twenty one pilots - levitate
Och, Tony, upadły aniele.
Kiedy powiedział Stephenowi, co się stało w parku, nie usłyszał ani jednego nasiąkniętego pretensjami zdania, ani jedno słowo nie przybrało wydźwięku żalu; jedynie ciepłe ramiona z szelestem pocierających o siebie ubrań owinęły się wokół niego, z szelestem tych piór, które z pewnością tkwiły na wyrastających dumnie ze zmęczonych barków Stepha skrzydłach, przecież Strange był aniołem, a z pewnością istotą niebiańską, bo kto inny miałby tyle cierpliwości i uporu, by łapać go za każdym razem, gdy stracił grunt pod nogami z powodu jeszcze jednego kubka kawy i nagłej zmiany rytmu serca z powolnej melodii w najgorsze fałszowanie, porównywalne do świętokradztwa.
Był prawie pewny, że wciąż jest otulony ciepłem, gdyby nie intensywne promienie słońca, które smugami wdarły się pod zmrużone powieki, a on sam stał na środku salonu; Stephen podciągał żaluzje, och, bogowie, wyglądał tak pięknie okryty światłem, może naprawdę Tony umierał, a jego anioł zstępował, by go zabrać?
- Anthony. - Strange potarł podbródek, wracając do niego i chwytając za rękę; ucałował elegancką, srebrną obrączkę. - Jest w porządku, na miłość boską. Przestań się o to obwiniać, to nie twoja wina. - Ach, puste słowa. Oczywiście, że coś go gryzło w środku, kąsało nie oszczędzając jadu, wbijało ostre niczym igły zęby w delikatne trzewia, bo takie sytuacje nigdy nie dają upragnionego spokoju żadnej ze stron, obcy twór teorii spiskowych zawsze panoszy się w umyśle, zalewając chęć uwierzenia niepokojem. - Jest okej.
- Nie, nie jest, gryziesz się tym. - Tony uniósł wzrok, starając się ściągniętymi ustami i pewną postawą zakamuflować spuchnięte oczy. - Drażni cię to, mam rację?
Stephen westchnął ciężko, przyciskając obie dłonie ukochanego do ust.
- Wiesz, że najchętniej bym go teraz pozbawił tej ślicznej buzi? I kilku innych przymiotów?
Tony roześmiał się sztywno, a chrypa nie nadawała mu zbyt przekonującego tonu. Było mu wstyd, a zarazem usiłował przekonać siebie, że był tu ofiarą, pokrzywdzonym, że to z niego należy zmyć ślady agresywnego dotyku.
- Wiem.
177A Bleecker Street miało wiele sekretów i równie wiele słyszało; nieduży apartament zamieszkiwany przez szaleńczo zakochanych w sobie mężczyzn był niejako sercem kamienicy, do której ściągało wiele osób nie tyle osobliwych, co odbiegających od wyglądu i charakteru przeciętnego londyńczyka.
Niezbyt klejąca się rozmowa trwałaby zapewne dłużej, gdyby nie huk na klatce schodowej, przez który Tony i Stephen odwrócili głowy.
- Co się stało? - Stark zerknął na niego z niepokojem. Nic dziwnego; huki dobrze się mu nie kojarzyły, podobnie jak wzięcie zamachu.
- Wiem tyle, co ty, kochanie. Zobaczę.
- Zobaczę z tobą. - Tony chwycił narzeczonego za pasek od spodni i ruszył za nim, by po chwili otworzyć drzwi i zostać zaatakowanym.
Zaatakowanym konkretnie przez wściekłe szkarłatny płaszcz młodej kobiety, upominającej wyższego od niej czarnowłosego chłopaka.
- Loki, cholera jasna! Och, przepraszam, nie chciałam tak głośno - rzuciła na widok mężczyzn. - Mój narzeczony jest po prostu chodzącą katastrofą. - Rudowłosa uśmiechnęła się lekko, wyciągając dłoń. - Wanda Maximoff.
- Stephen Strange - przedstawił się chirurg, ściskając ją.
- Tony Stark. Nic się nie stało, mojemu narzeczonemu też daleko do normalności - wyszczerzył się Tony, podając rękę również Lokiemu, jak wierzyć, Laufeysonowi. - Wprowadzacie się?
CZYTASZ
𝐒𝐓𝐑𝐀𝐍𝐆𝐄 𝐓𝐄𝐂𝐇𝐍𝐈𝐐𝐔𝐄. ironstrange
Fanfictony leczy rany, a stephen bardzo się stara być dobrym lekarzem.