twenty one pilots - we don't believe what's on tv
— Stephy, nie rób tak.
Mężczyzna otrząsnął się z odrętwienia i natychmiast zabrał palce z miejsc, które kiedyś opatrywał i z których kiedyś delikatnie zmywał krew, pod którą szczerzyły się szyderczo sińce nabite twardą ręką przekłamanej miłości.
Jeszcze przed chwilą odruchowo zataczał nieduże koła w okolicy bioder, żeber i piersi Tony'ego; tam, gdzie obrażenia były największe. Gdyby tylko mógł, wypolerowałby jego zmęczone ciało na błysk, wycałowałby każdy centymetr kwadratowy skóry, jaki nawinął się pod spragnione wargi, byleby tylko pomóc mu zapomnieć o krzywdzie, której doznał.
— Przepraszam — westchnął.
— Nie mam już tam ran — rzucił rozdrażnionym głosem Stark. — Nie będę już miał — dodał z czymś na kształt ulgi, gdy ufnie roztapiał się w ramionach Stephena, naciągnąwszy na nich koc.
— Przepraszam, martwię się — wyjaśnił, szukając w tej krótkiej frazie usprawiedliwienia. — Martwię się o ciebie.
Martwił się, jakby zupełnie racjonalnym przypuszczeniem było to, że dawno zagojone rany mogą samoistnie znów się otworzyć, a oni obudzą się w kałuży zaschniętej, cuchnącej krwi zlepiającej materiał koszulek i brudzącej prześcieradło. Logicznie rozumujący umysł ze stoickim spokojem ustawiał w szeregu powody, dla których owa sytuacja była niemożliwa, lecz przerażona, znerwicowana dusza wymyślała coraz gorsze i gorsze scenariusze.
Tony nie był słaby, nie był ustawioną na krawędzi półki porcelanową figurką zbyt cenną, by zezwolić komukolwiek na choćby spojrzenie na nią, jakby była wystarczająco krucha, by sam wzrok mógł ją stłuc i choć Stephen najchętniej przechowywałby go w bezpiecznym pudełeczku wiedział, że nie może odciąć go od wolności. Nie, gdy cztery lata temu z powrotem pozwolił mu poczuć jej słodki smak, zabierając go na lody.
Nie, gdy za pomocą czułości i troski pokrył nienaturalnie szczupłego Starka istną sztuką, wycałowując na nim kolejne gwiazdozbiory, łącząc ślady pocałunków placami, jakby chciał namalować kosmos jedynie za pomocą warg i dłoni, a za płótno służyło mu wyciągnięte wygodnie na łóżku ciało. Nie potrzebował ani pędzla, ani intensywnie barwnych farb, żeby uczynić z ówczesnego kochanka dzieło sztuki lepsze od wszystkich osiągnięć cywilizacji.
Tony był już piękniejszy niż najcudowniejszy obraz, lecz przetrwał tyle, ile niejeden starożytny posąg. Wylane tysiące gorzkich łez, wyszeptane prośby na złamanych skrzydłach, gorzkie zdania wduszane w poduszkę: to wszystko składało się na część osoby Anthony'ego Edwarda Starka, wytarganego za włosy ze szczęścia i udeptanego tytułem narzeczonego Rogersa, zawiniętego szczelnie w bezwstydne kłamstwa jego autorstwa i zaślepionego przez miłość.
Pamiętał, gdy spotkali się pierwszy raz; miał niesamowitą ochotę pocałować niewinnie skroń trzydziestodwulatka, jak ma dobranoc, by za wszelką cenę udowodnić, że jest bezpieczny, przygarnąć go skulonego niczym zabłąkane kocię i zaoferować najlepsze, co tylko mógł.
— Przecież wiesz, że jedyną osobą, która może mi to zrobić, jesteś ty. — Tony nie czując ciężaru słów, które zrzucił na barki ukochanego, przeciągnął się jak kot i ułożył wygodniej, wtulając twarz w ciepły sweter.
— Nie mów tak — Strange zacisnął oczy, całując czule czubek głowy mężczyzny. — Nawet tak nie mów — poprosił cicho, otulając go dokładniej kocem.
Tony zamilkł, przez chwilę jedynie wygodniej moszcząc się w zagłębieniu między Stephenem a szerokim podłokietnikiem kanapy.
— Przepraszam — odezwał się po chwili. — Przyjadę po ciebie jutro, dobrze? Moglibyśmy spędzić ze sobą trochę czasu bez zamartwiania się i wykradania chwil, kiedy żaden z nas nie pracuje.
CZYTASZ
𝐒𝐓𝐑𝐀𝐍𝐆𝐄 𝐓𝐄𝐂𝐇𝐍𝐈𝐐𝐔𝐄. ironstrange
Fanfictony leczy rany, a stephen bardzo się stara być dobrym lekarzem.