Rozdział 2.

640 81 58
                                    

Harry zrobił sobie kawę w kuchni dziadka - w swojej kuchni - poprawił się, kiedy napój był dla niego zbyt gorzki, ale nie spodziewał się, aby Henry zaopatrzył się kawę rozpuszczalną; zawsze pił parzoną, chociaż nie powinien.

Wziął ze sobą herbatę, kiedy usłyszał szmer w salonie i wyszedł z jasnej kuchni do drugiego pomieszczenia, aby zobaczyć, czy Louis już się obudził. Zemdlał w jego ramionach jakieś dwie godziny temu. Zaniósł go na dół, aby w razie czego nie obudził się na podłodze, ale po jakichś dziesięciu minutach Styles zorientował się, że szatyn po prostu zasnął najwyraźniej zmęczony wszystkim.

Ale kiedy zbliżała się już pierwsza popołudniu, chłopiec przebudził się i spojrzał wprost na bruneta, na co podniósł się do siadu, najwyraźniej nie chcąc, aby ktokolwiek widział go w takim stanie.

- Zemdlałem? - spytał, okrywając się kocem, który położył na niego starszy, chociaż temperatura wskazywała dwadzieścia stopni.

Harry położył filiżanki na stolik, a sam usiadł na drugim końcu kanapy.

- Tak, na górze, kiedy rozmawialiśmy. Zaniosłem cię tutaj i zasnąłeś - odpowiedział, opierając się o kanapę i spojrzał na jego twarz, która choć blada, wyglądała trochę lepiej niż dwie godziny temu.

Szatyn zarumienił się lekko i ułożył stopy na kanapie, ułozyłczając kolana do klatki piersiowej.

- Zacznijmy od nowa, mały - odezwał się po kilku sekundach ciszy Styles. - Po pierwsze, dlaczego zamieszkałeś z moim dziadkiem? Gdzie są twoi rodzice? - spytał, patrząc wprost na niego.

Louis przetarł swoje oczy, przeczesał roztrzepane włosy przez sen i spojrzał spod powiek na mężczyznę.

- Moi rodzice... możemy założyć, że mają dość sprzeczne z prawem życie. Nie spodobało mi się to i kiedy im to powiedziałem, wyparli się mnie. Wylądowałem na ulicy. Henry znalazł mnie jakieś cztery miesiące temu i pozwolił tutaj zostać - powiedział cicho, wzruszając ramionami, ale jego oczy mówiły, że nie lubił o tym mówić.

Harry obserwował go, ale nie przerywał, kiedy skończył, zadał kolejne pytania.

- Dlaczego nie wysłał cię do schroniska? Nie jesteś pełnoletni, gdyby ktoś się dowiedział...

— Nikt nie wie. — Pokręcił głową od razu. — Prawie nie wychodzę z domu, a jeśli ktoś już tutaj przychodzi, chowam się w moim pokoju.

— Dlatego nigdy cię tutaj nie widziałem, tak? Henry kazał ci się przede mną chować, kiedy przylatywałem. - Pokręcił głową, patrząc na zdjęcie dziadka, które leżało na stoliku.

Szatyn przytaknął tylko i mówił dalej.

- Ja... Wiem, że to pana dom...

- Harry, mam na imię Harry, maluchu - westchnął, chowając twarz w dłoniach, bo nie miał pojęcia, co miał zrobić.

Jego własny dziadek pod jego nosem chował w domu jakiegoś nastolatka, który uciekł od rodziców. To było tak absurdalne, że gdyby nie sytuacja z koszulą dwa miesiące temu, nie uwierzyłby Louisowi.

- Wiem - szepnął cicho. - Henry dużo o tobie mówił. Bardzo cię kochał - mówił cicho, pociągając nosem, na co Styles spojrzał na niego i zobaczył, że wyciera oczy.

- A jednak wplątał się w coś, bez mówienia mi - parsknął. - Nikt cię nie szuka? Żadnego zawiadomienia na policję? - spytał, prostując się.

Louis pokręcił przecząco głową. Przynajmniej. Odetchnął z ulgą i podął mu filiżankę, aby uspokoić sytuację.

- Co robiłeś z kartonami? Przejrzałem je, znajdowały się tam rzeczy Henry'ego.

Wschody słońca dzielą nas od siebie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz