Rozdział III

0 0 0
                                    

***
Niestety ferie właśnie się skończyły i dzisiaj mój dzień zaczął się wcześnie rano. Musiałam wstać o 5:30, żeby się wyszykować, zrobić śniadanie córkom i górę jedzenia do szkoły , bo dzisiaj siedzą w szkole do późna. Mam już diagnozę córki. Ma Hashimoto, więc czeka nas dieta bezglutenowa i bezmleczna. Będzie niezła jazda z gotowaniem….
Po pracy wróciłam do domu wykończona. Nie dlatego, że miałam dużo pracy, ale że jestem na etapie wypalenia zawodowego. Robię od wielu lat ciągle to samo. Doszłam do takiej wprawy, że mogę to robić już z zamkniętymi oczami. Moje wyższe ja domaga się zmiany! Inaczej oszaleję!
Siedząc w fotelu pogrążyłam się w rozmyślaniach. Nagle usłyszałam za sobą kroki. W witrynie zobaczyłam odbicie Ady.
- A gdzie reszta? – zapytałam nie odwracając się.
- Amelka z tatą pojechała na korepetycje.
Córka nerwowo krążyła wokół mnie. Czułam, że chce mi coś powiedzieć, więc zagadnęłam:
- O co chodzi? Chcesz mi coś powiedzieć?
- Mhm… - ciągnęła
Spojrzałam na nią pytająco.
- Nie wiem, jak mam Ci to powiedzieć?
- Może normalnie, po prostu.
Ada wzięła głęboki wdech i na wydechu wyrzuciła z siebie:
- Bo chodzi o Amelkę…
- I…?
- Tylko się nie denerwuj mamusiu…
- Już się zdenerwowałam, bo trzymasz mnie ciągle w niepewności!
- Bo ona mamo dziwne zdjęcia umieszcza na facebooku….
Ada zobaczyła, jak moja twarz tężeje i zaraz dodała:
- Tylko jej nic nie mów, że ja Ci to powiedziałam i na pewno nie dzisiaj…
Wzięłam kilka głębszych wdechów i wypaliłam ze złością.
- Mówiłam, żebyście tego facebooka nie zakładały, bo z tego są same problemy! Jakie te zdjęcia są?!
Ale Ada już nie chciała o tym rozmawiać i tylko stwierdziła, że ze mną tak zawsze. Nawet spokojnie porozmawiać nie można.
Szybko wykręciłam numer do Aldony, bo wiedziałam, że ona jest „facebookowa” i ma w swoich znajomych moją córkę:
- Aldona, proszę wejdź na facebooka i zobacz, jakie zdjęcia zamieszcza moja Amelka!
- A może tak najpierw „cześć, co u ciebie słychać”?
- Przepraszam, ale nawet chwili spokoju nie mam, tylko zawsze coś! – rzuciłam przez telefon.
- Dobra, dobra. Już się loguję.
Trwało to jakieś pięć minut, po czym Aldona zakomunikowała:
- Są jakieś takie zdjęcia z „rybimi ustami” i różnymi gestami. Takie w stylu nastolatek i celebrytek – ciągnęła – najlepiej niech ci sama je pokaże.
- Ok. Dzięki, Aldona.
- A tak wszystko w porządku u ciebie?
- Może być. Potrzebuję tylko chwili spokoju. A u ciebie?
- Siedzę przed komputerem i zbieram informację dla Aśki.
- Dzięki Aldona, że mi przypomniałaś! Biznes plan! Jutro się za niego biorę, bo w pracy mam przestój jeszcze, więc wykorzystam wolne moce przerobowe. Zaraz to sobie wklikam do kalendarza w telefonie. Inaczej znów zapomnę!
Szybko się pożegnałyśmy i każda z nas zajęła się swoimi sprawami. Ja rodziną, bo Amelka i mąż akurat wrócili do domu.
Nazajutrz wieczorem wróciłam do rozmowy na temat facebookowych zdjęć, tym razem już z Amelką. Noc poukładała już moje emocje i myśli, więc zaczęłam spokojnie:
- Amelka pokaż mi swój profil na facebooku, bo chciałabym zobaczyć, co się tam dzieje.
- A co chcesz zobaczyć?
- Na przykład jakie zdjęcia umieszczasz. Masz dopiero 16 lat, więc jako matka powinnam wiedzieć i wolałabym, żebyś mi je sama pokazała. Tak jest uczciwie – zełgałam, choć ciężko mi to przeszło przez gardło.
- Ada pewnie coś ci nagadała!
- Teraz rozmawiam z tobą o tobie, a nie o Adzie.
- Dobra! Tylko nie krzycz!
- Jak nie będzie za co, to nie będę krzyczała.
- To ja ci nie pokażę, bo na pewno będziesz krzyczała!
- Dobrze. Umówmy się tak: ja nie będę krzyczeć, a ty usuniesz zdjęcia te, które mi się nie spodobają.
Córka patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę.
- Dobrze. Ale wszystkich nie usunę!
Przejrzałyśmy wszystkie zdjęcia, a córka karnie usunęła te, które ja uznałam za zbyt wyzywające. Na koniec poprosiłam ją, aby pamiętała, że facebook to nie wystawa sklepowa. I skończyło się to awanturą, że źle ją traktuję, że nie mam zaufania do własnego dziecka i w ogóle jestem złą matką, a nawet macochą. I ona nie jedzie na żaden trening!
Zmęczona całym dniem i całą tą historią wyszłam z jej pokoju i poszłam do kuchni, żeby ogarnąć cały bałagan pozostawiony mi przez córki. Czekało mnie jeszcze gotowanie obiadu na następny dzień i przygotowanie posiłku dla dziewczyn po treningu. Towarzyszyły mi przez cały czas krzyki Amelki. O 19:00 wreszcie udało mi się wyprawić całą trójkę na trening. Byli już spóźnieni. Przy wyjściu Ada płakała, że znów nie dąży na rozgrzewkę, a Amelka wyzywała ją od debili. Zamknęłam za nimi drzwi…
- Biedny Marek… - pomyślałam.
I ogarnęła mnie otaczająca zewsząd, błoga cisza…
***
W połowie marca zadzwoniła do mnie podekscytowana Zośka:
- Cześć Darka! Muszę Ci się czymś pochwalić! – zaczęła.
- Hello! Jakąż to dobrą wiadomość masz dla mnie? – zapytałam zaczepnie.
- Udało mi się załatwić miejsce w domu opieki dla ojca Ulki, w tym samym, w którym ja dorabiam! Podoba jej się tam i złożyła już papiery. Od kwietnia ma miejsce!
- Super wiadomość!
- Jeszcze jak! Koszty są takie, że emerytura jej ojca to pokryje. A ona będzie mogła skupić się na dzieciach.
- Jesteś niesamowita! Kocham cię!  – wykrzyknęłam podekscytowana.
- Twój mąż nie będzie zazdrosny?
- Nie, bo nie słyszy.
- Czego oczy nie widzą, sercu nie żal!
Obie zachichotałyśmy.
- A jak się ma sytuacja z tą firmą sprzątającą?
- Z Aldoną wysłałyśmy wszystko Joannie, a ona działa. Z tego, co mówiła mi Aldona, Aśka zapisała się na szkolenie ze sprzątania. Wyobrażasz ją sobie w gumowych rękawicach?
- Nie. Chciałabym ją zobaczyć w fartuszku ze ścierą w dłoni! Obrazek wart milion dolarów!
Humor nam dopisywał.
- Na początku kwietnia musimy się spotkać, bo sprawa wejdzie w drugą fazę: szukanie pracowników. – poinformowałam Zośkę
- Do maja pewnie upora się z tym wszystkim? Jak sądzisz?
- Pewnie tak. A co?
- Nic. Tylko tak sobie pomyślałam o nas dwóch: tytanach pracy. Pamiętasz tę naszą obietnicę sprzed 10 lat?
- Chodzi ci o nasz wyjazd bez dzieci i mężów? Tylko my dwie i cisza, spokój. Gdzieś daleko… - rozmarzyłam się.
- No właśnie! Dzieci nam podrosły i przez te 10 lat trochę się uzbierało na ten nasz cel. Po 50 złotych przez 10 lat to daje nam po 6 tysięcy! Wczoraj zajrzałam na tajemne konto i zaraz zaczęłam czegoś dla nas szukać!
- To kiedy byśmy pojechały?
- W maju. Jak są matury. Moja Kinga zdaje teraz maturę i powiedziała, że wolałaby, żebym gdzieś sobie pojechała na czas jej egzaminów, bo ją stresuję!  Z drugiej strony dla nas, Darka, to idealny termin: ty masz urodziny a ja imieniny. I wszystko w temacie! – zakończyła podekscytowana Zośka.
- Porozmawiam w domu i jutro dam Ci znać. Myślę, że moi też się ucieszą, że matki w domu nie będzie.
Zaraz po skończonej rozmowie z Zośką pobiegłam do dużego pokoju porozmawiać z Markiem. Była tam cała trójka. Okazało się, że wszyscy byli za i żadnego głosu przeciw! Nie czekając do jutra wysłałam Zośce smsa treści: „Jedziemy!”
Następnego dnia po przyjściu do pracy zaczęłam wertować internet pod kątem naszego wyjazdu. Przeanalizowałam oferty biur podróży. W naszej kwocie musiał zmieścić się koszt pobytu plus wydatki na zwiedzanie i jakieś wyjścia do restauracji. Z tego co nas interesowało, mogłyśmy sobie pozwolić na wyjazd na Wyspy Kanaryjskie, Wyspy Zielonego Przylądka, Sycylia i Emiraty Arabskie. Ten ostatni kierunek musiałyśmy skreślić, bo nasi mężowie koniecznie chcieliby tam jechać z nami.
Na Wyspy Kanaryjskie ja nie chciałam jechać, po tym gdy obejrzałam zdjęcia ośrodków wypoczynkowych. Wyglądały one jak wielkie blokowce usytuowane nad samym brzegiem oceanu lub głębiej na wyspie. Zośka upierała się nieco przy tym wyborze, ale przekonałam ją, że nie jest to najlepszy pomysł. W jednym miejscu tłum turystów i nic więcej. Poza tym naszym celem jest odpoczynek od rodziny, od pracy, od tego wszechobecnego polskiego narzekania na wszystko. A jak tam pojedziemy, to niestety siłą rzeczy będziemy wśród masy polskich turystów i nadal będziemy tkwić w tym swojskim sosie.
Wyspy Zielonego przylądka też odpadły. Jest to miejsce dla pasjonatów deski surfingowej, dla szukających świętego spokoju albo miłośników nurkowania. A my co? Pływać obie nie umiemy, leżeć na plaży i wygrzewać się na słońcu też nie potrafimy, tylko spokój nam został…. A to było za mało. Chciałyśmy południowego słońca, oderwania się od codzienności i zwiedzać, zwiedzać i jeszcze raz zwiedzać!
Tym sposobem została nam już tylko Sycylia! Miała być podróż egzotyczna, a wyszło jakoś tak południe Europy. Za to rodzina odetchnęła z ulgą.
Z Zośką przerzucałyśmy się mailami dwa tygodnie zanim ustaliłyśmy zarys naszej wycieczki, czyli hotel, jakimi liniami lotniczymi polecimy i co będziemy zwiedzać. Jakoś przecież musiałyśmy dopiąć budżet i zobaczyć, ile nam zostanie na przyjemności i na prezenty dla rodziny, bo bez tego nie ma co wracać!
