Rozdział 3.

603 75 10
                                    

- Dziękujemy za wybranie naszych linii lotniczych - odezwał się głos w głośnikach i każdy pasażer zaczął wstawać ze swojego miejsca, aby jak najszybciej naleźć się już poza lotniskiem.

Harry wstał z fotela i wziął swój bagaż podręczny, po czym spokojnie wyszedł z samolotu, idąc tuż za śpieszącymi się ludźmi. Nie fatygował swojej asystentki, aby załatwiła mu prywatny lot, bo mógł znieść kilka godzin wśród innych ludzi. Może dzięki temu nie mógł myśleć zbyt dużo o tym, co stało się w ciągu niecałego tygodnia. Zbyt dużo emocji kotłowało się nim, a myśli przechodziły z jednej do drugiej, zmieniając ciągle swoje znaczenia, aż zaczęła go boleć głowa, więc wyszedł na zewnątrz i odetchnął zimnym powietrzem.

- Myślałem już, że znowu spóźniłeś się na samolot - powiedziała nagle osoba za nim, a kiedy się obrócił rozpoznał swojego najbliższego przyjaciela, ubranego w granatowy garnitur oraz szarą koszulę - opierał się dłonią o wysunięte biodro, jakby już od dawna na niego czekał, chociaż obaj mogli wiedzieć, że nie trwało to zbyt wiele.

- Ciebie też dobrze widzieć, przyjacielu - powiedział Harry, klepiąc plecy mężczyzny, kiedy ten uścisnął go mocno. - Jak sprawy w firmie? - spytał, kiedy się od siebie odsunęły, a on spakował walizkę do samochodu Payne'a.

- Harry, myślę, że to nie jest teraz najważniejsza sprawa - powiedział mężczyzna, patrząc na niego poważnie, ale kiedy ujrzał wzrok przyjaciela, westchnął krótko. - Dostaniesz raport jeszcze dzisiaj, jeśli chcesz. - Wywrócił oczami, wyciągając z kieszeni spodni kluczyki.

- Świetnie, Nowy Jork mnie zmęczył. Jutro zajmę się firmą, a dzisiaj spróbuję nie przejmować się tym, co mogłeś zepsuć. - Uśmiechnął się lekko, wsiadając do samochodu.

Liam tylko pokręcił głową i wsiadł na miejsce kierowcy.

- Przepraszam, że nie było mnie na pogrzebie - odezwał się, kiedy wjechali do centrum miasta, w którym mieściło się mieszkanie Stylesa.

Brunet pokręcił głową, patrząc na znajome widoki za oknem, czując uczucie bezpieczeństwa, jakie sobie stworzył w mieście. Lubił je - to tutaj przeniósł swój oddział, kiedy chciał odciąć się od Nowego Jorku; tutaj wziął się w garść, budując swoje życie w taki sposób, aby było przyjemne, bezproblemowe i w jakiś sposób zamknięte na to, co stało się dawno temu. A właśnie tego potrzebował - pewnej beztroski, poczucia, że tylko od niego zależy każdy kolejny dzień oraz, że tylko on jest za niego odpowiedzialny.

- To nie było nic wielkiego. Wiesz, że Henry sam by mnie przeklął za to, ile ludzi tam przyszło. Większość z nich nawet nie znałem.

- I niektórzy pewnie nie znali ciebie, Nowy Jork nie jest twoim miastem - odpowiedział Liam, nie patrząc na niego, ale zielonooki w duchu dziękował mu za to, że nie ciągnął tematu pogrzebu.

- Ono doskonale o tym wie - powiedział bez emocji i wrócił do oglądania ulic. - Jakieś wieści od Tomlinsonów? William przyjechał na pogrzeb, to nie było miłe spotkanie. - Westchnął, kręcąc głową.

- Tylko mi nie mów, że zaczął temat umowy przy grobie Henry'ego... Chyba jest naprawdę zdesperowany i głupi, jeśli myślał, że w taki sposób cię złamie. - Pokręcił głową, kiedy Styles tylko przytaknął, nie wysilając się na nic więcej.

- Najwyraźniej jest gorzej, niż myśleliśmy.

Resztę drogę przemilczeli, wsłuchując się w radio i lecące w nim wiadomości. Harry nie wspomniał o testamencie dziadka, o Louisie, o tym, co stało się w Nowym Jorku... Wolał to przemilczeć, niż tłumaczyć to wszystko Liamowi, który pewnie zaczął by zadawać pytania, na które Styles nie umiałby odpowiedzieć. Wolał w spokoju dotrzeć do swojego mieszkania, wziąć prysznic, zjeść coś i zasnąć w swoim własnym łóżku, zapominając o poprzednim tygodniu. Chciałby go wymazać z pamięci, wykreślić i po prostu wyrzucić do śmieci, bo wszystko, co się w nim wydarzyło, nie powinno się wydarzyć lub zakłóciło jego strefę komfortu, z której nie zamierzał nigdy wychodzić.

Wschody słońca dzielą nas od siebie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz