Edmund

908 95 34
                                    

"Kiedy już zostanę królem Narnii, pierwszą rzeczą, jaką zrobię, będą porządne drogi." *

Była tam. Wyraźnie słyszał jej szept, dochodzący gdzieś spomiędzy drzew.

Nie myśląc zbyt wiele, ścisnął w dłoniach mocniej wodze Filipa i popędził za głosem majaczącym w oddali. Chociaż wierny wierzchowiec miał już swoje lata, nadal mógł mierzyć się w wyścigach z jednorożcami czystej krwi, dlatego Edmund nim się obejrzał, zdążyli okrążyć cały półwysep.

Zatrzymał konia w samym sercu puszczy, przeklinając, że nie zabrał ze sobą latarki. Zapadał już zmrok, mgła powoli podnosiła się i wypełniała las. Niebezpiecznie było nocą szwendać się poza murami domu, nawet dla króla. Czasem, siedząc na szerokim parapecie w swojej komnacie, słyszał wycie wilków i ogrów, dobiegające z gęstwiny drzew otaczających pałac.

Edmund rozejrzał się wokół, starając się uspokoić oddech. Nie chciał wracać z pustymi rękami, a w tym wypadku oznaczało to powrót bez wytropienia potwora czającego się w ich sąsiedztwie. Nie miał co prawda nic przeciwko trollom, czy minotaurom, z którymi utrzymywali pokój, ale tego dnia był na tropie czegoś, co mogło chcieć zaszkodzić czterem władcom.

Coś przeniknęło mury Ker Paravel, coś pradawnego i do cna złego. Coś znajomego.

Edmund wściekle zawarczał, gdy zorientował się, że zniknął wszelki ślad po istocie, której poszukiwał. Szarpnął za lejce, ale Filip stanął dęba i powiedział:

— Wasza wysokość, wnioskuję o udanie się na kolację. Przez cały dzień krążymy bez celu wokół zamku.

— Nie słyszałeś tych dziwnych dźwięków? — spytał król, nadal wodząc wzrokiem po drzewach, poszukując tego, co tak pragnął znaleźć.

— Słuch mam nie ten, co kiedyś. Wszakże nie jestem już młodzieniaszkiem — odparł i zarżał wesoło, machając ogonem. Przed laty powiedział Edmundowi to samo.

Brunet westchnął, ale ostatecznie pokiwał głową, klepiąc konia po grzbiecie.

— Masz rację, powinniśmy wrócić i odpocząć.

Kiedy jednak zawrócił konia, wyraźnie usłyszał, jak coś woła go po imieniu.

Edmundzie...

Ach, jak strasznie żałował, że nie zabrał ze sobą latarki! Bez źródła światła czuł się bezradny, mogąc jedynie wpatrywać się w ciemność i czekać na atak.

Zacisnął ręce na lejcach, a Filip, choć zmęczony, wystrzelił przed siebie jak strzała. Popędzili w głąb puszczy, oddalając się coraz dalej od zamku.

Król wciąż słyszał ten dziwnie znajomy głos wołający go po imieniu, dlatego nie zaprzestał pogoni. Kluczyli pomiędzy drzewami, szukając źródła dźwięku. Edmund wiedział, że musiał go znaleźć, inaczej nie mógłby spokojnie zasnąć.

W końcu zostawili za sobą gęstwinę drzew, wyjeżdżając na niewielką polanę, miejsce obce władcy. Wydawało mu się, że nigdy tutaj nie był, a przecież nie oddalili się daleko od pałacu. Półwysep był jego domem od lat, okrążył go z Piotrem wiele razy, niemożliwe więc było, że nie odkryli tej małej łąki na skraju lasu.

— Co do...

Nagle Filip gwałtownie zahamował, ryjąc kopytami w ziemi i rżąc dziko. Edmund chwycił konia za szyję, próbując go uspokoić, ale bezskutecznie. Wierzchowiec stanął dęba, zrzucając z siebie jeźdźca, po czym zawrócił pędem w stronę lasu.

Król zaklął cicho, łapiąc się za obolałą głowę. Zawołał konia po imieniu kilka razy, mając nadzieję na jego powrót, jednak odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Wstał więc z ziemi i rozejrzał się wokół, próbując ustalić, gdzie się znajduje.

Edmundzie...

Przed nim znajdował się kamienny stół. Brunet przetarł oczy ze zdziwienia, myśląc, że to tylko jego wyobraźnia. Skąd się tu wziął? O ile dobrze pamiętał, powinien być kilkadziesiąt kilometrów stąd, daleko od Ker Paravel.

