Następny dzień minął spokojnie oraz leniwie. Harry odebrał tylko jeden telefon, a z laptopem wyszedł na werandę, aby nie siedzieć w salonie, kiedy Louis się uczył. I tak już bardzo dawno temu, a może nawet jeszcze dalej, spędził tutaj trochę czas sam na sam, więc mógł napawać się przyjemnym powietrzem, które ochłodziło się delikatnie po wczorajszym dniu. Pachniało jeszcze wilgocią, a on musiał założyć na siebie granatowy sweter, aby nie czuć zimna.
Lubił promienie słońca rzucane na jego twarz, ale gdzieś w głowie miał myśl, że to nie było to samo, co w Kalifornii. Tutaj wszystko było jakby inne - oddalone, zapomniane przez Stylesa. Tyle razy przychodził tutaj, zapominając o tym, co się stało, ale kiedy usiadł na fotelu dziadka, a słońce padało na jego stopy, jakby wszystko wróciło. Nowy Jork jakby znowu pojawił się tuż przed nim i uderzył w miejsce, z którego go wyrzucił.Wrócił do laptopa, kiedy usłyszał, jak coś upada, ale usłyszał, jak Louis wstaje z kanapy i podnosi rzecz, więc wrócił do swojej pracy. Wysłał odpowiednie umowy do asystentki, aby przygotowała je w poniedziałek. Obejrzał statystyki, wiadomości, opinie... Nie było to coś trudnego, bardziej przyjemna sprawa, nie powodująca u niego stresu.
Oczywiście, że miał od tego ludzi, którzy to robili, ale zawsze umiał sobie znaleźć zadanie, aby kontrolować firmę w każdym aspekcie jej życia. To na niej się skupił dziesięć lat temu, to ona dawała mu jakiś sens życia, aby wstawać rano i znaleźć sens życia, aby żyć razem z Henrym i bez niego, by po prostu widzieć życie takie jakie jest, a nie takie, jakby chciał, żeby wyglądało.
— Um, Harry — odezwał się nagle Louis, na co mężczyzna od razu otrząsnął się z myśli i spojrzał na niego. — Zaczęło padać i twoje skarpetki...
Styles nie zrozumiał na początku, ale w końcu poczuł, jak woda wdziera się przez materiał skarpetek do jego stóp.
— Szlag — powiedział pod nosem i odsunął się z krawędzi werandy, zamykając przy okazji laptopa. — Przepraszam...
— Nie przepraszaj mnie z powodu deszczu — skomentował szatyn, patrząc na Stylesa. — Po prostu usłyszałem deszcz, a ty nie wracałeś, dlatego wyszedłem. — Harry pokiwał głową, wstając z fotela i przesunął go pod ścianę domu. — Zrobiłem obiad. Na pewno zgłodniałeś.
Louis wszedł do domu, pewnie aby uniknąć zimna z zewnątrz. Harry po chwili zrobił to samo co chłopak, orientując się, że naprawdę zdążyło się ochłodzić. Nie miał pojęcia, ile siedział, patrząc w ogród i zatapiał się w swoje myśli.
— Nie musisz robić tego dla mnie. Poradziłbym sobie, jeśli zostawiłbyś mnie bez ciepłego posiłku — zaśmiał się cicho, ściągając z siebie skarpetki.
— Czasami zapominam, jak podobny jesteś do swojego dziadka. — Louis pokręcił głową, mówiąc cicho i zniknął w kuchni.
Harry zostawił laptopa w salonie na kanapie, bo cały stolik został nakryty książkami, zeszytami oraz notatkami. Spojrzał na kartki, ale kiedy już chciał przeczytać tytuł pracy Louisa, usłyszał dźwięk talerzy, więc wyprostował się i obrócił w stronę kuchni, w której zauważył szatyna, próbującego dostać do górnej szafki.
Och, Boże. To jest żart - zaśmiał się do siebie w myślach i wszedł do pomieszczenia.
— Dlaczego Stylesowie zawsze muszą być wyżsi? — zapytał nagle Louis, wzdychając i chyba poddał się misji. — Nawet twój dziadek musiał mi pomagać. — Pokręcił głową, nakładając jedzenie na talerze. — Jakby Bóg po prostu na was spojrzał i powiedział "hej, dajmy im wzrost, piękny dom i werandę, na której będą czytać książki".
CZYTASZ
Wschody słońca dzielą nas od siebie.
FanficInformacja o śmierci Henry'ego Stylesa pojawiła się nagle. Ale Harry mógł być po części na to przygotowany - kiedy masz osiemdziesiąt lat, wszystko jest możliwe. Gdy odczytuje testament, nie rozumie jednego zapisu, jaki umieścił staruszek. Bagateliz...