sześć

454 78 7
                                    

mglisty świt


   Yuta jeszcze przez kilka ciągnących się w nieskończoność chwil, podczas których stał wyprostowany niczym struna i mrugał zszokowany tak śmiałym gestem ze strony Sichenga w postaci przytulenia, trzymał ręce szeroko uniesione, nie bardzo wiedząc co z nimi zrobić. Odwzajemnić uścisk, położyć je na ramionach chłopaka i delikatnie odepchnąć, tłumacząc się, że wkłada w czynność za dużo siły, choć tak naprawdę jest to jedno z najprzyjemniejszych uczuć z jakimi kiedykolwiek miał do czynienia, czy po prostu pozostać w tej pozycji oraz delektować. Nie miał pojęcia kiedy Chińczyk zrobił się tak śmiały w stosunku do niego i odważnie przejął pałeczkę w tej znajomości. Jednak mimo wszystko wcale mu to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie — cieszył się, iż coś wkrótce w jego krótkim życiu może ulec zmianie na lepsze.

   Westchnął cicho i uniósł wzrok na świecące gwiazdy. Miał twarz przepełnioną czystym szczęściem i radością, a oczy zalśniły nie tylko od odbijającego się w nich światła, ale również napływających łez. Całe jego ciało w jednym momencie zadrżało, na co zareagował Sicheng.

   — Zimno ci? — zapytał i już miał odsuwać się od Yuty, gdy ten objął go mocno i znów przycisnął do siebie, chowając twarz w jego nadal trochę wilgotnych włosach, by chłopak nie mógł widzieć jak żałośnie teraz wygląda.

   — Nie. — Yuta skupił całą swoją siłę na tym, żeby głos brzmiał tak jak zawsze, czyli bez podejrzanego drżenia, wskazującego na ochotę do wybuchnięcia płaczem. Położył podbródek na ramieniu Sichenga, ukradkiem wycierając kciukiem łzy. — A tobie czasem nie jest? Nie dość, że wyszedłeś w środku nocy w piżamie, to dodatkowo masz mokre włosy.

   Błyskawicznie puścił Chińczyka, schylił się po leżący na trawie koc i zarzucił go nań znowu, lecz tym razem dołączając do tego głowę chłopaka. Następnie objął go ramieniem, prowadząc na taras, gdzie Japończyk jako pierwszy usiadł na leżaku między poduszkami. Patrząc wyczekująco na Sichenga, poklepał miejsce obok siebie. Już całe zawstydzenie zniknęło, a oczy zostały wysuszone z łez przez chłodne podmuchy wiatru.

   — Ale nie zmieścimy się.

   — Chodź i nie marudź.

   Mimo to chłopak nadal stał nad leżakiem do momentu, aż Yuta nie przyciągnął go bliżej za koc, a potem za jego dłoń, uprzednio ją odnajdując. Sicheng tak się martwił o brak miejsca, którego i tak trochę jeszcze zostało, kiedy oboje już leżeli obok siebie, że całe rozluźnienie oraz spontaniczność w zachowaniu, jakie miał zaledwie kilka minut temu, zdążyły po części z niego wyparować. Teraz czuł rosnące ciepło, pochodzące nie tylko od przykrywającego go od stóp do głów koca. Japończyk specjalnie ułożył się na boku, mając tym samym lepszy widok na twarz swojego towarzysza.

   — Widzisz? — zapytał triumfalnym tonem głosu, na co Sicheng spojrzał na niego spod przykrycia. — Wszystkiemu można zaradzić.

   — A-a jak ktoś nas z-zobaczy? Czy tak po-powinni zachowywać s-się znajomi?

   — Przecież nic takiego nie robimy. — Yuta zachichotał cicho, kładąc dłoń na miejscu, gdzie powinien być brzuch Chińczyka. — Poza tym dbam o twoje zdrowie i cię ogrzewam nie tylko kocem, ale i swoim ciałem. Chyba nie chcesz być chory w wakacje?

   Sicheng chciał jęknąć z zażenowania, ale zacisnął usta w wąską linię i uciekł wzrokiem w bok, obserwując okolicę. Jak zwykle wyobraźnia pokazywała mu zbyt dużo dziwnych obrazków i jak zwykle musiał się tym podzielić z całym światem, a szczególnie z osobą na jakiej mu zależało, dzięki czemu jego policzki zmieniły kolor na delikatną czerwień.

❝summer colors❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz