Rozdział 1

76.3K 1.4K 831
                                    

Tego poranka zaraz po wyłączeniu budzika, Josephine dała sobie chwilę na wzięcie dokładnie czterech głębokich wdechów, zanim uznała, że jest gotowa wstać z łóżka, by mierzyć się z rzeczywistością. Ostatnio ta prosta czynność stawała się to coraz trudniejsza, a poczucie wyczerpania towarzyszyło jej niemal nieustannie.

Z westchnieniem opuściła ciepłe łóżko, zbierając przy okazji książki, pośród których zasnęła poprzedniej nocy. Było to niemal codziennością, bo zdecydowanie za często zdarzało się jej katować nauką tak długo, że przemęczony organizm sam w końcu odcinał zasilanie. Ostatnia klasa szkoły średniej rozpoczęła się zaledwie kilka tygodni wcześniej, ale jeśli chciała być najlepsza, a właśnie taka musiała być, nie mogła sobie pozwolić na trwonienie cennego czasu.

Musisz postarać się bardziej, Josephine. – Słowa matki usłyszane poprzedniego wieczoru wciąż krążyły jej w głowie. – Chyba nie chcesz znów być dla nas rozczarowaniem.

Jeśli miałaby być ze sobą całkowicie szczera, nie była pewna, czy w przypadku jej starań
w ogóle istniało jakieś bardziej. Jednak jej opinia w tej kwestii była najmniej istotna i jeśli jej matka oczekiwała, że się postara, nie pozostało jej nic innego, jak spełnić te oczekiwania bez względu na cenę.

Odłożyła książki i przeniosła wzrok na kalendarz zawieszony nad biurkiem. Od wielu lat odhaczała każdy kolejny dzień. Był to jej sposób motywowania się, a także nieustanne przypomnienie, że znosi to wszystko w konkretnym celu, do którego przybliżał ją każdy dzień walki.

Jedenaście miesięcy. Za rok o tej porze nic nie będzie miało już znaczenia – powtarzała sobie jak mantrę, jak osobistą modlitwę, by dodać sobie sił.

***

– Dzień dobry, panienko Sinclair. – Ciepły głos pani Murphy powitał ją, gdy pojawiła się w kuchni i tylko szczera sympatia do jego właścicielki sprawiła, że powstrzymała grymas niezadowolenia.

– Doskonale wiesz, że nienawidzę, kiedy mnie tak nazywasz – powiedziała, siadając
na jednym z krzeseł przy wyspie kuchennej.

– Wybacz kochanie, ale twoja mama była tu jeszcze chwilę temu – kobieta wyznała ściszonym głosem, nachylając się, by położyć przed nią talerz z przygotowanym śniadaniem. – Smacznego, panienko – dodała głośniej, uśmiechając się przy tym przepraszająco.

Nie mogła jej za to winić. Prawie sześćdziesięcioletnia Margaret Murphy była gosposią
w ich domu na długo przed jej narodzinami i doskonale wiedziała, jaka potrafi być starsza
z kobiet rodziny Sinclair. Dlatego mimo wielkiej, niemal matczynej miłości do dziewczyny nie zamierzała bez wyraźnej potrzeby narażać się na dezaprobatę pracodawczyni. A o nią było niezwykle łatwo.

Nastolatka skrycie podziwiała fakt, że ktoś tak dobry i ciepły z własnej woli wytrzymał z jej matką tak długo, ponieważ ona sama po niespełna osiemnastu latach wręcz nie mogła się doczekać, kiedy się od niej uwolni.

Pani Murphy natomiast była jej bliższa niż rodzona matka. Opiekowała się nią od urodzenia i praktycznie ją wychowała. Zastępowała jej rodziców, którzy zawsze byli zbyt zajęci swoją karierą i Josie była jej za to niesamowicie wdzięczna.

W normalnych okolicznościach, czyli gdy jej rodziców nie było w domu, pani Murphy usiadłaby razem z nią, umilając jej śniadanie luźną rozmową, bo od zawsze wykazywała szczere zainteresowanie tym, co się akurat działo w życiu dziewczyny. Jednak tego dnia nie mogła sobie pozwolić nawet na nucenie pod nosem, jak to miała w zwyczaju, dlatego Josephine zjadła posiłek w nieco niekomfortowej ciszy i pospiesznie skierowała się do wyjścia, nie chcąc dłużej przebywać w domu, gdy byli tam rodzice. Przystanęła jedynie na chwilę, by życzyć kobiecie miłego dnia.

Flaw(less) - JUŻ W KSIĘGARNIACH Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz