Rozdział 1.

1.2K 85 46
                                    

- Powiedziałem, że nie podpiszę tej umowy - wykrzyknął dzisiaj już po raz piąty (lub szósty) do słuchawki i znowu zerwał połączenie.

Mógłby wyrwać sobie wszystkie włosy i nakrzyczeć na przedstawicieli Tomlinson Company, o to jak tamci chcieliby, żeby Harry Styles podpisał umowę, która do niczego nie była mu potrzebna. Nie po to wskakiwał na kolejne szczebla kariery, poświęcając jej prawie wszystko i stał się w końcu właścicielem marki Styles, aby teraz ktoś wydawał mu rozkazy. Mógłby podpisać milion takich umów, a i tak nie respektowałby ich zapisów, jeśli byłyby dla niego niekorzystne.

Jego firma opierała się na filarach, których firma Tomlinsonów nie rozumiała. Według nich wydobywanie ropy to tylko maszyny, za które trzeba płacić dużo pieniędzy, aby zdobyć jeszcze więcej, nie patrząc na nic innego. A Harry nie chciał robić sobie wrogów wśród ekologów, robotników i ludzi, którzy są chętni na choćby baryłkę tego ciekłego złota, dlatego od jakichś dwóch lat odmawiał im złączenia firm lub interesów i czuł, że powoli cierpliwość do konkurencji się kończy.

Odłożył telefon na biurko i odchylił się na swoim fotelu, kiedy do gabinetu bez pukania, oczywiście, wszedł Liam.

- Mówiłem ci, abyś pukał, do cholery - powiedział, jak tylko drzwi się zamknęły i spojrzał na przyjaciela.

Payne wywrócił oczami i podszedł do biurka, niosąc w dłoni teczkę. Miał na sobie granatowe spodnie od garnituru, który pewnie ostatnio kupił i białą koszulę, opinającą jego szerokie barki. Znał go od jakichś... od zawsze tak naprawdę, ale dopiero teraz zauważył, jak bardzo Payne zmężniał.

- A ty miałeś w końcu obciąć te włosy, coś nie wyszło - odpowiedział, patrząc na swojego szefa z góry do dołu, na co Styles zacisnął wargi.

Przeczesał odruchowo brązowe lok i naprawdę powinien je obciąć, bo jeszcze chwila i zaczną opadać na jego ramiona, ale dalej nie miał czasu, aby wybrać się do fryzjera. Życie właściciela firmy męczy, kiedy masz ledwo czas na śniadanie, a co dopiero na coś innego, co nie jest ci potrzebne do życia.

- Mów, czego chcesz. Od rana dzwoni do mnie William, nie jestem chętny na pogaduszki.

Spojrzał na swoje biurko i zobaczył na nim kompletny bałagan związany z dokumentami, więc zaczął je składać tak, aby później nie przeklinać na siebie. Westchnął zmęczony oraz zestresowany, kiedy Liam podał mu teczkę.

- To jest spis pracowników Tomlinsonów, jak prosiłeś. Sprawdziłem naszych, jeśli martwiłeś się o szpiega, to nie mają ze sobą żadnego powiązanie - powiedział brunet, obserwując jego ręce.

- Przynajmniej tyle. - Przytaknął, czując ulgę.

Musiał sprawdzić, czy coś w jego firmie nie śmierdzi, zanim nie zacznie się brać za konkurencję. Jego ojciec zawsze mawiał "przezorny zawsze ubezpieczony" i jak bardzo Harry mógł nienawidzić słów ojca, tak te zawsze się przydawały. Niestety.

- Harry... - odezwał się znowu Liam, a zielonooki mężczyzna wyczuł w tym słowie nutę troski i już miał mu przerwać, ale szybszy był telefon.

Obaj na niego spojrzeli, a kiedy Styles złapał za słuchawkę, warknął od razu. Odebrał telefon, a sekretarka poinformowała go, że dzwoni mężczyzna z Nowego Jorku. Tylko jedna firma się tam mieściła, więc od razu przeszedł do rzeczy, nie siląc się już na uprzejmość.

- Jeśli jeszcze raz zadzwonicie na ten telefon, to sam przyjadę... - Groził, jednak przerwał mu delikatny, damski głos, którego najmniej się dzisiaj spodziewał.

- Dobrze, że jest pan chętny do przejażdżki, panie Styles. Mam do przekazania smutną wiadomość. - Głos zatrzymał się, a Harry zmarszczył brwi, patrząc kątem oka na przyjaciela, a ten przekrzywił głowę w zainteresowaniu.

Wschody słońca dzielą nas od siebie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz