***
– Co my możemy zrobić? – Obrzyn zacisnął pięść i uderzył się w kolano. Minę miał zaciętą. Wyglądał naprawdę groźnie. – Jest nas siedmioro! Nienawidzę miasta, ale w porównaniu do niego jesteśmy niczym. Niczym!
Stary wyga uśmiechnął się przebiegle.
– Każde z was posiada zdolności wykraczające dalece ponad przeciętność. Zostaliście wybrani by je oszlifować i wykorzystać dla dobra wioski. Nie upadaj na duchu, Obrzynie. W pierwszych latach od założenia, wioska posiadała tylko jedną osobę piastującą tytuł mistrza. A teraz mam przed sobą siedmioro młodych ludzi, którzy wkrótce mogą się nim stać. Czy to samo w sobie nie jest cudem?
– Mistrzu, jeśli zezwolisz, mogę o coś zapytać? – Głos należał do Eszeli.
Sina drgnęła, bo było w nim coś dziwnego, niepokojącego. Pierwszy raz słyszała tak idealną, pozbawioną emocji ogładę miejską.
Lambert skinął. W zasadzie nie musiał tego robić, ponieważ uczniowie traktowali go bardziej jako mentora niż mistrza i nie wymagał aby odnosili się doń z przesadną elokwencją. Eszelinda była inna i właśnie o tym poinformowała.
– Ubierasz, mistrzu, to wszystko w piękne słowa, ale nadal nie rozumiem, jaki jest sens tego wszystkiego? Co chcemy izolując się od wszystkich i wszystkiego?
YOU ARE READING
Mój szkic.
FantasyWisi sobie. Nic ciekawego, kilka zapisanych w nudach zdań. Historyjka, która nie doczeka się końca i kontynuacji.