Edmundzie!

Czarownica wyłoniła się niczym z mgły i usiadła na przełamanym stole. Edmund natychmiast dobył miecza z pochwy i wymierzył nim prosto w jej twarz, wykrzywioną szyderczym uśmiechem.

— To nie twój plac zabaw, wiedźmo — warknął. — Odejdź stąd, wracaj do siebie.

Kobieta zaśmiała się gorzko, rozsiadając się wygodniej.

— To powinieneś być ty — powiedziała. Jej głos był tym, który prześladował Edmunda od dawna – i w snach i na jawie. Jadis nie żyła od lat, zgładzona przez Aslana, ale jej duch wciąż krążył i podszeptywał ludziom do uszu różne rzeczy. — Ty powinieneś tu umrzeć, wiesz o tym.

Król milczał, ponieważ w głębi serca, gdzieś tam wewnątrz siebie wiedział, że ma rację. Stał więc z mieczem w dłoni, nie odrywając wzroku od wcielenia zła, które bezkarnie bezcześciło grób jego władcy.

Jadis zmrużyła oczy i uśmiechnęła się jadowicie.

— Wiesz, że mam rację, Edmundzie. — Wstała z miejsca, ciągnąc za sobą suknię i grube futro. — Zdradziłeś Aslana. Zginął tu przez ciebie! To powinieneś być ty, a nie on — mówiła, podchodząc bliżej bruneta, nie przejmując się wyciągniętą w jej stronę bronią. — Musisz jednak wiedzieć, ile radości sprawił mi widok jego martwego ciała na kamiennym stole. Dzięki tobie dostałam mojego wroga na talerzu, powinnam być ci wdzięczna.

— A mimo tego ty jesteś teraz marną imitacją siebie sprzed wieków, a Aslan wciąż panuje — warknął król.

— Och Edmundzie, Edmundzie... — Cmoknęła i pokręciła głową z dezaprobatą. — Zapominasz się, mój drogi. Żadna magia nie zabije Jadis, córki olbrzymów. Prawdziwej królowej Narnii. A co z tobą? Siedzisz na tym krzesełku, grzejąc miejsce bratu, który zagarnął dla siebie całą krainę. Jesteś żałosny. Zdradziłeś swojego króla, a teraz robisz za podnóżek.

— Dość...

— Właściwie, to całkiem zrozumiałe. Piotr Wielki, Pogromca wilka nadaje się na władcę, a ty? Ty jesteś małą, zdradziecką żmiją.

— Odejdź! — wrzasnął Edmund, ignorując fakt, że wiedźma okrąża go, niczym sęp swoją ofiarę.

— Jak możesz patrzeć w lustro? Zdrajca, czarna owca wśród rodzeństwa. Od zawsze byłeś najgorszy, nie potrafiłeś ocalić bliskich...

— Dosyć!

— ... tak łatwo tobą manipulować. Jak mógłbyś być królem? Trzęsiesz się przed moim obliczem, jak zając, który zbyt późno zauważy nadlatującego jastrzębia. Jesteś słaby...

— Dość...

— ... a wiesz, dlaczego jesteś słaby? Ponieważ tkwisz przy tym głupcu Aslanie, a odpychasz tych, którzy mogliby dać ci prawdziwą siłę.

— DOŚĆ!

Głośny ryk przeciął przestrzeń.

Edmund zasłonił uszy przed hałasem, a kiedy odsunął ręce, lwie ryczenie zmieniło się w głośno bijące dzwony.

Chłopak rozejrzał się wokół siebie, jakby zapomniał, gdzie się znajduje. Musiało mu się przysnąć, w końcu całą poprzednią noc pracował. Przetarł zmęczone oczy i na powrót złożył ręce.

Westchnął głęboko, gdy dzwony przestały dzwonić. Zrobiło się późno.

Zanim wstał z ławki, spojrzał ostatni raz na ołtarz i wyszeptał:

— Wierzę, że mi wybaczysz, Ojcze. Te koszmary są moją pokutą.

Tej nocy, jednak nie śnił mu się jadowity śmiech białej czarownicy, ale piękny statek płynący po spokojnych wodach. Obudził się szczęśliwszy, niż zawsze, ponieważ wiedział, że Aslan mu przebaczył. Dawno temu.

* Cytat pochodzi z książki "Lew, czarownica i stara szafa"


Koniecznie dajcie znać co myślicie i wyczekujcie kolejnych opowiadań o innych Narnijczykach  ♡

Wezwanie | Narnia fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz