ROZDZIAŁ 1

10 0 0
                                    


- Budzimy już pacjentkę i będzie ją można stąd zabierać –usłyszałam jak przez mgłę kobiecy głos. Chyba była to moja lekarka.

- Pani Dario proszę leżeć, nie podnosić się! My sami panią przeniesiemy na drugie łóżko – tym razem poinstruował mnie męski głos.

I nic, ciemność...

I tak zaczęła się moja druga połowa życia. Życia czterdziestoparolatki, niby tej samej, co przed operacją, a jednak już innej. Nie przeżywałam, że nigdy więcej już nie urodzę dziecka, że ten etap mam już nieodwracalnie za sobą i że żadne pragnienie tego nie zmieni. Choć zaraz po operacji był taki moment, kiedy poczułam lekkie ukłucie w sercu. I to był ten jedyny raz. Potem weszłam w tryby dnia codziennego i nie miałam już czasu na rozpamiętywanie tego „drobnego" faktu...

Kilka dni po operacji, kiedy leżałam już we własnym łóżku, sama w mieszkaniu, miałam dużo czasu i zastanawiałam się nad sensem mojego życia. Niestety niewiele wtedy mogłam wymyśleć na jego obronę. Raczej były to gorzkie rozważania podbite towarzyszącym mi ciągle bólem pooperacyjnym. Pochodziłam z małej miejscowości, tam ukończyłam liceum z wyróżnieniem. Bez trudu dostałam się na studia, na dodatek na elitarny kierunek w owym czasie. Pracę znalazłam w dużym mieście. Tam wyszłam za mąż za człowieka, który wtedy dobrze radził sobie w życiu. Przyszły na świat nasze córki, gdzieś po drodze zrobiłam studia podyplomowe MBA z nadzieją, że kiedyś mi się przydadzą. Ale życie pisze własne scenariusze. Starsza córka urodziła się chora, stwierdzono u niej mózgowe porażenie dziecięce. I wtedy poznałam gorzko-słodki smak życia. Na dodatek zanim zdiagnozowano u niej chorobę, ja zdążyłam zajść w drugą ciążę. I rozpoczął się dla mnie bardzo trudny etap: niepewność o przyszłość córki, lęk o zdrowie nienarodzonego dziecka i ciągłe napięcie, które położyło się cieniem na moje małżeństwo i całe moje życie.

Nagle wszystkie bolesne wspomnienia na nowo odżyły, a negatywne uczucia wzięły górę nade mną. Z oczu popłynęły mi łzy. Teraz mogłam płakać do woli, byłam sama. Córki na ten czas zawieźliśmy do dziadków, a mąż był w pracy. Nikt nie będzie się więc mnie pytał, co się stało, albo się denerwował, że jedyne co potrafię, to tylko płakać! Tak! Jest mi cholernie źle, czuję się więźniem swoich fobii, niewolnicą życia i puzzlem w tej całej bezdusznej układance życia! Bardziej przedmiotem niż podmiotem. Jestem potrzebna po to, aby innym żyło się łatwiej i lepiej. Nie istnieję jako człowiek!

- O Boże! – usłyszałam swój głos i łkanie. Płakałam bez zahamowania, głośno i obficie. Nie wiem jak długo.

Nagle zadzwonił telefon. Spojrzałam. Były to moje córki. Zapanowałam nad sobą na tyle, na ile było to możliwe i odebrałam telefon:

- Cześć mamo! – usłyszałam w telefonie głos Amelki

- Cześć kochanie!

- Źle się czujesz, mamusiu?

- Nie, tylko trochę głowa mnie boli.

- Bo taki dziwny masz głos...

Na rozmowę nie miałam ani siły, ani ochoty. Chwilę jeszcze porozmawiałam z drugą córką, Adą i z mamą, aby było dla wszystkich sprawiedliwie. Wyciszyłam telefon i usnęłam. Wybudził mnie dźwięk otwieranych drzwi wejściowych do mieszkania. Rzuciłam okiem na telefon była godzina 11:00. Usłyszałam kroki, do sypialni wszedł mąż. Był jakiś podenerwowany.

- Co się stało? – zapytałam

- To ja się pytam, co się stało?! Od godziny dzwonię, a ty telefonu nie odbierasz!

- Wyciszyłam go, bo chciałam usnąć!

- Jak Twoja głowa? Lepiej już?

- Jak leżę, mniej mnie boli. A jak już jesteś, to wyjmij mi opakowanie paracetamolu z górnej szafki w kuchni.

KOLOROWE PTAKIWhere stories live. Discover now