pięć

483 78 31
                                    

księżycowa noc


   Sicheng położył się na łóżku, a jego mokre włosy przykryły poduszkę. Nie powinien tego robić, gdyż doskonale wiedział jak będą one następnego dnia odstawać na wszystkie strony. Kolejna noc przykryła ciemnością pola, a srebrna tarcza, zupełnie tak, jak robi to jej rówieśniczka, zaglądała przez okna do domów, często nie pozwalając normalnie spać przez swą jasność. Chłopak wiedział, iż i jemu znowu nie będzie dane odpłynąć do krainy snów, ponieważ jeszcze nie minął ten niewygodny okres w postaci nagłej zmiany łóżka.

   Wstał więc, żeby przejść się tam i z powrotem po ciemnym pokoju oraz myśląc intensywnie nad tym, czy chciałby coś zrobić, żeby senność przyszła szybciej. Noc robiła swoją pięknością nań takie wrażenie, że szkoda by mu było jej się uważniej nie przyjrzeć. W mieście takie okazje w ogóle nie miały prawa istnienia przez smród spalin, okropny hałas no i praktycznie zasłaniające niebo wysokie budynki. Zapragnął wyjść na zewnątrz i lepiej poczuć wakacyjny klimat, słuchając świerszczy i wdychając świeże powietrze, póki jeszcze może.

   Wyjrzał przez otwarte okno ku sprawdzeniu czy jest wystarczająco ciepło, żeby pójść na łono natury w samej tylko piżamie, złożonej z koszulki i starych bokserek, wyglądających na nim jak zwykłe spodenki. Wiatr chłodny raz na jakiś czas dawał o sobie znać powiewami, tworząc na jego skórze gęsią skórkę, jednak to nie go nie wystraszyło i nie skłoniło do ubrania czegoś grubszego. Wyszedł po cichu ze swojego pokoju i rozglądając się uważnie, miał nadzieję, że nie wejdzie po drodze w coś, co ktoś przez przypadek zostawił na środku korytarza i nie obudzi tym nikogo. Na szczęście podróż do wyjścia z budynku przebiegła bez niepotrzebnych problemów.

   Stanął na tarasie. Noc nie była taka ciemna, jak mu się wydawało, gdyż księżyc świecił jasno i Sicheng widział dokładnie całe podwórko. Mimo to jego serce zabiło nieco mocniej ze strachu przez nadal wyglądającą nieco mrocznie okolicę. Zszedł powoli po schodach, trzymając dłoń na balustradzie, przeszedł kilka kroków i zatrzymał się. Najpierw wciągnął mocno nocne powietrze do płuc, lecz tym razem nie odczuwał zawrotów głowy, które były spowodowane obecnością tylko jednej osoby, a potem spojrzał w bezchmurne niebo. Ujrzał setki migoczących obiektów, które mimowolnie wzbudziły w nim ochotę na zawieszenie nań oczu na dłużej. Sicheng przypomniał sobie wtem o czym rozmawiał z Yutą po odejściu Doyounga i natychmiast posmutniał, ponieważ chłopak wtedy tak szybko odszedł, nie pozwalając na jakiekolwiek wytłumaczenia odnośnie tego czy, jak to ujął Japończyk, taki słodki chłopak już kogoś ma.

   Patrząc tak na gwiazdy, miał wrażenie, iż one również na niego spoglądają, przez co uśmiechnął się w stronę nieba, a chłodny wiatr poruszył kosmykami jego nadal wilgotnych włosów. Długo rozmyślał nad tym, czy chłopak tylko sobie żartuje z ich ów randki, o której zaczął mówić Doyoung, czy rzeczywiście odczuwałby pozytywne emocje, gdyby okazała się ona prawdziwą. Sicheng szczerze nie wiedział, jednak najbardziej zapadło mu w pamięci smutne spojrzenie chłopaka i szybkie zostawienie go samego. Nie mógł sam próbować tłumaczyć sobie czegoś, co prawdopodobnie mógł odebrać źle. Yuta patrzył na niego po prostu zmęczonym wzrokiem albo miał zły humor, zaś nazwanie go słodkim nadal pozostawało w obrębie stosunków czysto przyjacielskich, o ile Chińczyk mógł tak myśleć o tej znajomości, mimo iż trwa ona zaledwie parę dni.

   W jego głowie panował chaos. Przeróżne myśli szybowały we wszystkich zakamarkach umysłu, przez co Sicheng, zamiast odczuwać powoli przeszywający ciało nieprzyjemny chłód, czuł wewnętrzne rozdarcie. Gdyby tylko wiedział, że bycie w stanie zakochania jest tak bolesne i irytujące zarazem to by wydłubał sobie oczy przed przyjazdem tutaj, dzięki czemu nie widziałby anioła wśród ludzi, jakim był Yuta.

❝summer colors❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz