Rozdział II

4 0 0
                                    

II
Dzisiaj postanowiłam, że podzwonię do dziewczyn i zbadam grunt pod nasze kolejne spotkanie. Naszło mnie, żeby najpierw zadzwonić do Aśki. Cały dzień się zbierałam, ale jakoś mi się nie udało. Gdy wróciłam z córkami z treningów, kazałam im odgrzać sobie jedzenie, a ja w towarzyszących mi odgłosach protestu, pobiegłam do sypialni zamykając za sobą szczelnie drzwi. Położyłam się wygodnie na łóżku i wybrałam numer do Aśki. I nic. Cisza. Raz, drugi i trzeci. Za każdym razem włączała się sekretarka. A to była dobra pora, aby sprawdzić stan Aśki. Byłam ciekawa, czy rozpoczęła już swoją walkę z nałogiem? Ale też kibicowałam jej w tej zmianie życia na lepsze. Paradoks – ona ma to, czego ja potrzebuję czyli pieniądze i czas, a ja mam to czego ona pragnie, czyli trzeźwość umysłu i masę zajęć. Ot takie dwie waluty naszego powszedniego życia.
****
Jest już początek listopada, a nam ciągle coś wypadało i ostatecznie dopiero teraz udało nam się umówić na spotkanie. Podziałał chyba koronny argument niedawnych moich imienin i jutrzejszych urodzin Zośki.
Ale tym razem też nie będziemy w komplecie, bo z Aśką nie ma kontaktu. Każda z nas po kilka razy dzwoniła do niej, ale bez skutku. Za to będzie Ula! W każdym bądź razie obiecała i trzymam ją za słowo!
Knajpa ta sama i godzina też. Szkoda czasu na poszukiwania jakiejś innej restauracji. Najważniejsze jest spotkanie i to, że stare miejsce wszystkim pasuje! Dojechałam do Placu Zamkowego trochę spóźniona i szybkim krokiem zmierzałam na Rynek Nowego Miasta. Zośka i Aldona siedziały już w środku, Ulki jeszcze nie było. Cmoknęłyśmy się w policzek na powitanie. Chwilę jeszcze wstrzymałyśmy się z zamówieniem, czekając na Ulę.
- Co u ciebie słychać Śliczna – zagadnęłam Aldonę
- Nie żartuj sobie ze mnie, już ani śliczna, ani młoda.
- No dobrze. Niech Ci będzie. Choć warto jeszcze trochę się połudzić…
- Akurat nie mam na to dzisiaj ochoty!
- A co ciebie ugryzło?
- A nic. Samo życie, a właściwie jego bezsens.
- Czyżby w pracy coś poszło nie tak? – zapytałam zerkając na Zośkę.
I tutaj Aldona zaczęła swój długi monolog, o tym co się wydarzyło w jej firmie przez ostatnie pół roku. Opowiadała o ludziach, których w ogóle nie znałam ze szczegółami: imiona, nazwiska, stanowiska, daty i wydarzenia. Po 15 minutach miałam dość, Zośka też, bo zaczęła nerwowo wertować kartę.  Próbowałam więc uciąć rozmowę:
- Aldona, w każdej pracy jest podobnie, a ludzie są wszędzie tacy sami. Zmiana pracy niewiele tu zmieni, tym bardziej, że nieźle zarabiasz i robisz to, co lubisz.
- To mam się dać rozmienić na drobne!?
- Nie o to mi chodziło. Raczej chciałam dać ci do zrozumienia, że w życiu są większe problemy niż kilku młodych karierowiczów lizusów!
- Niby jakie?!
Zośka zaczęła z dezaprobatą przewracać oczami, ale nadal siedziała cicho.
- Spójrz na mnie- ciągnęłam -  Mam same problemy. Chore dziecko, drugie też niedomaga i nie wiadomo, co mu jest. Mąż niby pracuje, ale prawie nie zarabia. Ja mam koszmary nocne, czy zdołam wyżywić i utrzymać rodzinę. A w pracy mam tak samo, tyle tylko, że zarabiam za mało, aby wystarczyło mi na wszystkie rachunki. Na dodatek jestem chronicznie zmęczona i nie mam wcale czasu dla siebie.
- Darka, bo ty powinnaś trochę bardziej zadbać o siebie!
- Niby jak?! Pieniędzy nie mam i czasu też nie! – wykrzyknęłam.
- Gdybyś wszystkim tak nie nadskakiwała w domu to i czas by się znalazł. Nie wyręczaj ich, niech trochę sami o siebie zadbają. Jak nie posprzątasz, to też się nic nie stanie. Jak raz na jakiś czas nie ugotujesz, to świat się nie zawali.
