twenty one pilots - blasphemy
Tony obudził się wtulony w narzeczonego i spokojny jak nigdy dotąd. Otulony kołdrą oraz silnymi ramionami leżał, wdychając znany zapach i starał się za bardzo nie wiercić co jest trudne, gdy akurat zdrętwieje ci noga, a wolisz mieć ją sprawną.
Odkąd spali razem, zawsze robili to na łyżeczkę; Tony jako mała i Stephen jako duża łyżeczka. Ta pozycja gwarantowała im ciepło i wygodę podczas snu, a także natychmiastową interwencję w czasie koszmaru.
- Tony, na miłość boską, dlaczego się tak wiercisz - padło zaspane z drugiej strony łóżka, gdy mężczyzna niechcący po raz kolejny szturchnął Stephena.
- Nie chciałem, przepraszam, śpij dalej, nie masz dzisiaj dyżuru na tak rano, masz na dziewiątą - powiedział na jednym wydechu Stark. O ósmej trzydzieści kończyły się nocne zmiany w szpitalu. - Możesz spać dłużej.
- I tak już nie zasnę, nie masz dla mnie litości. - Stephen podniósł się na łokciu i czule pocałował narzeczonego.
- Nie chciałem cię budzić.
- Wiem, chodź tu. - Owinął go ramieniem, przyciągnął do siebie, po czym zaczął obsypywać nieco zbyt zarośniętą twarz pocałunkami.
Zwykle to Strange wstawał wcześniej z powodu nieludzkiej pory wyjścia do pracy, żegnał się więc z Tonym krótkim cmoknięciem w usta i wychodził, a Stark, coraz częściej pracujący w domu - zdalnie, jak to określał, i pod okiem Rhodesa, który miał za zadanie dopilnować, żeby ten coś zjadł - z utęsknieniem czekał na powrót lub sam po niego wyjeżdżał.
Tym razem Stephen został w domu i, jakżeby inaczej, postanowił nieco urozmaicić ich poranek, nader energicznie zakopując ich w pościeli za obopólną zgodą.
Po godzinie Stephen trzymał Tony'ego na kolanach, ciasno oplatając szczupłe ciało ramionami, Stark zaś zarzucił mu ręce na szyję, oddychając ciężko w jego policzek i całując go z wdzięcznością.
- Byłeś wspaniały - mruknął, odchylając do tyłu głowę, by nałapać chłodnego powietrza, wolnego od intensywnego zapachu. - Boże, Stephy, byłeś cudowny. - Wygiął ramię do tyłu, chwycił dłoń narzeczonego i ucałował ją.
- Odważny ruch, zważywszy na to, gdzie przed chwilą ją trzymałem - zaśmiał się mężczyzna. - Ale dziękuję, ty nie inaczej. - Nachylił się, by złożyć delikatny pocałunek na środku piersi Tony'ego, tam, gdzie serce pulsowałoby dzielnie nieśmiałym, błękitnym światłem.
- Nie odzywaj się już - zażądał Tony, gdy Strange oparł czoło o ucałowane miejsce i omiatał oddechem delikatną skórę. Przejeżdżał po niej palcami, głaskał ją i skubał, w zamian słysząc zadowolone z pieszczot ciche jęki narzeczonego. - Kocham cię.
- Też cię kocham - mruknął Stephen, zostawiając dyskretną, lecz piękną malinkę tuż nad jego obojczykiem.
I naprawdę miał to na myśli. Nie jak Steve, który mówił prosto w twarz o miłości do niego, a ręką, która nie przytrzymywała jego kołnierza wymierzał uderzenia. Godzinę później pokrywał ciało Tony'ego brzydką czerwienią, wduszając jego twarz w poduszkę i odcinając dopływ powietrza powtarzając niemal przepraszająco, że to za karę i gdyby Tony zachował się lepiej, nic by się nie stało.
- Tony - mężczyzna ostrożnie, jakby mógł go stłuc, musnął jego twarz palcem - nie odlatuj. Nie myśl o nim.
- Przepraszam. - Stark ukrył twarz w zgięciu szyi Stephena. - Nie chciałem...
Naprawdę nie chciał. Miał dosyć tego, że jego umysł ciągle podsuwa mu zdarzenia, o których przysiągł sobie zapomnieć, że każda, nawet najbardziej niewinna rzecz w sypialni kojarzyła mu się tylko z nieudanym związkiem i niepotrzebnym cierpieniem, z hektolitrami łez, jakie wylewał w samotności.
CZYTASZ
𝐒𝐓𝐑𝐀𝐍𝐆𝐄 𝐓𝐄𝐂𝐇𝐍𝐈𝐐𝐔𝐄. ironstrange
Fanfictiontony leczy rany, a stephen bardzo się stara być dobrym lekarzem.