osiem

471 81 54
                                    

cisza o zmierzchu


   Sicheng nie byłby sobą, gdyby, zaraz po powrocie ze spaceru, bo tak właśnie nazwał tę niespodziankę, nie sprawdził co takiego znaczą kwiaty, które pokazał oraz wręczył mu Yuta, ponieważ nie poprzestał on tylko na jednym. Gdy tylko Chińczyk ujął łodygę i miał zamiar podziękować za ten mały prezent, Japończyk odwrócił się i wszedł głębiej w niebieskie morze, zrywając co piękniejsze rośliny. Tym samym teraz Sicheng jest bogatszy o piękny duży bukiet chabrów i wiedzę w postaci ich znaczenia, przez co jego serce zabiło mocniej, a w głowie świecił na czerwono napis:

   Yuta odwzajemnia moje uczucia.

   Miał ochotę skakać ze szczęścia i radości, bo na krzyk nie mógł sobie pozwolić, nie był przecież sam. Teraz nawet ponowne spotkanie Doyounga by nie zepsuło mu humoru. Pełen entuzjazmu zaczął chodzić po pokoju, tworząc na podłodze zawiłe i przecinające jedna drugą ścieżki, ponieważ usiedzieć na miejscu nie potrafił. Mógłby w tym momencie góry przenosić, a i tak możliwe, że nie poczułby zmęczenia, gdyż tak go miłość uskrzydliła. Z tego całego zapomnienia o bożym świecie i myślenia o trzymanych dotąd motylach w brzuchu, że wreszcie będzie mógł je wypuścić na zewnątrz oraz pozwolić lecieć w świat, nie wstawił bukietu do wazonu, przez co wiądł on powoli w jego mocnym uścisku. Lekko zaniepokojony obrzucił spojrzeniem kwiaty. Dopiero co je dostał jako prezent, a już zaczął robić wszystko, by się ich nieumyślnie pozbyć.

   Podszedł do drzwi i położył wolną dłoń na klamce, żeby je otworzyć, gdy ktoś po drugiej ich stronie zrobił dokładnie to samo, dzięki czemu teraz stał twarzą w twarz z Yutą, trzymającym mały kolorowy wazon, wypełniony wodą. Przynajmniej nie było jej aż po jego brzegi, ponieważ kolejne chwile mogliby spędzić na romantycznym wycieraniu podłogi.

   — Pomyślałem — zaczął, zerkając to na naczynie, to na kwiaty, aż w końcu na samego Sichenga, jednak nie na długo, gdyż zaraz patrzył na drzwi, jakby to im ofiarował rośliny — że będziesz chciał je zatrzymać na dłużej niż jeden dzień.

   Przez delikatne ich zbliżenie na polanie, Yuta wyglądał, jakby nieco się zmienił wewnętrznie, ponieważ od zewnątrz nadal był tym samym aniołem, którego tak sobie Chińczyk bardzo upodobał na samym początku. Do tej pory to na twarzy Sichenga widać było ciągle płonące rumieńce zawstydzenia, zawsze dające o sobie znać w obecności Japończyka, lecz teraz role zmieniły miejsca. Policzki Yuty miały barwę przypominającą dojrzałego pomidora, a dłonie lekko drżały ze stresu. Osoba stojąca gdzieś z boku mogłaby pomyśleć, że ten chłopak lada moment zemdleje i runie niczym kłoda na podłogę, tłukąc wazon oraz rozlewając wodę na całej długości korytarza. Plusem w tej sytuacji był całkowity brak jąkania się.

   — Właśnie miałem po niego iść — odparł Sicheng, kiwając z uśmiechem głową w podzięce. Odebrał naczynie i wrócił w głąb pokoju, żeby postawić je już z kwiatami na biurku, na koniec odchodząc na bok i zachwycając tym pełnym uroku widokiem. Następnie zerknął pytająco na chłopaka, stojącego nadal w tym samym miejscu, jednak już nie wyglądał, jakby było mu okropnie gorąco.

   — Wiesz... bardzo lubię spędzać z tobą czas, a akurat mam już wolne, więc...

   — Tak?

   — ...chciałbyś znów posiedzieć ze mną na tarasie... jak wtedy? — Yuta, mimo chwilowych przerw na zabranie głębokiego wdechu, każde kolejne słowo wypowiadał coraz szybciej i szybciej, sprawiając, iż Sicheng musiał doń podejść, by zrozumieć ich sens. A skoro i on także miał wolne — nie wspominając o tym, że w ogóle przyjazd na wieś był konsekwencją nadmiaru niezagospodarowanego czasu — nie widział powodów, żeby odmawiać. Sam dla siebie byłby skończony oraz prawdopodobnie złamałby serce chłopaka, gdyby wyraził niechęć dla tego spontanicznie rzuconego pomysłu.

❝summer colors❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz