Rozdział 7

72 8 7
                                    


Przez moment Ciel patrzył na swojego kamerdynera z takim wyrazem twarzy, jakby zupełnie nie rozumiał, co ten drugi ma mu do powiedzenia. Jego umysł ogarnęła wszechobejmująca pustka, która zjawiła się równie szybko, co ustąpiła miejsca normalnemu natłokowi myśli, które po tym chwilowym resecie zaczęły tłoczyć się z jeszcze większą siłą i dynamiką niż wcześniej.
– Dobrze. Zadbaj o to, abyśmy mogli zostać. Ja zajmę się Elizabeth – zwrócił się pewnym głosem do demona, pozostawiając sprawy w jego piekielnie zdolnych rękach. Przynajmniej miał pewność, że nie zostanie ona spartaczona. Dzięki temu poczuł się niezwykle lekko, tak jakby fizycznie został zdjęty z jego barków ogromny, zalegający ciężar. To była jedna z cech, za które szanował Michaelisa jako demona. Jeśli coś miało być wykonane, to było, na najwyższym poziomie, zgodnie z umową, bez konieczności składania reklamacji co do świadczonych usług.
– Naturalnie – kamerdyner skłonił się i zniknął tak szybko, że hrabia miał wrażenie, że jego podwładny potrafi rozmywać się we mgle. A mówił mu, żeby nie używał piekielnych sztuczek w obecności osób trzecich! Chyba że to z jego refleksem coś nie tak.
Ciel obejrzał się raz jeszcze przez ramię, jakby chciał się upewnić, wpatrując się przez chwilkę w miejsce, w którym ostatni raz widział kamerdynera, po czym ostatecznie oderwał się od niego myślami. Ponownie zbliżył się do swojej narzeczonej i Pauli, stając jednak za nimi w pewnej odległości, aby nie naruszać zbytnio przestrzeni osobistej obu dam, zachowując stosowny dystans.
– Elizabeth – zaczął spokojnie, a jego głos zdradzał, że nie chowa do niej urazy – nie powinnaś dłużej zostawać w takim stanie. Powinnaś wrócić do domu i tam odpocząć – zasugerował spokojnie, odkrywając przy okazji, że właściwie to by było mu bardzo na rękę. Iskierka nadziei, że narzeczona posłucha jego rady i będzie miał wolna rękę w pracy powoli zamieniała się w ogień szalejący w jego duszy i tylko ogromna samokontrola pozwalała mu utrzymać to w tajemnicy przed otoczeniem.
– Cielu, nic mi nie jest – odpowiedział mu drżący głosik, po czym Lizzy odwróciła się do niego twarzą. Pomimo, że było już ciemno i jedynym źródłem światła był księżyc, który świecił dziś wyjątkowo jasno, dostrzegał zaczerwienione oczy i nos dziewczyny. W powietrzu unosiły się jeszcze reszki żaru, jaki był za dnia, a brzęczenie świerszczy i inne odgłosy natur skutecznie stwarzały pozory, jakoby ta trójka była zupełnie oderwana od zgiełku miasta, stwarzając idealne warunki do spędzenia paru chwil sam na sam.
Zapanowała dość niezręczna sytuacja. Żadne z nich nie zmniejszyło dystansu, który ich oddzielał, chociaż był on co najmniej nienaturalny dla każdej ze stron. Mimo to, Ciel nie chciał się narzucać, a Lizzy wstydziła się minionej chwili słabości. To wystarczyło, aby trzynastolatkowie nie potrafili znaleźć odpowiedniego wyjścia z sytuacji. Milczenie, które trwało parę chwil, przerwał dopiero szloch blondynki i słowa otuchy Pauli, szeptane na ucho panienki.
– Nie chodzi o to! – pokręciła głową szlachcianka, naprowadzając Ciela na trop, o co właściwie jej chodzi. – Ten pokaz był straszny! Jak tak można... Przecież to byli ludzie! Nie powinno się z nimi tak postępować! Zwłoki zasługują na szacunek i spoczynek bez zakłóceń, aż do dnia Sądu... – urwała, spoglądając nagle na twarz swego narzeczonego, jakby zupełnie wypraną z emocji. – Boże... Cielu, przepraszam! Ty na pewno widziałeś podobne rzeczy – podzieliła się z nimi nagłym odkryciem, po czym zrobiło się jej jeszcze bardziej przykro. Zawiodła jako narzeczona Psa Jej Królewskiej Mości. Powinna być oparciem dla swego przyszłego męża. Spuściła smutno głowę i pośpiesznie otarła ręką twarz, przyczyniając się do powstania kolejnych rumieńców, które prawdziwie zakochany mężczyzna mógłby uznać za urocze.
Ciel nie poganiał narzeczonej. Przede wszystkim, nie chciał jej zaprzeczać ani potwierdzać. Uważał, że najlepsze, co w tej chwili może zrobić, to zapewnić warunki, aby dziewczyna sama doszła do siebie bez zbędnych świadków. To zostanie tylko między nimi, jego dyskrecji mogła być pewna. Zresztą, on sam był pewien swojej dyskrecji. Dlatego pozwalał się jej wypłakać i tylko czekał na odpowiedni moment, aby pomóc jej podnieść się na duchu.
– Nie płacz – zwrócił się do niej niebywale ciepło, jak na swoje możliwości – rozumiem cię. To nie jest odpowiedni widok dla dam. Przepraszam, nie pomyślałem – dodał, biorąc ją nieco niezgrabnie za rękę i kierując się w stronę, gdzie były pozostawione wszystkie powozy, w tym także i ich. – Przeproś w moim imieniu swoją mamę. Nie mogę cię odwieźć do domu osobiście. Obowiązki – przyznał jej niebywale szczerze, czym ujął za serce blondynkę, zupełnie nieświadomie powoli budzącego się w nim męskiego czaru. Tuż przed wejściem do powozu uścisnął ją, w sumie sam nie wiedząc czemu. Przeważnie szalenie się cieszył, kiedy opuszczała jego posiadłość, kiedy znowu mógł się delektować ciszą i spokojem oraz zamknąć w niezwykle wygodnej dla siebie aspołecznej otoczce, niczym w wygodnej skorupce, a jednak... Elizabeth, jak bardzo nieznośną by nie była i jak bardzo natrętnie nie okazywałaby mu swoich uczuć, to robiła to szczerze. Nawet, jeśli miały być one przeznaczone dla jego starszego brata, za którego objął zastępstwo, a o czym wiedzieli tylko on sam i jego demoniczny kamerdyner, to były one szczere. Miał świadomość, że pewnego dnia okrutnie ją zrani, żywił jednak nadzieję, że znajdzie to tego czasu sposób, aby miało to możliwie jak najłagodniejszy przebieg. Elizabeth, jako jego bliska przyjaciółka z dzieciństwa i jego jedna z najbliższych krewnych, zasługiwała na to.
– Cie... Cielu... – szepnęła zszokowana dziewczyna – to nie wypada – dodała po chwili, jednak tak fałszywym tonem, że to było bardziej niż oczywiste. W głębi serca ogromnie się cieszyła, że nawet po drobnej niedyspozycji nie jest odpychająca dla swojego narzeczonego.
– To nic – uzyskała w odpowiedzi, po czym Ciel odsunął się już na stosowną odległość. – Nie martw się niczym i wracaj. Odwiedzę cię, kiedy będzie już po wszystkim – dodał na wszelki wypadek, aby nie musieć spędzać kolejnych godzin z myślą o niespodziewanej wizycie. Następnie, jak przystało na angielskiego gentlemana, asystował Lizzy, kiedy wsiadała do powozu i upewnił się, że Paula sama da radę poprowadzić. W to nie wątpił. Paula pod pewnymi względami w niczym nie ustępowała umiejętnościami jego służących. W końcu Frances nie pozostawiłaby byle kogo przy swojej ukochanej córeczce.
Powóz znikał już za zakrętem, a hrabia ciągle stał, obserwując czy nikt nie śledzi jego narzeczonej. Bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności. Wmawiał sobie, że nie warto pozostawiać okazji dla przeciwnika, które mogłyby być wykorzystane przeciwko niemu. Pomachał na koniec dziewczynom i zadowolony z korzystnego obrotu spraw, dziarskim krokiem wracał do sali, w której miała odbyć się aukcja.
Miał w końcu trop. Mallcote jak szczur doprowadzi go do gniazda, a wówczas on zakończy to bezprawie. W głowie układał sobie to, co do tej pory już wiedział: ludzie znikali bez śladu, a Mallcote dostarczał zwłoki. Niewykluczone, że dzięki współpracy ze Scotland Yardem mógł nieco fałszować dowody i zeznania. Czy to by wyjaśniało te nierozpoznawanie zwłok? Jak na gust hrabiego, pieniądze były bardziej przekonujące. Odpowiednia łapówka albo groźba potrafiły otworzyć wiele nowych możliwości. Jednakże skąd Mallcote miałby na to środki? Musiałby uczestniczyć czynnie w sprzedaży części mumii i co więcej zgarniać część dochodu. Jaki to mógłby być procent? Na pewno miał wspólnika, ale ilu jeszcze? Im dłużej o tym rozmyślał, tym większa ekscytacja narastała w jego sercu. Dzisiejsza aukcja powie mu tak wiele, że nie mógł się już jej doczekać!
Podobne nastroje unosiły się wśród zebranej szlachty. Z łatwością zauważył, że większość dam opuściła już lokal, a zostali jedynie dziwacy i osoby z ekscentrycznymi zamiłowaniami, oraz tacy, którzy chcieli być za wszelką cenę modni. Rozglądał się w nadziei, że wypatrzy w tłumie swojego służącego, jednak mimo wysiłków nie mógł go nigdzie dostrzec.
– Panicz mnie szuka? – usłyszał nagle cichy, aksamitny baryton tuż przy swoim uchu. Brwi Ciela uniosły się, jednak nie zaszczycił demona spojrzeniem.
– Spóźniłeś się – odpowiedział jedynie, spoglądając na scenę, na której zaczęły się kręcić osoby, przygotowując się do oficjalnego otwarcia.
– Panicz wybaczy, ale ośmielę się nie zgodzić – usłyszał w odpowiedzi, a po tonie i sposobie, w jaki były wymawiane poszczególne słowa mógł przysiąść, że demon się uśmiechał, chociaż dalej uparcie siedział do niego tyłem i nie zamierzał się odwracać, jednak bezczelność jego kamerdynera spowodowała, że nie wytrzymał i zmierzył go wzrokiem od stóp do głów. Chyba powinien go ukarać po powrocie, stanowczo się zapomina. Michaelis najwyraźniej wyczuł swoje rażące zaniedbanie, bo sam z siebie kontynuował: – Czy pamięta panicz to, o czym mówił nam sir Randall?
Hrabia zwiesił na chwilę głowę i utkwił wzrok na kolumnie nieopodal nich. Na jego gładkim czole pojawiła się zmarszczka.
– Nie wiem, o czym myślisz. Mów jaśniej.
– Świadek drugiego morderstwa – odpowiedział Sebastian, delektując się reakcją chłopca. Na rękach wystąpiła mu gęsia skórka, a oczy momentalnie się rozszerzyły, kiedy wpatrywały się w niego z niedowierzaniem. Za dobrze go znał, by nie wiedzieć, że właśnie się złości na siebie samego, że przeoczył ten element który mu właśnie zręcznie podsuwa pod nos.
– Dlaczego mi mówisz o tym dopiero teraz? – zaakcentował ostatnie słowo dobitnie, niemal sycząc zapytanie przez zaciśnięte zęby. Jak ma teraz spokojnie obserwować aukcję, kiedy myślami będzie krążył wokół tak istotnej poszlaki!
– Spokojnie, paniczu. Jest bezpieczny, Bard go pilnuje – dodał uspokajającym tonem brunet.
– Powinieneś kiedyś zawisnąć – skomentował Ciel, wracając do swojej wyjściowej pozy.
– Po paniczu spodziewałbym się bardziej wyrafinowanej kary – odparł potulnie demon na tyle cicho, aby dotarło to jedynie do uszu Ciela i skłonił się z pełną kurtuazją, akurat wówczas, kiedy zgasły światła.