Miałyśmy odpoczywać w luksusie, więc hotel wybrałyśmy w stylu rokoko. Trochę to śmiesznie wyszło. Hotel był w centrum Katanii, która z kolei miała być naszym punktem wypadowym. Poza tym obiekt miał restaurację z pięknym tarasem na dachu, a niektóre pokoje były z widokiem na Etnę! Czego chcieć więcej! Polecimy Alitalią, bo w tym konkretnym terminie tylko ten przewoźnik nas tam zabierze. Bilety drogie, ale co tam! Raz się żyje! W ciągu tygodnia miałyśmy wszystko załatwione: bilety kupione, hotel zarezerwowany, lista atrakcji, sposób poruszania się po wyspie z godzinami odjazdów autobusów i wydruki map z zaznaczonymi ważnymi punktami naszej wycieczki. Swoją drogą wydruków z internetu miałyśmy dużo, tak na wszelki wypadek, gdyby telefony przestały nam działać. Jesteśmy przecież pokoleniem wychowanym jeszcze bez telefonów komórkowych i bez internetu, więc kartka papieru przedstawia dla nas swoją wartość!
***
Jest piątkowy wieczór. Nareszcie wracam z pracy do domu. Nie muszę się spieszyć. Amelka dzisiaj nie jedzie na trening, bo wychodzi z klasą do teatru.  Huraaaa! Pierwszy wolny piątkowy wieczór od niepamiętnych czasów.
Gdy weszłam do domu Amelki już nie było, a Ada akurat wychodziła na trening. Z mężem wozimy ją tylko jesienią i zimą jak dni są krótkie. To jej odpowiada, bo czuje się wtedy bardziej dorosła i samodzielna.
Po chwili zostajemy z Markiem sami. Niewiele mówimy. On coś stuka na komputerze, ja natomiast mam przesyt tego urządzenia i przerzucam kanały telewizyjne, beznamiętnie wpatrując się w ekran.
Po godzinie od niechcenia rzucam w stronę męża pytanie:
- Kontrolujesz czas?
- Tak, tak. – odpowiada mi nieobecnym głosem.
Chwila ciszy i nagle Marek zrywa się z okrzykiem:
-Jadę, bo będzie awantura, jak się spóźnię chociaż minutę!
Tym razem ja odpowiadam mu beznamiętnie:
- Tak, tak…
Z korytarza dochodzi odgłos kroków, szelest zakładanej kurtki i trzask zamykanych drzwi.
Jestem sama. W telewizji jak zwykle nie ma nic ciekawego. Wyłączam odbiornik i siedzę bez ruchu w ciszy. Jak długo? Tego nie wie nikt. Nagle z błogiego stanu wyrywa mnie dzwonek telefonu. Biegam po domu szukając go. Raz słyszę go lepiej, a raz gorzej. Wreszcie dopadam „dziada”. Siedział ukryty w kieszeni mojej kurtki. W ostatniej chwili odbieram połączenie. To Amelka:
- Gdzie jest ojciec?! – pyta poirytowanym tonem.
- Pojechał jakiś czas temu. Powinien już być na miejscu – słyszę w telefonie, że ktoś się dobija.
- Amelka, muszę kończyć, bo ojciec chyba do mnie dzwoni.
- Dobra…
Rozłączam się. Na liście nieodebranych połączeń jest oczywiście Marek. Oddzwaniam.
-No, nareszcie…- słyszę w słuchawce.
- Rozmawiałam właśnie z Amelką. Niepokoi się, że ciebie nie ma jeszcze. Gdzie jesteś?
- Może zamiast się niepokoić przyszłaby pod wejście do teatru?! Stoję tu od pół godziny, a jej nie ma!
- A może zamiast do mnie, zadzwoniłbyś do niej?!
- Dzięki za pomoc! – rozłączył się podenerwowany Marek.
Wzruszyłam ramionami i poczłapałam do kuchni przygotować coś do jedzenia dla zmęczonego fizycznie sportowca i wykończonej intelektualnie uczennicy.
Po chwili słyszę walenie do drzwi. Przez wizjer widzę Adę, jak stoi oparta głową o drzwi. Otwieram, a ona bezwładnie wpada do domu. W ostatniej chwili na środku korytarza łapie równowagę.
- Mogłabyś ostrzec,  zanim z impetem otworzysz te drzwi!
- Widzę, że humorek dopisuje!
- Zmęczona jestem. Jest coś do jedzenia?
- Właśnie odgrzewam ziemniaki i kotlet schabowy.
- Super! Ziemniaki poproszę przyrumienione… i herbatę owocową, tą z owocami leśnymi
Krzątam się po kuchni starając się jak najszybciej nakarmić młodszą córkę. Najlepiej żeby zjadła i poszła się kąpać zanim wróci Amelka. Inaczej będzie wojna.
Gdy Ada kończyła jeść, do domu wróciła Amelka z ojcem. Oboje mieli niewyraźne miny, więc nie pytałam o nic. Młodszej córce kazałam szybko iść pod prysznic, a starszej siadać do stołu i jeść. Zdążyły się tylko omieść nienawistnymi spojrzeniami i każda poszła w swoją stronę.
Amelka o dziwo nie miała apetytu. Pogrzebała w talerzu, wypiła łyk gorącej herbaty i zaczęła nieśmiało:
- Mamo? Pójdziesz ze mną do pokoju?
Spojrzałam na nią z niepokojem. W oczach miała łzy.
- Tak. Już idę.
Wytarłam ręce w kuchenny ręcznik i poszłam za nią myśląc po drodze, że znowu pokłócili się z Markiem po drodze i pewnie jedno drugiemu powiedziało parę cierpkich słów. A ja teraz muszę to wszystko łyknąć!
Amelka szczelnie zamknęła za mną drzwi i zaczęła:
- Mamo, dowiedziałam się strasznej rzeczy….
Usiadłam.
- Nie wiem, czy jest to prawda, ale Anka jadąc do teatru spotkała naszego kolegę z klasy z gimnazjum i prawdopodobnie Antek nie żyje…
Siedziałam tępo wpatrzona w córkę. Nie rozumiałam, co ona właściwie do mnie mówi. Jaka śmierć? Jaki Antek?
- Czy to potwierdzona wiadomość? – wykrztusiłam z siebie z niedowierzaniem.
- Nie wiem…. Tylko tyle mi powiedziała…
- Ale co się stało? – dalej nie wierzyłam w to, co usłyszałam.
- Nie pytałam…
- Do jakiej szkoły chodzi teraz Antek? Bo jeśli rzeczywiście coś takiego miałoby miejsce, na stronie szkoły na pewno będzie jakaś informacja.
Córka znalazła szkołę kolegi na portalu społecznościowym. Niestety tragiczna wiadomość się potwierdziła…
- Mamo, jestem zmęczona i chcę iść spać – drżącym głosem powiedziała Amelka.
Zrozumiałam i wyszłam.
W nocy źle spałam. Budziłam się co chwilę. Po szóstej rano wstałam już na dobre. Poszłam do kuchni zaparzyć kawę. Marek też nie spał. Nim również ta informacja wstrząsnęła.
Usiedliśmy z filiżankami kawy przed telewizorem i milczeliśmy. Po godzinie wstała Amelka. Chyba całą noc płakała, bo miała czerwone i zapuchnięte oczy. Podeszłam do niej i próbowałam coś powiedzieć, ale usłyszałam tylko:
- Daj mi spokój!
I poszła do swojego pokoju.
- Kiedy jest pogrzeb? – zapytał mnie Marek
- A skąd ja mam to wiedzieć?
- No… Nie wiem. Może Amelka ci powiedziała?
- Widzisz, jak wygląda z nią rozmowa i ona sama…
- A kiedy zmarł? – w odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
- To był jakiś wypadek?
- Nie wiem…
- Może zadzwonię do jakiegoś rodzica z dawnej klasy i dowiem się czegoś?
Na to Amelka wyłoniła się zza ściany:
- Nigdzie nie będziesz dzwonił i o nic się pytał! To nie jest twoja sprawa! Potem będą gadać, że jesteśmy ciekawscy! Nie chcę! Słyszysz?! – wykrzyknęła ze łzami w oczach i pobiegła do swojego pokoju.
Marek stał zdziwiony nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
- Ona chyba do końca nie rozumie co się stało… To się chyba nazywa wyparciem…
- Ale co? Nie pójdzie na pogrzeb?!
- Pójdzie, ale dajmy jej na razie spokój, bo ona póki co, nie wie, co z tą informacją ma zrobić.
- To idź i porozmawiaj z nią
- Potem. Nic na siłę….
Wieczorem Amelka przyszła do mnie i powiedziała, że pogrzeb jest w piątek o 15:00. Gdy zapytałam, czy będą kupować wiązankę od klasy, zbyła mnie milczeniem.
W niedzielę Marek dostał smsa o śmierci Antka od jednego z rodziców z dawnej klasy Amelki. Oddzwonił, ale rozmowa nie wniosła niczego nowego. Rodzice pozostałych dzieci mieli ten sam problem, co my. Postanowiliśmy, że czekamy. W tej sytuacji tylko to nam zostało.
Wieczorem zadzwoniłam do Zośki, bo tylko ona przyszła mi do głowy, jako właściwa osoba z racji wykonywanego zawodu. Zośka powiedziała mi tylko tyle, że dzisiejsi nastolatkowie ze śmiercią sobie w ogóle nie radzą, jest to dla nich abstrakcja. Dzisiejsze pokolenie młodych ludzi to dzieci gier komputerowych, w których mają po kilka żyć. A tu rzeczywistość w brutalny sposób udowodniła im, że życie ma się jedno i gdy się przekroczy tę cienką linię, to nie ma powrotu… Odwrotnie niż w grach komputerowych…  Na pewno sam pogrzeb będzie takim momentem, w którym stawią temu czoła i będą musieli zaakceptować ten fakt. Ale przeżywać i tak będą, każdy na swój sposób.
- A my jako rodzice, co możemy zrobić? – zapytałam ją
- Niewiele. Jeśli będzie odpowiedni klimat, możesz porozmawiać z nią, ale nic na siłę. A co dokładnie się stało temu chłopakowi? Chory był?
- Niczego nie mogę się dowiedzieć od Amelki. A rodzice niby coś wiedzą, ale też nie za bardzo chcą o tym mówić. Zresztą nikt się nie dopytuje i nikt nie naciska, bo jest to delikatna i tragiczna historia… Myślę, że chodzi o jakiś wypadek…
- Amelka przyjaźniła się z tym chłopakiem?
- Z tego co wiem, to nie. Nie wiedziała nawet do jakiej szkoły teraz chodził…
- No tak… Pozostaje czekać. Tutaj nic nie wymyślimy.
- Chyba tak…
- Niewiele ci pomogłam, Darka…
- Pomogłaś. Dziękuję.
Pożegnałyśmy się smutno.
Przez kolejne dni Amelka nadal unikała tematu, a gdy próbowałam się o coś zapytać, kończyło się krzykiem, że nic nie rozumiem i żebym dała już spokój.
W dzień pogrzebu zostawiłam na stole pieniądze na wiązankę. Amelka tego dnia nie szła do szkoły. Spała jeszcze, gdy wychodziłam do pracy, więc wysłałam jej tylko smsa z informacją o pieniądzach. Wiedziałam tylko tyle, że idzie z koleżankami do kościoła na mszę.
Wieczorem była już bardziej rozmowna. Powiedziała mi, kto był z jej dawnej klasy na pogrzebie, że wszyscy płakali. Szczególnie wzruszające było pożegnanie napisane przez mamę Antka. Posiedziałam jeszcze chwilę z Amelką w pokoju. Trochę pomilczałyśmy, trochę pogadałyśmy na różne życiowe tematy.
W pewnym momencie koty zaczęły biegać wokół moich nóg, miauczeć i szukać ze mną kontaktu wzrokowego. Wiedziałam, że czegoś chcą:  albo nie mają jedzenia, albo nie mają picia w miskach. Weszłam do pralni, żeby sprawdzić w czym rzecz i ewentualnie uzupełnić braki. Przeraziłam się na widok pozostawionych tam rzeczy do prania. Najwięcej było tych ciemnych, więc zaczęłam wrzucać je do pralki. Gdy przeszukiwałam kieszenie ubrań, z czarnych spodni Amelki wypadła zmięta kartka papieru zapisana po jednej stronie. Odruchowo ją rozprostowałam i zaczęłam czytać:

„Najpierw nadzieja była
Potem obietnica i oczekiwanie radosne
Aż nadszedł czas spełnienia
Wśród uśmiechów i podekscytowanych szeptów
od miłości aż gęstniała atmosfera
Pierwsze słowa nic nieznaczące
Pierwsze kroki nieporadne donikąd
Ale czas słowa wyostrzał i nadawał im sens
A ciekawość popychała w nowy nieznany świat
Pierwszy haust samodzielności
Już nie spacer a bieg ku wolności
Myśli coraz bardziej splątane
Uczucia zagubione gdzieś po drodze
I głucha samotność wśród tłumu
Jedno potknięcie drugie potknięcie 
I niespodziewany upadek w przepaść
Las rąk na ratunek wyciągniętych
Ale po tamtej stronie nie widać ich
Krzyk rozpaczy wyrywa się z piersi
Ale po tamtej stronie nie słychać już nic
I cisza
bo słowa straciły swą moc
Pozostał jedynie tępy ból
I wspomnienia swoją świeżością palące
I to pytanie dręczące nieznośnie
Dlaczego los tak brutalnie przerwał coś, co miało jeszcze trwać?”

Łzy zakręciły mi się w oczach. Z kartką papieru poszłam do Amelki:
- Co to jest? – zapytałam ostrożnie.
Córka spojrzała na mnie i krzyknęła:
- Oddaj mi to!
Posłusznie podałam jej kartkę.
- Ale proszę powiedz mi, co to jest?
- Nic.
- Bardzo przejmujący wiersz. Ty go napisałaś?
- Niezupełnie.
Patrzyłam na nią pytającym wzrokiem.
- Napisałyśmy go z koleżankami. Najpierw myślałyśmy, że przeczytamy go na pogrzebie, ale nikt nie chciał… W zasadzie to nikt NIE BYŁ w stanie…
Podeszłam do niej i uścisnęłam ją mocno, a ona głęboko odetchnęła.
***
Kolejny tydzień nie zaliczał się do udanych. Z Amelką trudno było się porozumieć. Wstawała rano wściekła, czepiała się wszystkich o wszystko. A wieczorem była powtórka z poranka. I tak w kółko. Pod koniec tygodnia byliśmy z Markiem na skraju wyczerpania nerwowego. Tylko treningi ratowały sytuacje, bo gdy wracała z nich była tak zmęczona, że ledwo miała siłę wykąpać się i położyć spać. Myślę, że mąż w jakimś sensie miał na to wpływ, bo nie pamiętam, aby wcześniej wracała w takim stanie do domu po treningach. Pewnie szepnął co nieco trenerowi na ucho.
Najgorszym dniem tego tygodnia była sobota. Córka kazała się obudzić o 8:00, bo miała jechać na korepetycje. Najpierw nie chciała wstać, a potem zrobił się problem z czasem i nie wiadomo było, czy zdąży na zajęcia. Dodatkowo wszystko działo się w nerwowej atmosferze.
- Amelka musisz już wychodzić! – krzyknęłam z kuchni przez całe mieszkanie do córki.
- Tak wiem!
- Co ty tam jeszcze robisz?! Siadaj i jedz!
- Już! Przestań się mnie czepiać!