W moich oczach pojawiły się łzy, a gardło miałam tak ściśnięte, że nie byłam w stanie nic powiedzieć.
Wyręczyła mnie Zośka, która z wypiekami na twarzy, poirytowana zwróciła się do Aldony:
- O czym ty mówisz!? O jakim sprzątaniu, o jakim gotowaniu? Ty nawet nie wiesz, jak wygląda nasze życie! To jest tak samo jak z radami celebrytek dla młodych matek, które nie mają do swojej dyspozycji sztabu nianiek, sprzątaczek i góry kasy. A te wyfiołkowane lalunie wtłaczają do głowy tym biednym młodym matkom „dobre rady” typu: jak zgubić brzuch w 2 tygodnie po porodzie, jak dbać o urodę i mieć czas na swoje przyjemności. A te drugie „gorsze” popadają przez to w depresję, bo na nic czasu nie mają, bo dziecko nie śpi, tylko cały czas się drze. Ma kolki, co dwie godziny a nie przez godzinę dziennie i budzi się co 10 minut, a ona po miesiącu wygląda jak cień człowieka.  Chodzi niedomyta w powyciąganym dresie i jedynie o czym marzy, to jest sen. Ojciec dziecka natomiast  wraca coraz później do domu, bo niby w pracy musiał dłużej zostać, a ona sama z krzyczącym dzieckiem odchodzi od zmysłów. A gdy mąż wróci nareszcie do domu, jest już na tyle późno, że dziecko trzeba położyć spać. Najczęściej taka matka usypia razem z dzieckiem. Potem budzi się o dziwnej godzinie, gdy wszyscy już śpią. Wtedy ma czas dla siebie. Przebiera się w pidżamę i odpala komputer, żeby poszukać dobrych rad, co zrobić, aby dziecko spało i nie płakało. I trafia na takie „dobre” rady mam celebrytek!
-I ta biedna dziewczyna po takiej lekturze dochodzi do wniosku, że jest do niczego, bo choć minęło trzy miesiące od porodu, to nadal ma 10 kg nadwagi, u fryzjera nie była od 4 miesięcy, a z mężem nie jedli kolacji przy świecach od porodu. I nie wiadomo kiedy będą mieć następną okazję – dodałam.
- Ale dziewczyny przecież ona nie jest sama - ta matka. Jest mąż lub partner, jedna babcia, druga babcia… - wtrąciła nieśmiało Aldona
- Trzecia i czwarta niania! – wykrzyknęła ze złością Zośka – Żeby wykombinować regularną godzinę na siłowni przy małym dziecku, graniczy z cudem, bo życie codziennie niesie ze sobą niespodzianki! Ktoś przecież musi zostać z dzieckiem! A to mąż nie może bo praca, a babcia daleko lub dziadkiem musi się zając, a to ona sama nie ma siły po nieprzespanej nocy, a to lekarz, a to choroba i tak w kółko.
- Ale przecież są kobiety, które pracują i wychowują dzieci i dają radę! Tak jak wy!
-Aaa tak! Tylko jakim kosztem! – wykrzyknęłam - Popatrz na nas. Pamiętam, gdy jeszcze nie miałam dzieci, to denerwowały mnie młode matki: ich niechlujny wygląd, nieświeże włosy, poplamione ubranie. Potem jak sama urodziłam Amelkę i nie przespałam przez pół roku ani jednej nocy, zrozumiałam skąd się to bierze. Zima była moją ulubioną porą roku, bo zakładałam kurtkę i czapkę na głowę  i mogłam wyjść na spacer nie przejmując się wyglądem. Jak miałam czas na szybki prysznic, to było bardzo dobrze, a włosy zawsze same wysychały. I tak było nawet jak chodziły już do przedszkola, a ja do pracy. Jak mi się raz zdarzyło ułożyć włosy, to koleżanka z pracy zapytała się, czy byłam u fryzjera, a ja wtedy miałam po prostu spokojną noc i w związku z tym wcześniej się obudziłam. Zwykle w nocy wstawałam po kilka razy i zasypiałam nad ranem. Poranki były więc zwariowane: szybki prysznic i dezodorant, choć o tym drugim zdarzało mi się zapomnieć z pośpiechu. Bardziej byłam zaprogramowana zadaniowo niż skupiona na sobie. A praca i to środowisko, które niekoniecznie jest tolerancyjne, dodatkowo  mnie stresowały. To nie był najlepszy okres mojego życia!
Nawet nie zauważyłyśmy, że naszej rozmowie przysłuchuje się Ula.
-Ooo! Cześć Ula! – wykrzyknęłam z radością w głosie przerywając swój długi wywód.
Ucałowałyśmy się serdecznie. Aż łzy zakręciły nam się w oczach ze wzruszenia. Ileż to już lat się nie widziałyśmy? Będzie ze 20….?
Przedstawiłam Ulę Zośce, natomiast Aldona szybko odświeżyła sobie pamięć i obie panie wpadły sobie w ramiona. We trzy krążyłyśmy w tym samym środowisku: z Ulą mieszkałam w akademiku, z Aldoną byłam na jednym roku, więc zawsze gdzieś się mijałyśmy!
Podszedł do nas kelner i złożyłyśmy zamówienie: ja tym razem wino, Aldona i Zośka zgodnie zamówiły piwo, a Ula wodę niegazowaną, co nas najbardziej zdziwiło, ale powstrzymałyśmy się od niewybrednych komentarzy. W sumie to jej pierwszy raz po wielu latach i może chce dobrze wypaść?
Kelner szybko przyniósł zamówienie, Ula poprosiła o popielniczkę, po czym wyciągnęła paczkę papierosów. Mocno mnie to zaskoczyło, bo takiej zagorzałej przeciwniczki palenia, jaką ona była, nie spotkałam. A tu proszę, jaka zmiana!
Na początku rozmowa się nie kleiła, więc we trzy sięgnęłyśmy po papierosa, żeby się czymś zająć. Tylko Aldona pozostała wierna swoim zasadom. Zagadnęła też jako pierwsza Ulę:
- Ty byłaś przez jakiś czas w Stanach?
- Tak, przez 12 lat.
- Kiedy wróciłaś?
- 8 lat temu.
- Znudziły Cię Stany?
- Nie.
Co za drętwa rozmowa! - pomyślałam sobie – i wypaliłam:
- Ula, opowiedz, co się z tobą działo przez te 20 lat?
- Nie wiem, od czego zacząć. Chyba najlepiej od początku i pokrótce: wyjechaliśmy z Błażejem do Stanów zaraz po studiach, w latach dziewięćdziesiątych. Tam mieliśmy wszystko, dobrą pracę, ładny dom i teścia, który nam pomagał i we wszystkim wspierał. Na początku cieszyliśmy się sobą i życiem, jakie mieliśmy. Po trzech latach beztroski zaczęliśmy się starać o dziecko. Niestety pierwsze dwie ciąże skończyły się poronieniem, a ja popadłam w depresję, gdyż drugą ciążę straciłam w piątym miesiącu i lekarze stwierdzili, że płód był nieco zdeformowany. Ale od czego się ma tatę lekarza? Mój tata poskładał wszystkie moje objawy w całość i wysłał mnie do endokrynologa z podejrzeniem niedoczynności tarczycy. Byłam w Stanach, a tu lekarz w Polsce zdiagnozował mnie na odległość.
Trzecia ciąża zakończyła się sukcesem. Urodziłam zdrowego syna Adama. Radości nie było końca. Po trzech kolejnych latach urodziłam córeczkę Julię. Pewnego dnia Błażej i Adam wybrali się razem na wycieczkę do zoo. My z Julią zostałyśmy w domu, bo córka miała gorączkę i po nieprzespanej nocy chciałyśmy odpocząć trochę. I to był punkt zwrotny w całym naszym życiu. Wszystko potoczyło się bardzo szybko i bardzo źle. W drodze do zoo Błażej miał wypadek, uderzył w betonowy mur przy drodze. Stracił panowanie nad samochodem, gdy odwrócił się do Adama, bo ten rozpiął się w foteliku. Obaj ciężko ranni wylądowali w szpitalu. Błażej miał połamane nogi i obojczyk, natomiast syn miał złamany kręgosłup i już nie wyzdrowiał. Porusza się na wózku. Mąż natomiast nie mógł się z tym pogodzić. Alkoholem próbował zagłuszyć wyrzuty sumienia. Teść wysłał go po jakimś czasie na psychoterapię, która zakończyła nasze małżeństwo. Błażej odszedł od nas i szybko znalazł sobie pocieszycielkę, a ja z dziećmi wróciłam do Polski do rodziców. Tutaj przynajmniej miałam wsparcie rodziców. Ale i to nie trwało długo. Po dwóch latach mama zachorowała na nowotwór i wkrótce zmarła. Po jej śmierci z tatą przeprowadziliśmy się do jego ukochanej Warszawy. Tutaj przeżył swoją młodość i tutaj chciał wrócić na starość. A teraz zdiagnozowano u niego alzheimera i z każdym dniem jest coraz gorzej, właśnie jestem przed decyzją oddania taty do ośrodka zajmującego się opieką nad takimi chorymi, bo już najzwyczajniej nie daję rady, a znikąd nie mam wsparcia i pomocy…
- A twój brat? – zagadnęłam
- Mój brat, jak pamiętasz, to było dziecko kwiatów, czyli brał życie pełnymi garściami, interesowały go tylko przyjemności i żadnej odpowiedzialności. I tak już zostało. Zresztą uważa, że jak dostałam mieszkanie po naszych rodzicach, to moim świętym obowiązkiem jest nimi zająć się, a jemu tylko należy się połowa wartości mieszkania, które rodzice mi przepisali wiele lat temu. Jemu wprawdzie kupili małe mieszkanie, jak w wieku 21 lat musiał się żenić, a potem płacili za jego zachcianki, dopóki mama żyła, bo był jej pupilkiem. Ale to wszystko się nie liczy. Dla niego ważne jest tu i teraz i właśnie teraz chce dostać wartość połowy mieszkania po rodzicach, bo ma nowe wydatki i potrzeby.
- Nie zazdroszczę ci…. – dokończyłam i zrobiła się niezręczna cisza.
- A co u was słychać – przerwała ciszę Ula
- Ja mam dwie córki: Amelkę, która ma 16 lat i mózgowe porażenie oraz 15-letnią Adę oraz męża Marka, który od paru lat szuka nowej pracy, bo stara daje niewiele pieniędzy, jeśli w ogóle…
- A ja mam czwórkę dzieci, dwie prace i męża nieroba. O! Przepraszam: pracującego na własny rozrachunek, czyli pracuje, kiedy chce, a że mu się mało kiedy chce, więc ja ze swojej pensji pielęgniarki głównie utrzymuję sześcioosobową rodzinę.
- A ja jestem singielką, bez perspektyw na małżeństwo i rodzinę – dokończyła Aldona.
- Co słychać u Aśki?
- Ma kochającego męża, syna na studiach w Anglii i masę pieniędzy i jest ostatnimi czasy w złej formie. Czeka ją chyba przemeblowanie w życiu, bo dziewczyna trochę się pogubiła  – skwitowała Zośka.
Po czym wzniosłyśmy toast za nasze spotkanie, a potem toast za nasze przyszłe, lepsze życie.
Kelner przyniósł drugie zamówienie. Tym razem Ula skusiła się na białe wino i spotkanie przebiegło już w luźnej atmosferze. Zaczęłyśmy swobodnie przeskakiwać z tematu na temat. W pewnym momencie Zośka zagadnęła nas o Święto Niepodległości. O tyle się zdziwiłyśmy, że tematów politycznych unikamy jak ognia, bo jak nas było cztery, tak wszystkie miałyśmy odmienne poglądy polityczne. Ja jestem lewicująca, Zośka reprezentuje ostry skręt na prawo, Aldona centrum, a Aśka o dziwo lewicę laicką, ale u niej to są rodzinne tradycje, które swoją drogą nie przeszkadzały jej pławić się w luksusie. Na te jej poglądy patrzyłyśmy więc przez palce. Zresztą na całe szczęście polityka nie definiuje nas jako osoby, bo oprócz przekonań mamy też refleksję i  nie rzucamy się sobie do gardeł!
Chociaż swoją drogą Zośka zaskoczyła nas tym swoim pytaniem:
- Co robiłyście 11 listopada? – powtórzyła Zośka pytanie.
- Nic, siedziałam w domu, czytałam książkę i piłam wino – odparła Aldona
- Ja wybrałam się z córką na spacer do Łazienek. Chciałyśmy usiąść w kawiarence, napić się dobrej kawy i zjeść napoleonkę, ale wszystko było pozamykane, a jedyna czynna kawiarnia oferowała tylko kawę na wynos w kubkach plastikowych. Całą sytuację obróciłyśmy z córką w żart, że w dzisiejszych czasach takie święto celebruje się w domu, a nie wychodzi na spacer! W Łazienkach oprócz nas i kilku cudzoziemców nie było nikogo! Pustki. I tylko gdzieś z oddali dochodziły nas syreny „wozów bojowych”. Atmosfera była jakby wybuchała wojna domowa, a nie radosne Święto Niepodległości! Szybko więc wróciłyśmy do domu.
- A ja miałam gości – zaczęła Zośka – przyjechali do Warszawy krewni Sławka na Marsz Niepodległości i wpadli do nas na obiad. Wywiązała się dyskusja między mną a nimi. O włos nie zjedliby obiadu i nie poszliby na Marsz!
- Co ty im zrobiłaś, Zośka?! – zapytała rozbawiona Aldona
- A nic! Zdenerwowali mnie tylko swoją ignorancją!
- Nie rozumiem.
- Ja też nie rozumiem, jak człowiek z maturą może tak bardzo nic nie wiedzieć o historii! Cytują jakieś hasła, których nie rozumieją. A jak zapytałam, w oparciu o jakie wydarzenie historyczne wygłaszają takie tezy, to okazało się, że o historii Polski nie wiedzą prawie nic. Czy wy wiecie, że zgodnie z tezami, jakie głoszą ci młodzi ludzie, to starówki w polskich miastach trzeba by było wyburzyć w dziewięćdziesięciu procentach, bo stawiali je zaborcy, komuniści albo obcokrajowcy? Czyli zgodnie z takim podejściem polskie miasta trzeba wyburzać i budować od nowa za każdym razem, jak zmienia się ustrój! O Jałcie też nic nie wiedzieli. Jaka jest różnica między faszyzmem, a nazizmem też nie! Ale karać i burzyć będą, choć jeszcze nie wiedzą dokładnie kogo i co! Wiecie, że ja nic z tego nie rozumiem…
- Zośka, bo to nie my jesteśmy adresatkami tego przekazu. Ci młodzi ludzie to jest niezapisana, biała karta, którą można zakodować od początku, czyli od oddychania po myślenie. Jest to bardzo plastyczny materiał i jeśli trafią na niewłaściwych  ludzi, to takie stworzone przez propagandę jednostki będą wyrastać jak grzyby po deszczu. Młodzi ludzie mają potrzebę działania, zmieniania świata. Problem w tym, że nie mają wystarczającej wiedzy i pomysłu, i dobrego przykładu, jak przekuć tę potrzebę w coś  wartościowego. Szukają w związku z tym przywódców mentalnych. A kogo znajdują? Sami widzimy!
- Ula masz rację. Tylko ja teraz zaczynam bać się o własne dzieci, żeby taki nurt ich nie porwał. Licea nie uczą myślenia w dzisiejszych czasach. Wzięłam na spytki moją starszą córkę, bo jest już w liceum i jest prymuską. Zadałam jej kilka pytań o drugą wojnę światową, o obozy koncentracyjne, o nazizm i faszyzm. I załamałam się poziomem jej wiedzy! Ona zaczęła płakać i krzyczeć, że czepiam się jej, bo w szkole o drugiej wojnie mieli zaledwie kilka lekcji. Swoim dzieciom powiedziałam, że jak się w coś takiego wplączą, to nogi z dupy powyrywam! I tyle w temacie! – zakończyła Zośka tonem nie znoszącym sprzeciwu
Pokiwałyśmy tylko ze smutkiem głowami . Z minorowymi minami rozstałyśmy się, przyrzekając sobie, że następnym razem postaramy się o lepszy nastrój. Milczący telefon Aśki też nie dawał nam spokoju.
****
Dzień za dniem ucieka, minęły święta i Nowy Rok. Żadnych postanowień noworocznych nie poczyniłam, bo tego nie lubię, gdyż postanowienia należy podejmować zawsze wtedy, kiedy je sobie uświadomimy. Moje koleżanki milczą, tylko na święta wysłałyśmy sobie życzenia. Z Aśką nadal nie mamy kontaktu. Natomiast z Ulą spotkałyśmy się przypadkiem w ośrodku rehabilitacyjnym, gdzie moja córka miała dwutygodniowy turnus zaraz po Nowym Roku. Okazało się, że Uli syn też tam miał rehabilitację i czekali na lekarza po nowe skierowanie. Adam okazał się bardzo inteligentnym i fajnym nastolatkiem. Tylko Ula była jakby przygaszona i widać było, że coś ją zżerało od środka, ale pogadać nie było jak. Na drugi dzień do niej zadzwoniłam, ale w telefonie odezwała się automatyczna sekretarka.
****
Jest mglisty i deszczowy poranek, koniec stycznia. Siedzę przy biurku w pracy, delikatny zapach świeżo zaparzonej kawy wprawia mnie w dobry nastrój. Odpalam komputer. Nic mnie nie nagli, więc wchodzę na onet.pl i czytam nagłówki. Gdzieś wysoko w górach utknął polski himalaista i jego partnerka. Na ratunek wyruszyła polska ekipa.  Jest to historia, którą Polska żyje od paru dni. Czytam więc z zapartym tchem, szukając dobrych wieści. W jednej chwili dotarł do mnie słodko-gorzki obraz tej wyprawy: z jednej strony victoria, z drugiej strony porażka i ciężar emocji temu towarzyszący! Zerkam na komentarze poniżej artykułu. Polski kocioł i polskie piekiełko. Nawet w tak dramatycznej sprawie nie jesteśmy w stanie wznieść się ponad podziałami i obiektywnie ocenić sytuację i heroizm ekipy ratunkowej!
Kolejne wielkie nagłówki dotyczą spraw związanych z polityką i tu jest jeszcze gorzej. Ogólny przekaz jest taki, że Polska zamiast wstawać z kolan, leży bez tchu przyciśnięta do podłogi! Mam wrażenie, że w polityce zagranicznej stosujemy metody rodem ze średniowiecza: prężenie muskułów i budowanie murów obronnych, a świat jest już tysiąc lat przed nami!
Zobaczyłam jeszcze prognozę pogody  na dziś, jutro i dwa tygodnie do przodu. Pogoda będzie stabilna, czyli taka jak dziś, nijaka. Pora wziąć się do pracy!
****
Od jutra zaczynają się ferie zimowe. Bardzo mnie to cieszy, bo trochę odpocznę. Nie będę musiała rano wstawać o 6:00, tylko trochę później, no i odpadają mi śniadania, bo dziewczyny same sobie zrobią je, jak wstaną.
****
Pod koniec ferii w sobotę wieczorem zadzwonił telefon. Oczom nie mogłam uwierzyć, to Aśka we własnej osobie dzwoniła do mnie.
- Cześć zagubiona! – krzyknęłam z radością do słuchawki.
- Cześć Darka!
- Co się działo u ciebie? Zapadłaś się pod ziemię, czy co?
- Tak jakby. Ale to rozmowa nie na telefon.
- Ale u ciebie wszystko ok., jak rozumiem?
- Tak, tak. Dzwonie, bo chciałabym się z Wami spotkać i pogadać w związku z tą propozycją, jaka padła na naszym ostatnim spotkaniu.
- Jaką propozycją?
- Ta z firmą sprzątającą.
- Ty poważnie mówisz?! – niedowierzałam.
- Jak najbardziej. To kiedy możesz? Nie ukrywam, że chciałabym jak najszybciej.
- Mogę choćby jutro i przez następny tydzień też jestem w Warszawie.
- Cudnie! Buziaki. Odezwę się jak dogram termin. – i rozłączyła się. A ja zostałam z telefonem przy uchu…
Nagle usłyszałam trzaskanie drzwiami, krzyki córek i zdenerwowany głos Marka:
- Co się tu dzieje?! Nie trzaskajcie drzwiami!
- Amelka weszła mi do łazienki, a ja sobie ją pierwsza zajęłam – zaczęła Ada
- Ale ja pierwsza weszłam i nie będę czekać, aż ty się wykąpiesz. Jestem zmęczona! – krzyczała Amelka i zatrzasnęła drzwi
- Ada! do pokoju! A ty Amelka już nie wrzeszcz, tylko szybko się kąp i wychodź! – chciał szybko zakończyć awanturę mąż.
Usłyszałam jak drzwi do pokoju zamykają się za Adą, a po chwili usłyszałam jak płacze. Z czasem płacz przerodził się w głośne łkanie. Wyszłam z sypialni. W dużym pokoju Marek siedział przed komputerem. Zapukałam do pokoju młodszej córki. Cisza. Łkanie ustało. Powoli uchyliłam drzwi. Leżała na swoim łóżku zwinięta w kłębek. Usiadłam obok i zapytałam:
- Co się dzieje?
- Bo ojciec zawsze staje po stronie Amelki! Córunia tatuuuniaa – wyksztusiła z siebie łkając Ada.
- Porozmawiam z Amelką i jutro ty pierwsza się wykąpiesz – próbowałam załagodzić sytuację.
- Z ojcem porozmawiaj! On tylko Amelkę kocha i tylko ona się liczy!
- Porozmawiam. Ale tata was obie kocha, tylko czasem jest trudno was pogodzić, żebyście obie były zadowolone.
- On tak nas godzi, że zawsze tylko Amelka jest zadowolona!
- Porozmawiam i z Amelką i z tatą, a teraz już nie płacz i przytul się. Nie ma co kopii kruszyć o jakąś tam łazienkę, bo to drobiazg!
- Mamo! Tu nie o łazienkę chodzi, tylko o zasadę! – nie dawała za wygraną Ada.
Na szczęście usłyszałam dzwonek mojego telefonu i pobiegłam do sypialni. Dzwoniła tym razem Aldona:
- Cześć! Nie uwierzysz – zaczęła – Aśka się odezwała!
- Tak wiem, bo do mnie też dzwoniła.
- I nic mi nie mówisz?!
- Nie dzwoniłam od razu, bo ona miała obdzwaniać was wszystkie i czekam teraz na sygnał, kiedy się spotykamy.
- Aśka chce się spotkać jutro. Ma przesłać nam smsa o której godzinie i gdzie się spotykamy.
- Mi pasuje. Ciekawa jestem swoją drogą, co się z nią działo przez ten czas? Jest jakaś inna, jakby ktoś ją zaczarował!
- No właśnie!
Usłyszałyśmy w telefonach, że wpadła nam wiadomość sms, więc zakończyłyśmy rozmowę spodziewając się, że to od Aśki.
Oczywiście wiadomość była od niej o treści: Spotkanie jutro o 16:00 w kawiarni przy Nowym Świecie”. Trochę mnie zdziwiła ta kawiarnia, ale nie miałam czasu dłużej o tym myśleć, bo telefon znów zadzwonił. Tym razem była to Zośka.
- Cześć! Czytałaś smsa od Aśki?
- Tak. Chce się spotkać jutro w kawiarni przy Nowym Świecie.
- Nie dziwi Cię to?!
- Kawiarnia?
- No właśnie! Mój medyczny nos podpowiada mi, że ona była jednak na odwyku i dlatego milczała przez te kilka miesięcy!
Chwilę jeszcze poplotkowałyśmy, ale u niej i u mnie w domu, nagle zrobił się ruch i wszystkie dzieci chciały czegoś od nas, więc musiałyśmy przerwać nasze pogaduszki.
***
W niedzielę o 15:00 kończyłam myć naczynia po obiedzie. Pozostało mi jeszcze pół godziny do wyjścia. Pobiegłam szybko do łazienki, żeby jakoś się ogarnąć. Koniecznie musiałam coś zrobić z włosami! Tak mnie to pochłonęło, że zapomniałam o całym bożym świecie. Nagle usłyszałam lekkie pukanie do drzwi i głos Marka:
- Jest 15:30. Czy nie powinnaś już wychodzić?
- Jezus Maria! – wykrzyknęłam
Włosy nadal pozostawiały wiele do życzenia! Trudno! Teraz szybki makijaż, czyli mascara, pomadka i trochę perfum i biegiem do korytarza. Szybko się ubrałam i jeszcze szybciej wyszłam. Do przystanku autobusowego praktycznie już biegłam cały czas.
Do kawiarni wpadłam zdyszana. Byłyśmy wszystkie, nawet Ula przyszła, do której zadzwoniłam dopiero dzisiaj rano.
Krzyknęłam do wszystkich ogólne „cześć”. Wszystkie zgodnie mi odpowiedziały. Dziewczyny siedziały grzecznie przy kawie z ciastkiem. Gdy tylko zdjęłam kurtkę, Aśka od razu poszła zamówić dla mnie herbatę i napoleonkę. Gdy wróciła, przeszła od razu do sedna sprawy:
- Daria, dziewczynom już mówiłam, więc Tobie też powtórzę, bo wszystkie powinnyście to wiedzieć: jestem niepijącą od 97 dni alkoholiczką. Nie mogłyście się ze mną skontaktować, bo byłam w ośrodku na odwyku. Jest ciężko, a momentami bardzo ciężko, ale jeśli tego nie pokonam, to przegram całe swoje życie. Zresztą nie tylko tutaj o alkohol chodzi. – kontynuowała swój monolog Aśka, a my siedziałyśmy cicho jak trusie z szeroko otwartymi oczami – Chciałam z Wami na poważnie porozmawiać o tej firmie sprzątającej. Chciałabym abyście mi pomogły, bo sama nie podołam.
Zośka szybko zareagowała na słowo „sama”:
- Zaraz, zaraz! Co to znaczy: „sama nie podołam” ? Przecież masz ojca i męża prawnika!
- Tylko, że oni nie chcą słyszeć o żadnej sprzątającej firmie! Zamiast mnie wspierać, to mnie tylko zniechęcają. Wyobraźcie sobie: córka prawnika z tradycjami zostaje sprzątaczką! Toż to wstyd! Niestety musiałam uciec się do szantażu. Postawiłam na stole butelkę wódki i kazałam wybierać: albo wódka, albo moja trzeźwość z firmą sprzątającą. Jedną bitwę wygrałam. Mam pieniądze i błogosławieństwo! Teraz potrzebuję od was wskazówek, co dalej?
- Aśka, ty to jesteś jednak mocna! Jak możesz siedzieć przy butelce wódki w początkowej fazie odwyku!? – zauważyła Zośka
- Coś ty! To była butelka po wódce a w środku woda. Ale tylko ja o tym wiedziałam. – powiedziała przewrotnie  Joanna.
Wyczuwałyśmy w niej ogromne napięcie i chęć działania. To ostatnie było chyba takim wentylem bezpieczeństwa.
- To zaczynamy! – rzuciła Aldona – Ja zrobię rozeznanie jakie dokumenty i gdzie masz złożyć. Darka, może ty byś zrobiła biznes plan?
Pokiwałam twierdząco głową.
- Później ty Zośka z Darką pomogłybyście Aśce przy wyborze pracowników, bo z nas wszystkich najlepiej się orientujecie w tych sprawach – w Aldonie odezwała się dusza managera.
- Ja mogłabym pomóc Joannie już przy samym zatrudnianiu, bo pracuję w kadrach – dodała Ulka
Odetchnęłyśmy wszystkie z ulgą, że tak szybko i sprawnie nam to poszło. Aśka smsem wysłała nam swój adres email. I tym sposobem miałyśmy plan działania dopięty na ostatni guzik.
Teraz Aśka skupiła się na Uli, która w skrócie opowiedziała jej 20 ostatnich lat swojego życia.
- Teraz z kim zostawiłaś ojca?
- Z sąsiadką. Ale już nie chce z nim zostawać, bo robi się to dla niej coraz bardziej niebezpieczne. Ojciec jest już na etapie, że nie poznaje najbliższych i traktuje nas jak intruzów, więc wszystkie metody przepędzenia obcych są dozwolone w jego chorej głowie…
- Znalazłaś jakieś rozwiązanie?
- Czekam na miejsce w ośrodku.
- Ile kosztuje miesięczny pobyt w takim domu? – zapytała Aldona.
- Tam, gdzie ja chcę umieścić tatę to jest ok. 5000 zł.
- To duża kwota. Przepraszam Ula za szczerość i proszę nie miej mi tego za złe, ale jestem pielęgniarką i spotykam się z takimi wyborami na co dzień: czy wystarczy ci z emerytury taty na pokrycie takich kosztów? Tę kwotę będziesz musiała mieć co miesiąc niezależnie od tego, co się będzie działo w twoim życiu. I to przez dłuższy czas. Pewnie wiesz od lekarza prowadzącego, że osoby z tym schorzeniem są długowieczne?
- Tak wiem. Tata ma w miarę dobrą emeryturę i niewiele będę musiała dołożyć.
Zośka pokręciła głową:
- Ula jeszcze raz przepraszam cię, bo widzimy się dopiero drugi raz i nie chciałabym, żebyś odebrała to, co powiem jako wtrącanie się do twojego życia, a raczej jak radę pielęgniarki, która wie, co mówi. Masz dwójkę najbliższych ci osób chorych i dla nich, żeby nie wiem, co się wydarzyło, musisz mieć pieniądze. I mają tylko ciebie. Jako pielęgniarka, matka i córka radziłabym ci, znaleźć przyzwoity ośrodek dla ojca w cenie jego emerytury. Tata potrzebuje ciepłego kąta, opieki i strawy. Widoku z okna nie doceni… Twój syn potrzebuje od ciebie wszystkiego i będzie potrzebował coraz więcej. Ja mam zdrowe dzieci, ale i tak koszty rosną niewspółmiernie z wiekiem…
- Ula, ale ty przecież jeszcze masz duże alimenty na dzieci? – wtrąciła Aśka
- Podpisałam papiery rozwodowe szybko i jeszcze szybciej wyjechałam ze Stanów. Dostałam propozycję od teściów nie do odrzucenia: warunki alimentacyjne oni ustalają, ja dostaję dzieci i od razu mogę wracać do Polski. Przyjęłam je, bo po rozwodzie zostałabym w Stanach sama z dwójką małych dzieci, w tym z jednym niepełnosprawnym. Błażej zaś przesyła mi alimenty nieregularnie, ile uzna za stosowne i kiedy. Jego nowa żona ma wielkie wymagania, którym on stara się sprostać…
- Nie podałaś go do sądu o zmianę alimentów? – zdziwiła się Aldona
- Wyjeżdżałam stamtąd w nienajlepszej atmosferze. Jego rodzice obwiniali mnie za wypadek, że nie chciało mi się wtedy jechać z nimi, że przeze mnie ich syn się rozpił, gdyż nie potrafiłam go skutecznie pocieszyć. Zresztą teść pracuje w jednej z lepszych kancelarii adwokackich, więc jak chciałabym sądownie zmienić wysokość alimentów, to musiałabym zapłacić fortunę, a sprawa i tak ciągnęłaby się latami. A oni utrudniliby mi życie jeszcze bardziej.
- Ula, ja mam propozycję. Prześlę Ci namiary na parę przyzwoitych ośrodków, gdzie zapłacisz mniej, a ojciec będzie miał dobrą opiekę. W jednym ja dorabiam i tam podpytam się o terminy. Może coś uda się załatwić wcześniej.
Zośka zapisała sobie numer telefonu Uli i w dobrych nastrojach z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku rozstałyśmy się. Nie ma to, jak zgrana paczka przyjaciółek!

KOLOROWE PTAKIWhere stories live. Discover now