Szmery rozmów zebranych momentalnie ucichły, a na scenę wystąpił nie kto inny, a sam doktor Pettigrew we własnej osobie. Jeszcze raz powitał zebranych, winszując im i sobie niebanalnych zainteresowań i z dumą przedstawił pierwszy eksponat do nabycia za niezwykle niską cenę wywoławczą w wysokości dziesięciu funtów. Cielowi przemknęło przez głowę, że najwyraźniej nie chcą mieć ze sobą żadnych dowodów albo zwyczajnie są zbyt leniwi, aby ciągać się z towarem. Albo towar jest zbyt delikatny i nie wytrzymałby zbyt wielu podróży, choć w to akurat powątpiewał, skoro niektóre okazy wytrzymały podróż morską. Nie wszystkie, ale jednak.
Audytorium szybko zaczęło windować cenę w górę, mimo że to było jedynie kolano w szklanej gablocie. Ciel przypatrywał się z niedowierzaniem temu wszystkiemu. Nie wpadło mu w oko nic szczególnie podejrzanego, a jednak cały czas miał się na baczności, gdyż wskazówki, jakie dawał mu Michaelis, zawsze okazywały się trafne. To takiego zobaczył ten czarci pomiot, czego on sam nie mógł dostrzec? Co gorsza, ze wszystkich tajnych aukcji, na jakich do tej pory miał wątpliwą przyjemność bywać czy to w roli nabywającego dobra czy też towaru, to ta była najbardziej zwyczajna. Co lepsze, nosiła znamiona dobrze zorganizowanego biznesu. Szczęśliwy nabywca był kierowany do jednego z pokoi obok, gdzie był oficjalnie wypisywany czek na daną sumę. W kwestii odbioru było już różnie: jeśli eksponat był oprawiony, można go było zabrać choćby dzisiejszej nocy. W innych przypadkach sprawa była do uzgodnienia.
Oprócz Pettigrewa, który prowadził sprzedaż widział kilku członków Towarzystwa Chirurgicznego, to jest hrabiego Hamiltona oraz dwóch bliżej mu nieznajomych, ale nigdzie nie widział Mallcote'a. To go irytowało na tyle, stracił zainteresowanie sprzedażą i dopiero kiedy usłyszał głos swego kamerdynera, wypowiadającego cenę dwudziestu funtów, spojrzał ze zdziwieniem na niego, a następnie na licytowany przedmiot. Ręka, też mi coś... Jednak po chwili zrozumiał, o co chodziło jego podwładnemu. Przecież to jest niepodważalny dowód w ich sprawie! Umysł błyskawicznie połączył fakty. Brakująca dłoń, zmyłka Mallcota i nagłe cudowne odnalezienie ręki.
A więc to tutaj trafiały szczątki, które sprzedawano jako części egipskich mumii!
– Piękna, zadbana dłoń egipskiej księżniczki za jedyne czterdzieści... Nie, już pięćdziesiąt funtów! Pan w szarym meloniku po raz pierwszy! Prawa ręka pięknej, młodej kobiety, może być oszklona już na przyszły tydzień!
– Sto funtów – odezwał się głośno hrabia Phantomhive, budząc ogólny pomruk przechodzący przez salę. Ciekawe, ile z tych eksponatów faktycznie pochodziło od mumii, a ile z zabronionego procederu. Hrabiemu przemknęło przez myśl, że chyba wizyta u Lau stanie się koniecznością.
– Sto dziesięć – przebił cenę wysoki głos z wnętrza sali. Należał do damy, która zasłaniała swoją twarz czarnym, koronkowym wachlarzem.
– Sebastian, masz wykupić dowody – rozkazał Ciel, zwracając się bezpośrednio do demona.
– Dwieście funtów – usłyszał w odpowiedzi od czerwonookiego kamerdynera, kiedy spojrzał na jego twarz.
I w tym samym momencie dostrzegł kątem oka, jak przez szczelinę za prawie zamkniętymi drzwiami w ścianie Mallcote zdejmuje swój fartuch, a następnie domyka drzwi z cichych trzaskiem.


Dajcie znać, czy się podoba, czy macie jakieś uwagi,cokolwiek.

Czy jeśli ten fandom nie zawiera lemonów w treści, to jest skazany na porażkę? 

Ulotność | KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz