71.Epilog

1.3K 61 13
                                    

Słowniczek: wężomowa

Gdy umiera dzisiaj

Część druga

Rozdział trzydziesty dziewiąty

Długimi, bladymi palcami Voldemort owinął się mocniej płaszczem, ochraniając się przed wyjątkowo silnym wiatrem szarpiącym i pociągającym figlarnie za jego szaty. Zakrywający jego twarz kaptur zadrgał pod wpływem gwałtownego żywiołu, jak gdyby zastanawiając się, czy wsunąć się bardziej na głowę, czy może poddać wichrowi i zupełnie ją ujawnić. Voldemort nie pozwolił mu o tym zdecydować i chwycił płaszcz przy gardle, zmuszając kaptur do pozostania w miejscu.

Przechyliwszy do tyłu głowę, spojrzał oceniająco na mały dworek, do którego został zaproszony. Znajdował się obecnie w niewielkim magicznym miasteczku we Francji. W pobliżu nie mieściły się żadne ważne, charakterystyczne obiekty, a tutejsza populacja była niewielka. Brukowaną ulicę otaczały malutkie sklepiki, równoległe do niewielkiej rezydencji, naprzeciw której właśnie stał. Ze względu na wysokie sklepienia łukowe i ozdobione witrażami okna przypominała bardziej kościół, niż cokolwiek innego.

Szkarłatne oczy zmrużyły się, gdy wspiął się po schodach w stronę drzwi wejściowych. Nie wyczuwał w pobliżu żadnych barier antyaportacyjnych, a sam dworek nie wyglądał na miejsce, w którym pomieściłoby się wielu czarodziejów. Marjolaina wciąż prawdopodobnie była ranna po spotkaniu z Izarem. Lub może po prostu zbierała po nim siły. Tak czy inaczej, Voldemort nie sądził, aby zaszła daleko bez swoich popleczników.

On sam zdecydował się zostawić swoich śmierciożerców w Wielkiej Brytanii. Nie chciał, aby dowiedzieli się o jego negocjacjach z Marjolainą, skoro nie był pewny, czy coś z nich wyjdzie. Całkiem poważnie zastanawiał się nawet nad zabiciem jej i zabraniem Kamienia Filozoficznego siłą – w końcu niczego więcej od niej nie chciał. Gdyby jednak to nie potoczyło się po jego myśli, był skory do wykorzystania jej, aby zawłaszczyć sobie Francję.

A jeśli była to tylko pułapka, aby go zabić?

No cóż, był gotów się przed nią bronić. Wziął ze sobą również awaryjnego świstoklika, na wypadek gdyby musiał uciec niczym tchórz.

Pod wieloma względami, kiedy chwycił kołatkę i trzykrotnie zastukał nią o drzwi, czuł się jak Dumbledore. Gorzko przypomniał sobie również wypowiedziane przez niego słowa. Voldemort nie tak dawno pysznił się przed nim, że jest zbyt inteligentny, aby z własnej woli wejść w pułapkę. Wówczas nie pojmował jeszcze jednak, że jego kochankiem jest prawdziwy geniusz, który nie cofnie się przed niczym, aby móc spoczywać w spokoju i udaremnić każdy plan dotyczący jego wskrzeszenia.

Zanim mógłby ponownie zapukać, drzwi otworzyły się. Stanął w nich młody blondyn i spojrzał oceniająco na Voldemorta.

Puis-je vous aider*?

Czarny Pan doskonale rozumiał francuski, ale nie miał zamiaru nic w nim mówić.

- Przyszedłem do Marjolainy.

Usta blondyna wygięły się w górę, a jego oczy zabłysły.

- Ach tak, wejdź – zaprosił łamanym angielskim.

Voldemort wkroczył do absurdalnie okazałej rezydencji, której sklepienia udekorowane były malowidłami. Przy suficie oraz nad podłogą mieściły się złote gzymsy, a posadzka wykonana została z ciemnego drewna i pokryta bogato szytymi dywanami. Bez względu jednak na to, jak luksusowo to wszystko wyglądało, Voldemort zaczął czuć zaniepokojenie, gdy zaprowadzono go na tyły budynku w kierunku wąskich schodów.

Gdy Umiera Dzisiaj Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz