓮𝓽 𝓶𝓮 𝓸𝓷 𝓽𝓱𝓮 𝓫𝓪𝓽𝓽𝓵𝓮𝓯𝓲𝓮𝓵𝓭...***
Wszystko powoli się już kończyło. Warszawa była zrujnowana. Na ulicach leżały bez ruchu ciała ludzi walczących w powstaniu, dokładnie tych samych, z którymi jeszcze niedawno Stefan mógł rozmawiać... Teraz szedł między ich zwłokami, starają się nie patrzeć na twarze, na których zastygł wyraz strachu. Wszędzie była krew, połyskująca w blasku bladego księżyca. Pomimo iż tutaj rozpętała się piekło, niebo pozostało piękne. Gwiazdy wraz z księżycem oświetlały pole bitwy. Gdzieniegdzie wypalały się jeszcze podpalone za dnia kamienice. Teraz już nic nie było takie jak wcześniej...
Stefan szedł wzdłuż zrujnowanej ulicy i próbował nie myśleć o tym, co się stało w ciągu ostatnich dni. Chciał o tym zapomnieć, jednak wciąż miał przed oczami matkę, przutulającą jego brata na moment przed rozstrzelaniem. Może gdyby coś zrobił, nadal by żyli? Doskonale pamiętał śmierć każdego ze swoich przyjaciół, a najbardziej Kamy, jej śmierć wywarła na nim największe wrażenie i najbardziej go zasmuciła, przecież znali się od dziecka... Dziewczyna tyle razy pomagała mu w ciężkich chwilach... Doskonale pamiętał spokój, jaki malował się na jej twarzy kiedy umierała. Brakowało mu jej, jednak nie potrafił płakać z tego powodu, pomimo iż czuł niewyobrażalny żal. Zbyt wiele już widział. Podczas powstania nie nadążał płakać za jednym człowiekiem, bo już umierał następny. Nie raz Stefan sam cudem uniknął śmierci... Przez tych kilka dni widział i doświadczył tak wiele bólu... Teraz w końcu miało się to wszystko skończyć...
Chłopak szedł resztą sił po zniszczonej ulicy. Rana na piersi wciąż go bolała, możliwe, że wdało się tam zakażenie, jednak teraz nie był czas, aby o tym myśleć. Jego bose, poranione stopy również bolały przy każdym kroku, jednak on za wszelką cenę chciał dojść do brzegu Wisły. Teraz nie miał już nikogo, ani rodziny, ani przyjaciół. Został sam, w zniszczonym mieście...
Kiedy w końcu dotarł na miejsce, postanowił, że na chwilę usiądzie i odpocznie. Jego rany wciąż krwawiły, jednak on się tym nie przejmował, w tym momencie nic go nie obchodziło. Potrzebował chwili spokoju. Był psychicznie wykończony, zbyt wiele emocji dusił w sobie przez ten czas. W rzece odbijało się spokojne, ciche niebo, którego widok dawał poczucie bezpieczeństwa, oraz zrujnowane budynki, znajdujące się po drugiej stronie rzeki. Stefan w milczeniu podziwiał ten nieprzyjemny kontrast, myślami wciąż błądząc po pięknych, warszawskich ulicach, które teraz były już tylko wspomnieniem. Uczucie pustki wypełniło całe jego wnętrze. Samotność również czuł samym sobą. W głowie przewijały mu się wspomnienia ostatnich dni, niby klatki z filmu: pistolet między skrzynkami-pauza, rana na policzku-pauza, płacząca matka-pauza, brat stojący w oknie, samochód, wyspa, Biedronka, Kama, zbiórka, akcja, wybuch... Obrazy leciały coraz szybciej i szybciej...
Młody powstaniec wziął głęboki oddech. Chciał odciąć się od natrętnych myśli. Świat który znał, w przeciągu kilku dni przestał istnieć.
Chłopak siedział jak sakmieniały nad brzegiem Wisły i wciąż wpatrywał się w taflę wody. Siedział i myślał. Chyba nic więcej mu nie pozostało. Nie wiedział nawet jak powinien się czuć. Jak bohater? Przecież walczył o wolną Polskę, ryzykował życie... Jak ofiara? W końcu przez powstanie wszystko stracił... Sam już nie wiedział, czy to było to, czego chciał. Z pewnością miał nieco inne nadzieję związane z przebiegiem powstania. Ale teraz już jest za późno,a nawet gdyby nie było, to wciąż jakaś część jego serca zapewniała, że to co zrobił, było słuszne, że tak trzeba postępować, bez względu na konsekwencje...
W końcu udało mu się ogarnąć myśli i postanowił, że popłynie na wyspę, na samym środku rzeki. Może zwariował, ale w tym momencie czuł potrzebę znajdowania się właśnie tam. Nocą woda była lodowata, jednak to nie stanowiło przeszkody dla Stefana. Nie raz bywał w gorszej sytuacji, więc ''jakaś tam chłodna woda'' nie robiła na nim wielkiego wrażenia. Ani przez moment się nie zwachał. Szybko wskoczył w odmęty czarnej rzeki i równie szybko znalazł się na wyspie. Dopiero kiedy wychodził na brzeg, zauważył, że nie jest tu sam. Na piasku, parę metrów od niego siedziała skulona postać. Chłopak podszedł w jej kierunku. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Była to Biedronka. Im mniejsza była odległość między nimi, tym większa była radość Stefana. W końcu usiadł obok niej, na piasku i spojżał jej w oczy. Dziewczyna patrzała na niego z niedowierzaniem. Siedzieli teraz dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy Alicja uczyła się pływać i nie mogła wrócić sama do brzegu, a Stefan po nią popłynął. Oboje patrzyli na siebie i myśleli o dniu, w którym się poznali. Wtedy, jeszcze nic o sobie nie wiedzieli, byli tacy nieśmiali... A teraz? Znali się na wylot, znali wszystkie swoje słabości, widzieli siebie brudnych, umazanych krwią, smutnych, przestraszonych... W ciągu tych kilku dni wiele przeżyli i bardzo się do siebie zbliżyli.
Wtedy Stefan przysunął się do Alicji, a ich usta złączyły się w namiętny pocałunku, pełnym szczerej miłości i oddania. Cały ból, jakiego doświadczyli, połączył ich silnym uczuciem. Pomimo ogromnego żalu i smutku, oboje wiedzieli, że razem chcą spędzić resztę swojej samotności.