Sina 3

4 0 0
                                    

***

Położyła dłonie na kubku. Przyjemne ciepło rozlało się po koniuszkach palców, stopniowo przenosząc na resztę ciała. Pomimo stresującej obecności obcego człowieka przy boku, Sina odprężyła się i wyciszyła. Do pełni szczęścia brakowało jej tylko solidnej kąpieli, najlepiej takiej, o jakiej w swoich wywodach po raz trzeci już zdążyła wspomnieć Eszelinda. Z olejkami różanymi i aromatycznym mydłem. Tyle że we Wiosce Wrzosu nie istniała ani jedna łaźnia czy kamienna wanna, więc takie luksusy pozostawały tylko w sferze marzeń. Westchnęła i uniosła napój do ust.

Lambert podrapał się po brodzie.

– Nie dopowiadaj chłopcze. – rzekł. Westchnął zanim wrócił do wykładu. – Czy nam się to podoba czy nie, potrzebujemy rybich wiosek ze względu na handel. Jezioro to najszybsza i najbezpieczniejsza z dróg. Wystarczy, że zapakujemy towar na łódź i w przeciągu dwóch dni dotrze w każde dowolnie wybrane miejsce. Jako przykład podam pióra, którymi teraz piszecie. Wyrabia się je z lotek ptaka Dodo występującego jedynie we wschodniej ćwiartce. Niewielu z was zobaczy za życia to odległe miejsce, a mimo to zakup nie stanowi najmniejszego problemu. Teraz powiedzcie mi, moi drodzy, tylko szczerze. Czy ktoś z was zastanawiał się, co by było gdyby tak wszystkie te wioski nagle zniknęły?

– Mielibyśmy spokój? – usiłowała zgadnąć Delia.

Przebudziła się dłuższą chwilę temu. Nie okazała najmniejszego zdziwienia gdy odkryła nowe twarze, a nawet jeśli, to z typową dla siebie pogodą ducha zaakceptowała ów fakt i przeszła z nim do porządku dziennego.

Sinie nie dane było usłyszeć odpowiedzi, bo rozproszyło ją szarpnięcie. Zignorowałaby je gdyby nie to, że dochodziło od strony tego nowego, Noda. Odwróciła się, chcąc wybadać o co chodzi. To co zobaczyła sprawiło, że skrzywiła się z obrzydzeniem. Trzymał w dłoniach kilka pojedynczych pasm włosów z jej głowy i przystawiał je sobie do twarzy. Zachowywał się... nie, to było coś więcej niż zwykłe przyglądanie. On je badał. Pochłaniał wzrokiem cal po calu, gładził opuszkami palców niczym naukowiec, który właśnie odkrył nowy gatunek. Podskoczyła jak oparzona i odsunęła się.

– Co ty robisz? – powiedziała ostrym szeptem. Oblała się rumieńcem, jak zawsze, gdy się czymś przejmowała lub denerwowała. A w tej chwili nie wiedziała czy jest bardziej poirytowana czy wściekła.

– Ja... ja... chciałem ty-tylko zobaczyć – wyszeptał równie cicho. – Są takie ładne.

– Ładne? – Chłód w głosie zmroziłby umarłego. – Uczyli cię kultury? To moje włosy i trzymaj się od nich z daleka. Nie lubię kiedy ktoś ich dotyka. – Przeprosił. – Nie przepraszaj, tylko następnym razem wbij to sobie do głowy, jasne?

Burknął pod nosem, zbyt cicho by mogła usłyszeć. Zaklęła w duchu i zakryła twarz grzywką.

***

Lambert rozłożył na podłodze mapę okolicy z wyraźnie zaznaczoną rodzinną wioską. Następnie wskazał wijącą się tuż poniżej górnej krawędzi linię oznaczającą jezioro. Przy jednej z zatoczek autor dorysował za pomocą węgla niewielki domek. Podpisał go trzema literami, składającymi się na słowo „Sum".

– Ta jest najbliższa – rzekł.

– Niecałe dwustu pięćdziesięciu mieszkańców. Dwa dni drogi wozem albo dzień marszem przez Skrzeczące Bagno – odezwał się Lucjan. Podczas gdy inni nie odrywali wzroku od dokumentu, on zerkał w stronę Eszelindy. Dziewczyna zdawała się to dostrzegać, ale unikała kontaktu.

– Masz rację. Ojciec dobrze cię nauczył. Udzielaj się częściej zamiast uganiać za pannami, a będą z ciebie ludzie – pochwalił Lambert, poprawiając przekrzywiający się okular.

Ojca chłopaka znali wszyscy. Przewodził grupie łowców. Czasem zabierał syna na wyprawy, ucząc jak radzić sobie w dziczy. Nic dziwnego, że nie potrzebował widzieć mapy aby wiedzieć co przedstawia. Niektórzy, na przykład Sina, zazdrościli mu tego, ponieważ bardzo niewiele osób miało szansę zostać łowcą. Zawód ten uchodził za jeden z ważniejszych i bardziej przydatnych, a samo szkolenie zaczynano najczęściej jeszcze jako dziecko. Poza tym, gdy łowca osiągał wiek podeszły, zyskiwał prawo dołączenia w szeregi starszyzny jako równoprawny członek.

– Nie uganiam się.

– Bo zejdę ze śmiechu... – zakpił Obrzyn.

– Zamknij się. – wycedził Lucjan przez zaciśnięte zęby.

– Chciałbyś – olbrzym wyszczerzył się, zadowolony, że ma okazję do zemsty.

– Och, możecie skończyć? – Delia rozdzieliła chłopaków, pochylających się coraz w swoją stronę. – Nawet teraz wam bije?

– A kto zaczął? – warknął Lucjan.

Obrzyn kontynuował przedrzeźnianie.

– A kto zaczął rano, co? Teraz udajesz świętego, a sam niewiniątkiem nie jesteś.

– Stop. Dość. – Lambert uderzył ręką w podłogę z taką siłą, że aż podskoczyli. Pomimo podeszłego wieku nadal potrafił zadziwić. – Jeśli chcecie coś sobie wyjaśnić, zróbcie to na zewnątrz!

Wiatr tłukł się o dach i postukiwał w okna. Nie mieli ochoty.

Mój szkic.Where stories live. Discover now