- To spójrz na zegarek! Za chwilę nie będziesz miała po co tam jechać!
- Zamknij się! Mam ciebie dość!
Nie wytrzymałam. Pobiegłam do łazienki:
- Co ty powiedziałaś?! – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Nic! Wyjdź stąd!
- Po pierwsze grzeczniej, a po drugie innym tonem!
Już odwracałam się plecami, gdy usłyszałam nieco ciszej wypowiedziane:
- Spierdalaj!
Twarz mi stężała. Powoli się odwróciłam. Chyba w oczach miałam sztylety, bo Amelka instynktownie się cofnęła.
- NIGDY WIĘCEJ TAK DO MNIE NIE MÓW! – wycedziłam wściekła.
- Będę mówić, jak mi się spodoba!  
- Nie będziesz! Bo nikt w tym domu do nikogo tak nie mówi i ty też nie będziesz!
- Wynoś się!
- Ty rozumiesz, co ja do ciebie mówię, czy nie?!!!!
- Wynoś się!
Ręką popchnęła mnie w kierunku drzwi. Nawet nie wiem, kiedy chwyciłam jej tę rękę, a drugą wymierzyłam siarczystego potrójnego klapsa w tyłek.
Nastała chwila ciszy, a potem Amelka zaczęła płakać i wrzeszczeć, że zaraz zadzwoni na telefon zaufania i doniesie na mnie i mnie zamkną i wtedy dopiero pożałuję!
„Czy to dziecko nie może przestać?! Czy ona nie ma żadnego instynktu samozachowawczego?” -przemknęło mi przez myśl. Bez słowa przyniosłam jej swój telefon i powiedziałam:
- Dzwoń i to już! Tylko jak ci się nie spodoba w ośrodku, do którego cię zabiorą, to ja ci nie będę już mogła pomóc, bo nie będę miała do tego prawa – powiedziałam już opanowanym tonem i wyszłam z łazienki.
W pokoju siedział Marek i nerwowo przerzucał kanały telewizyjne. Gdy mnie zobaczył powiedział tylko:
- No, no….
- Daj mi spokój. Brak mi już siły….
- Darłyście się tak, że chyba cały blok to słyszał! Jak jakaś rodzina z marginesu społecznego…
- Sąsiedzi mają małe dzieci! Za parę lat zobaczymy, kto będzie głośniej krzyczał! A teraz powiedz mi, co mam robić?! Jak reagować na to chamstwo? Jak nie reaguję jest jeszcze gorzej. Jak reaguję jest karczemna awantura.
- Najlepszy jest spokój i opanowanie.
- No tak! Ktoś mnie wali po głowie i mnie obraża, jak tylko mnie zobaczy, a ja mam być spokojna i opanowana! A może jeszcze uśmiechnięta?!
- Ona jedzie na te zajęcia?
- Chyba nie, bo zostało jej 10 minut na wyjście i dojazd.
Mąż odważnie poszedł do pokoju córki, sprawdzić jej zamiary. Wrócił jednak po chwili. Spojrzał na mnie i wzruszył ramionami. Nie pytałam już o nic, bo nie miałam siły. Siedziałam w fotelu i beznamiętnie patrzyłam w ekran telewizora. Po chwili usłyszałam za sobą kroki i ręka Amelki spoczęła na moim ramieniu:
- Mamo, przepraszam…
Kiwnęłam głową.
- Mamo! Słyszysz? Przepraszam!
- Tak. - odpowiedziałam.
- Tato, zawieziesz mnie? Bo nie zdążę…
Marek szybko ubrał się i wyszli. Ja nadal siedziałam w fotelu. Boże! Jaka ja byłam zmęczona. Po pół godzinie pojawiła się Ada, którą na pewno dużo wcześniej obudziły nasze krzyki, ale całą awanturę przesiedziała u siebie w pokoju.
- Cześć mamuś – i przytuliła się do mnie.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 09, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

KOLOROWE PTAKIWhere stories live. Discover now